środa, 7 sierpnia 2013

"Wojna starego człowieka" John Scalzi - po trzykroć się zakochałam. I pędzę zaraz do Szekspira


John Perry, wdowiec, właśnie skończył siedemdziesiąt pięć lat. Niniejszym uzyskał prawo do zaciągnięcia się do Kolonialnych Sił Obrony. To wojska, które są przeznaczone do obrony ziemskich kolonii przed wrogami, których w kosmosie pełno jak mrówków. KSO są dla staruszków okazją  nie tylko na przygodę w kosmosie, ale i (co właściwie najważniejsze) na fizyczną odnowę organizmu. Żegnajcie, skrzypiące kolana! Żegnajcie, sztuczne szczęki! Żegnaj, przerośnięta prostato! Cóż za zachwycająca perspektywa, mieć dojrzały umysł i młode, sprawne ciało.

Sporo ludzi korzysta z oferty KSO, nie ma co się dziwić, że John też. Zaciąga się, przestaje być mieszkańcem Ziemi (zostaje oficjalnie uznany za zmarłego), staje się żołnierzem, przechodzi z sukcesem szkolenie wojskowe, dostaje pierwszy przydział, udaje mu się przeżyć pierwszą misję. Potem następna misja i jeszcze jedna. Daje sobie radę, a nawet więcej, bo ma swego rodzaju talent strategiczny.
 
I nagle... Johna aż zatchnęło (mnie też przy czytaniu)  - spotkał kogoś szczególnego!
Nie mogę napisać, kto to, ale rąbka tajemnicy mogę uchylić - to kobieta. Romantyczna cząstka mojej duszy aż kwiknęła z zachwytu (wcześniej kwiczała ta cząstka od lubienia kosmosu, obcych i szybkiej akcji) - romans wisiał w powietrzu. Och, było co czytać...

Ogółem - książka napisana bardzo, ale to bardzo dla mnie. Wszystko mi się tam podobało. Wartka akcja z ciągłymi zwrotami. Poczucie humoru autora. Pięknie przedstawione uczucia. Brakowało mi nieco jedynie plastycznych i oryginalnych wizji kosmitów i innych światów, dlatego nie postawiłam szóstki, a pięć i pół. Świetna przeciwwaga do sagi Endera, gdzie każe się walczyć dzieciom. Starzy ludzie też umieją się bić. I umieją się z siebie śmiać.
"Przehandlowanie tego za dekadę świeżego życia w strefie walki zaczyna wyglądać na diabelnie dobry interes. Szczególnie, kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że za dziesięć lat będziesz miał osiemdziesiąt pięć lat - i jedyna różnica pomiędzy tobą a rodzynkiem będzie taka, że, choć obaj będziecie pomarszczeni i bez prostaty, to rodzynek, w przeciwieństwie do ciebie, nie będzie odczuwał braku tego gruczołu" - mówi John.

Zakochałam się w sierżancie Ruizie, kiedy wrzeszczał na rekrutów:
" – Nie rozumiecie – powiedział starszy sierżant Antonio Ruiz. – Wydaje wam się, że mówię w ten sposób, ponieważ tak powinien mówić instruktor musztry. Wydaje wam się, że po jakimś czasie moja gburowata, choć szczera maska zacznie się zsuwać z mojej twarzy, po paru tygodniach szkolenia zacznę okazywać, że jestem pod wrażeniem wielu z was, a pod koniec szkolenia zasłużycie sobie nawet na mój niechętny szacunek. Wydaje wam się, że będę o was myślał z czułością, podczas, gdy wy będziecie czynić wszechświat bezpiecznym dla ludzkości, chronieni wiedzą, którą wam przekazałem, by zrobić z was lepszych żołnierzy. [...]
– Chcę, żeby jedno było jasne. Nie lubię was, i nigdy żadnego z was nie polubię. Dlaczego? Ponieważ wiem, że mimo dobrej roboty, którą wykonam ja i którą wykonają moi ludzie, nieuchronnie postawicie nas w złym świetle. To mnie boli. Przez to budzę się w środku nocy ze świadomością, że cokolwiek zrobię, to i tak zawiedziecie tych, u boku których będziecie walczyć. Jedyne co mogę zrobić, to upewnić się, że kiedy na was przyjdzie pora, to nie pociągniecie za sobą całego pieprzonego plutonu. Właśnie tak – jeśli pozwolicie zabić tylko siebie, będę mógł to uważać za swój sukces".

I jeszcze bardziej się zakochałam potem, kiedy powiedział:
– Rekrucie, to dla mnie zaszczyt, że mogę cię poznać. Na dodatek jesteś pierwszym rekrutem w całej mojej karierze, który z miejsca nie wzbudził mojej pogardy. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi to przeszkadza i wytrąca z równowagi. Jednak grzeję swoją skłopotaną duszę przy wesołym ogniu przekonania, że wkrótce – prawdopodobnie w ciągu kilku najbliższych godzin –bez wątpienia zrobisz coś, co mnie wkurzy. Żeby ułatwić ci to zadanie, przydzielam ci rolę dowódcy plutonu. Ta niewdzięczna robota nie ma swoich dobrych stron, ponieważ musisz jechać na tych smutno-dupnych rekrutach dwa razy ostrzej niż ja. Za każdą z licznych wpadek, które oni popełnią ty także będziesz ponosił odpowiedzialność. Będą cię nienawidzić, gardzić tobą i knuć spiski, mające odebrać ci władzę – a ja będę na swoim miejscu, żeby dać ci dodatkową porcję gówna, kiedy im się powiedzie. Co o tym myślisz, rekrucie? Mówcie swobodnie! 


Ale naj, naj, najbardziej zakochałam się w Johnie, kiedy wyjaśniał:
– No wiecie, tęsknię za swoją żoną – powiedziałem. – Ale tęsknię też za uczuciem, no wiecie, komfortu. Poczuciem, że jesteś tam, gdzie powinieneś być – z tym kimś, z kim być powinieneś. Jest jasne jak diabli, że tutaj tego nie czuję. Udajemy się do miejsc, do których musimy się udawać, żeby walczyć u boku ludzi, którzy mogą umrzeć choćby jutro albo pojutrze.
    Bez obrazy.
    – Nikt się nie obraża – powiedział Keyes.
    – Tutaj nie ma się stałego gruntu pod nogami – powiedziałem. – Nie ma się poczucia bezpieczeństwa. Moje małżeństwo, jak wszystkie, miało swoje wzloty i upadki. Ale kiedy dochodziło co do czego, wiedziałem, że jest czymś trwałym. Tęsknię za tym rodzajem poczucia bezpieczeństwa i za tym rodzajem związku z kimś. Po części czyni nas ludźmi to, czym jesteśmy dla innych i czym inni są dla nas. Tęsknię za byciem kimś ważnym dla kogoś innego, za tą częścią człowieczeństwa. Za tym właśnie tęsknię w małżeństwie".


 Łzę uroniłam przy tym: 
"– Jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz? – zapytała Jane.
    – Umierasz razem z tą osobą – powiedziałem. – A potem czekasz, aż twoje ciało do ciebie dołączy".


Och.




 Ponieważ John zdobył swoją żonę recytując jej szekspirowskiego Romea, postanowiłam, że natychmiast zabieram się za "Romea i Julię" (no co, jeszcze tego nie czytałam, tak naprawdę).


EDYTOWANE: Wpis jest sponsorowany, tfu, inspirowany tą notką u oisaja.


"Wojna starego człowieka" John Scalzi, tłumaczenie Wojciech Pusłowski.

Wojna starego człowieka [John Scalzi]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

19 komentarzy:

  1. Że tak bezczelnie i bez skrępowania powiem : "A nie mówiłem" ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że przed zamieszczeniem notki szukałam u Ciebie tego wpisu, co mnie skłonił do sięgnięcia po to? Grzebałam i grzebałam, ale poległam, nie umiałam znaleźć. :)
      Chciałam podlinkować.

      Usuń
    2. http://www.tramwajnr4.pl/2013/04/przeczytane-kiedys-ender-i-stary-czowiek.html :)

      Usuń
    3. Prawie zostałem sponsorem ;)

      Usuń
  2. Ja też byłem zachwycony "Wojną starego człowieka". Sarkazm, ironia i czarny humor to jest to co uwielbiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest druga część, czytałeś może? Warto?

      Usuń
    2. Niestety nie, może kiedyś w przyszłości:)

      Usuń
    3. nie, poziom spada, humor tyż w kolejnych częściach lepiej zachować przyjemne, nieskażone wspomnienia z Starego Człowieka

      Usuń
    4. Jestem świeżo po lekturze "Brygady duchów". Druga część to raczej typowe military s-f. Napierdalanka i tym podobne, ale nie jest zła. Czyta się szybko i dość przyjemnie. Nie ma co porównywać z "Wojną..." to książka w zupełnie innym stylu.

      Usuń
    5. Czyli można, ale bez nadmiernych oczekiwań? Ok, dziękuję za opinię.

      Usuń
  3. eee, jeden cytacik z Szekspira nie czyni dzieła podszytego Szekspirem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu nie chodzi tylko o cytat. To takie wewnętrzne przekonanie, że tam jest coś więcej wspólnego. Ale rzeczywiście - wewnętrzne, trudno to wypchnąć i opisać tak, by stało się jasne.

      Usuń
    2. Przekonania nie podzielam, ale opowieść Johna o żonie to jeden z lepszych fragmentów tej książki.

      Usuń
    3. O, zeżarło mi didaskalia z komcia, co za świństwo. Ale napisałem w nich, że jestem skromny :D

      Usuń