Gdy zerknie się na ofertę wydawnictwa Initium, ciotka Poldi od razu rzuca się w oczy: w cukierkowych kolorach, pełna życia i witalności - aż chce się sięgnąć i sprawdzić, kim ona właściwie jest! Odpowiedź na to pytanie jest prosta: jest ciotką Poldi. Niemką (właściwie to trochę bardziej skomplikowane) z Monachium, wdową po wujku Pepe, Włochu, osobą pełną temperamentu, seksapilu i wdzięku, a czasem alkoholu.
Isolde Oberreiter w wieku sześćdziesięciu lat przenosi się na Sycylię, gdzie chce spędzić swoje ostatnie chwile w domu nad morzem. Jej uwagę zwraca tajemnicze zniknięcie młodego chłopca imieniem Valentino, jej dorywczego pomocnika; Isolde chce go odnaleźć i przeprowadza klasyczne (figa tam klasyczne, zupełnie zwariowane) śledztwo. Poznaje przy tym mnóstwo ludzi, w tym atrakcyjnego policjanta, wciąga w sprawę całą swoją włoską rodzinę, naraża się, awanturuje, zbiera dowody, dedukuje i myśli.
Wątek kryminalny jest naprawdę zajmujący, ale tak naprawdę absolutnie warte odnotowania w tej książce są trzy rzeczy.
Po pierwsze: sama ciotka, czyli donna Poldina (tak ją nazywają miejscowi). Osoba o tak bujnej osobowości, tak barwna i charyzmatyczna, że nie ma chyba w literaturze kryminalnej drugiej takiej. Nawet szalona czasami Joanna z powieści Chmielewskiej jest przy niej nijaka i kompletnie bezbarwna. To, co Poldi wyprawia, prowadząc śledztwo, czasami jeży włos na głowie, jednocześnie jest genialne, nieprzewidywalne, niezgodne z prawem i odlotowe. Jestem absolutnie zauroczona tą postacią i skoczyłabym za nią w ogień.
Drugą kwestią jest Sycylia, odmalowana w gorących, złocistych barwach. Autor hojnie obdarza nas scenami z życia mieszkańców wyspy, ach, czegóż tam nie ma! Przyjęcia, wesela, wyjścia na plażę, grzybobranie, pogrzeb czy chociażby zwykłe codzienne wyjście na lody lub kawę. Mario Giordano posiadł niezwykłą umiejętność przedstawiania Sycylijczyków. Opisuje ich bez taryfy ulgowej, wyciąga na wierzch przywary i dziwne zwyczaje, ale czyni to z sympatią i szacunkiem. Nie obraża, nie wyśmiewa (o co byłoby łatwo, wystarczyłoby kilka słów za dużo), tylko wesoło opowiada o ich dziwnościach.
"Przypatrywała się, jak mężczyźni w papierowych kombinezonach odgradzają taśmami fragment plaży, znaczą skały farbą w sprayu, wtykają w ziemię chorągiewki i robią zdjęcia. Wszystko toczyło się tak powoli, jakby miało miejsce na szczycie Himalajów. Lekarz sądowy wydłubał coś spod paznokci Valentino, zgubił wydłubaną drobinkę, poszukał jej gorączkowo, wreszcie znalazł na kamieniach, popatrzył dookoła i pośpiesznie wetknął okruch do szklanej rurki. Poldi westchnęła." *
Trzecią sprawą jest znakomite przełamanie stereotypu "powieści toskańskiej". Wiadomo, o co chodzi w takiej powieści: rzuca się w cholerę dotychczasowe życie, czy to z powodu zawiedzionej miłości, czy przegranej w wyścigu korposzczurów, przyjeżdża do Włoch i kupuje podupadłą posiadłość. Następnie w pocie czoła doprowadza się ją (oczywiście własnoręcznie) do ładu, a potem żyje się w zgodzie z naturą, kupując na targu pomidory i sałatę. Ciotka Poldi jedyne co robi w pocie czoła, to opala się na plaży, a jeśli chodzi o kupowanie, to stawia na lody i Prosecco. I jak tu jej nie kochać?
Książka przeczytana dzięki współpracy Śląskich Blogerów Książkowych z wydawnictwem Initium.
* - "Ciotka Poldi i sycylijskie lwy" Mario Giordano, tłumaczyła Agnieszka Hofmann, Initium, Kraków 2017, s. 82
Ciotka już mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńJuż czekam na kolejne tomy, to będzie spora dawka pozytywnej energii :)
UsuńCzytałem już o ciotce, chyba u Zacofanego i od tamtego czasu jestem mocno zainteresowany. Wygląda na miłą odmianę od standardowego kryminału.
OdpowiedzUsuńMasa energii i żadnych ponurych, rozwiedzionych detektywów. To ogromne zalety!
Usuń