niedziela, 1 grudnia 2019

"Koniec świata w Makowicach" Jan Mazur


Moja ulubiona postapokalipsa! To znaczy ulubiony gatunek literacki. Obserwowanie, jak na kartach książki kończy się świat w sytuacji, gdy mój własny świat za oknem ma się dobrze, wprawia mnie w nadspodziewanie dobry nastrój.

"Koniec świata w Makowicach" świat traktuje dość powierzchownie, bo bohaterowie wybierają się najdalej do Białegostoku. Wszystko, co najważniejsze, dzieje się w Makowicach, małej wiosce na Podlasiu. To tam mieszkańcy martwią się brakiem prądu i kontaktu ze światem. Tam składają się na paliwo, by móc pojechać do miasta sprawdzić, co dzieje się z ich bliskimi. Tam żyją w pełnym niedowierzania niepokoju, nie wiedząc, co właściwie mają teraz robić. Władze? Cóż, wójt bawi się w Rambo, szukając wrogów do pokonania. Może ktoś z zewnątrz? Łobuzeria z sąsiedniej wioski chciałaby tylko się obłowić za darmochę. Ale uwaga, pojawia się trójka młodych ludzi z miasta, ze (szczątkową) świadomością tego, co może nastąpić i co należałoby teraz zrobić. Ci zabierają się za rządzenie w sposób chaotyczny, przypadkowy i nieskuteczny.



Globalnie jest do duszy. Tyle że Mazur nie skupia się na "globalnie", tylko na szczególe. Na tym facecie, który ucieka od starej, zrzędzącej matki, bo nie może jej znieść. Na dwóch typkach pod sklepem rodem z Wilkowyj, wygłaszających życiowe mądrości. Na bogatym gospodarzu, który w dużym,  pustym domu, nie umie się odnaleźć, a z chwilą, gdy zabrakło internetu, nie ma także z kim rozmawiać.

Autor buduje z tych małych kawałeczków rzeczywistości gęsto tkaną mapę ludzko-makowicką. Żadne tam kaboom i rozwiązanie, o nie, nie myślcie sobie. To komiks, po którym zadałam sobie pytanie "co by było, gdyby?".


Rysunki Jana Mazura są obłędnie charakterystyczne. Jego kreskę można rozpoznać z daleka (oczywiście, jak się ma sokoli wzrok, bo tak to  tylko z bliska). Kadry rysowane bardzo oszczędnie, tylko niezbędne kreski, by było wiadomo, że to dom, płot, wóz z koniem. Trójkącikowe kury wzbudziły mój zachwyt. Ludzie prawie tacy sami, ale przecież różni, mikroskopijne detale identyfikują ich bez pudła (przy okazji mordując moje oczy, ale co tam, ścierpię). Ta surowa kreska wymusza skupienie się na treści. To jest tak świadome i tak zdyscyplinowane przekierowanie, że chylę czoła.  Czekam na kolejne komiksy.

Na uwagę zasługuje też sposób wydania tego komiksu, otóż wydawca zdecydował się na szycie koptyjskie, bez grzbietu. Kocham to! Doskonały pomysł, czyta się to idealnie, komiks rozkłada się na płasko, jak w światowej klasy notatnikach. Brawo! Owszem, brak grzbietu, a co za tym idzie, brak tytułu na grzbiecie może nastręczać pewne trudności, zwłaszcza w znalezieniu komiksu na księgarnianych półkach, jak to słusznie zauważył jeden z wydawców (miałam możliwość rozmowy podczas TK w Krakowie). Póki jednak tak wydany komiks jest jeden jedyny na polskim rynku (chyba że nie, to poproszę o korektę), problemu z odróżnieniem go od innych tytułów nie ma. A jeśli wydawca zdecyduje się powtórzyć ten zabieg, to i na grzbiet się znajdzie sposób, ot, choćby jak w tym podręczniku.

Ciekawe są te polskie komiksy. Fajnie!

Za możliwość zapoznania się z komiksem dziękuję wydawcy, Kulturze Gniewu.

"Koniec świata w Makowicach" Jan Mazur, Kultura Gniewu, Warszawa 2019.

2 komentarze:

  1. Nie przepadam ani za fantastyką, ani za komiksami. Natomiast literatura typowo postapokaliptyczna od jakiegoś czasu mnie kusi, sama nie wiem dlaczego. Na tę pozycję na bank się nie skuszę, ale skoro to Twój ulubiony gatunek, to może mogłabyś mi polecić jakąś ciekawą powieść z tego nurtu? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zagranicznych cykl "MaddAddam" Margaret Atwood, a z polskich "Czarownica znad Kałuży" Artura Olchowego.
      Ale zanim którakolwiek z nich, to koniecznie "Droga" McCarthy'ego.

      Usuń