Jak ja się zaczytywałam Centkiewiczami, jak byłam mała! Uwielbiałam te polarne opowieści i właściwie do dziś mi tak zostało. Kilka lat temu miałam okazję przeczytać wstrząsającą książkę
"Na krańcu świata. Najsłynniejsza wyprawa na biegun południowy", której autorem jest Apsley Cherry-Garrard, o wyprawie Roberta F. Scotta na biegun południowy. Wyprawie, która zakończyła się tragicznie, śmiercią Scotta i jego towarzyszy. Napisano tam, że Scott wciąż obawiał się, że wyprzedzi go ktoś inny - i rzeczywiście, biegun południowy zdobył Norweg Amundsen, który właściwie szykował się do wyprawy na biegun północny, ale ubiegli go Peary i Cook. Ambitny polarnik zwrócił więc dziób statku, "Frama", w przeciwną stronę. Ech, wyścigi, prawda?
"Zdobycie bieguna południowego" to relacja z wyprawy pisana przez samego dowódcę. Jest bardzo dokładna, drobiazgowa i skrupulatna.Po przeczytaniu całości zdałam sobie jednak sprawę, że ten ogrom szczegółów maskuje pewne braki. Ale o tym potem, najpierw nakreślę zarysy tej wyprawy. Okupiona sporym wyrzeczeniem finansowym dowódcy (dom zastawił!), trzymana była w tajemnicy przed opinią publiczną i załogą aż do ostatniego portu na trasie w obawie przed... hm, rozdrażnieniem sponsorów. Na Maderze zapytał w końcu swoich ludzi, czy chcą z nim płynąć na południe, po czym odnotował w dzienniku z zadowoleniem, iż nikt się nie wyłamał. Dalej (właściwie wcześniej też) mamy dokładne opisy wyposażenia, wyliczenie ilości skrzyń, kilogramów pemikanu, pudełek zapałek i ponumerowanych desek do budowy domu. Sporo miejsca Norweg poświęca psom na pokładzie, ich karmieniu i oporządzaniu. Mozolna praca.
Gdy wyprawa dociera do Zatoki Wielorybiej, praca na wodzie zamienia się w pracę na lądzie. Trzeba wypakować zapasy i sprzęt, wybudować dom, urządzić go, rozlokować psy, przeprowadzić badania naukowe - kupa roboty! Po wstępnym okopaniu się nastąpił etap przygotowań do wyprawy na biegun. Przyuczenie psów, wycieczki na południe, zakładanie składów z żywnością, wytyczanie trasy.
Sama wyprawa w dzienniku Amundsena wygląda trochę jak... regularny marsz. Codziennie około 20-30 km, rozbijanie obozu, nocleg, zwijanie obozu i dalej w drogę. Aż do bieguna. Mrozy? Są, minus kilkadziesiąt. Odmrożenia? Jakieś się zdarzają. Szczeliny lodowe? A i owszem, utrudniają marsz, ale polarnicy pokonują je zuchwale i z nonszalancją. W końcu biegun okraszony jest odrobiną emocji w dzienniku! Amundsen bał się nieustannie, że Scott, mając sanie motorowe, go wyprzedzi. Jakaż musiała być jego ulga, gdy ujrzał teren nietknięty ludzką stopą. Żeby zabezpieczyć się przed zarzutem, że machnął się w obliczeniach o parę km (poczytajcie sobie o biegunie północnym), przeprowadza wielokrotne i najdokładniejsze, na jakie go stać, pomiary. Dodatkowo wysyła ludzi w okrąg, by mieć pewność, że ktoś z wyprawy na biegunie był. No i zdjęcia. Są zdjęcia.
Powrót opisany jest w podobnym rytmie, jak dotarcie na biegun, reporterskim (choć nieco cieplej).
Widzicie to, co ja? Brak przeszkód, przeciwności przezwyciężane w mig, pełna zgoda i harmonia wśród załogi i polarników - ale czy to realne?
Aż sięgnęłam, zadziwiona, do biografii Amundsena napisanej przez Stephena R. Bowna. Tylko zerknęłam jednym okiem, ale tam już jest o odmrożonych piętach, o niechęci wśród załogi "Frama" za utrzymywanie celu wyprawy w tajemnicy, o niesnaskach wśród polarników - ba! Amundsen chciał odsyłać jednego z nich, prawie spod bieguna, bo się z nim pokłócił. Tego w dzienniku nie ma, pijar Norweg miał opanowany mistrzowsko.
Trochę ubawił mnie też fakt, że Amundsen tak drobiazgowo, jak Perec w "Życiu...", z lupą w ręku odmalował wygląd i życie we Framheimie, a milczeniem pominął kwestie higieniczne. No dobra, łaźnie opisał, ale też oszczędnie i uważając na słowa, by nie zgorszyć czytelników. Niby wszyscy wiedzą, że z łaźni korzysta się bez ubrania, ale o tym nie wolno mówić/pisać. Takie czasy, co? Przyznam się też, że serio byłam ciekawa, jak dowódca urządził w bazie wychodek, bo że urządził, nie mam żadnych wątpliwości.
Niezależnie jednak od tych niedomówień i suchego stylu, lektura była pasjonująca. Amundsen był urodzonym polarnikiem, do wypraw wkładał całe swoje serce, duszę, rozum i oszczędności - i wcale się nie dziwię, że ten biegun zdobył. Gdyby jakimś CUDEM Scottowi się udało być pierwszym na południu, to dla Amundsena trzeba by było stworzyć trzeci biegun, celem zdobycia.
"Zdobycie bieguna południowego" Roald Amundsen, tekst z domeny publicznej, na podstawie publikacji z 1912 r (tłumacza brak).
Framheim - wiki |
Sama wyprawa w dzienniku Amundsena wygląda trochę jak... regularny marsz. Codziennie około 20-30 km, rozbijanie obozu, nocleg, zwijanie obozu i dalej w drogę. Aż do bieguna. Mrozy? Są, minus kilkadziesiąt. Odmrożenia? Jakieś się zdarzają. Szczeliny lodowe? A i owszem, utrudniają marsz, ale polarnicy pokonują je zuchwale i z nonszalancją. W końcu biegun okraszony jest odrobiną emocji w dzienniku! Amundsen bał się nieustannie, że Scott, mając sanie motorowe, go wyprzedzi. Jakaż musiała być jego ulga, gdy ujrzał teren nietknięty ludzką stopą. Żeby zabezpieczyć się przed zarzutem, że machnął się w obliczeniach o parę km (poczytajcie sobie o biegunie północnym), przeprowadza wielokrotne i najdokładniejsze, na jakie go stać, pomiary. Dodatkowo wysyła ludzi w okrąg, by mieć pewność, że ktoś z wyprawy na biegunie był. No i zdjęcia. Są zdjęcia.
Powrót opisany jest w podobnym rytmie, jak dotarcie na biegun, reporterskim (choć nieco cieplej).
Zdjęcie wykonane 16.12.1911 na biegunie południowym przez Olava Bjaalanda |
Aż sięgnęłam, zadziwiona, do biografii Amundsena napisanej przez Stephena R. Bowna. Tylko zerknęłam jednym okiem, ale tam już jest o odmrożonych piętach, o niechęci wśród załogi "Frama" za utrzymywanie celu wyprawy w tajemnicy, o niesnaskach wśród polarników - ba! Amundsen chciał odsyłać jednego z nich, prawie spod bieguna, bo się z nim pokłócił. Tego w dzienniku nie ma, pijar Norweg miał opanowany mistrzowsko.
Trochę ubawił mnie też fakt, że Amundsen tak drobiazgowo, jak Perec w "Życiu...", z lupą w ręku odmalował wygląd i życie we Framheimie, a milczeniem pominął kwestie higieniczne. No dobra, łaźnie opisał, ale też oszczędnie i uważając na słowa, by nie zgorszyć czytelników. Niby wszyscy wiedzą, że z łaźni korzysta się bez ubrania, ale o tym nie wolno mówić/pisać. Takie czasy, co? Przyznam się też, że serio byłam ciekawa, jak dowódca urządził w bazie wychodek, bo że urządził, nie mam żadnych wątpliwości.
Niezależnie jednak od tych niedomówień i suchego stylu, lektura była pasjonująca. Amundsen był urodzonym polarnikiem, do wypraw wkładał całe swoje serce, duszę, rozum i oszczędności - i wcale się nie dziwię, że ten biegun zdobył. Gdyby jakimś CUDEM Scottowi się udało być pierwszym na południu, to dla Amundsena trzeba by było stworzyć trzeci biegun, celem zdobycia.
"Zdobycie bieguna południowego" Roald Amundsen, tekst z domeny publicznej, na podstawie publikacji z 1912 r (tłumacza brak).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz