Lubicie książki postapokaliptyczne, gdzie ludzkość dopada potężna katastrofa? To może być epidemia, uderzenie meteorytu, wojna nuklearna, gwałtowne zlodowacenie - cokolwiek, im dziwniej, tym ciekawsza książka. Jeden z moich ulubionych gatunków literackich. W serii Wehikuł czasu wydawnictwa Rebis ukazała się powieść Johna Wyndhama "Dzień tryfidów" - postapokalipsa jak się patrzy!
O czym to? Ano, nagle ludzi na ziemi spotyka katastrofa, w przeciągu jednej nocy tracą wzrok. Nie wszyscy, ale zdecydowana większość. Zostali nieliczni widzący, zdezorientowani zaistniałą sytuacją nie mniej niż ślepcy. Co czeka ludzi? Rozpad systemu. Chaos. Przerażenie. Głód. Zagubienie. I mordercze tryfidy.
Tryfidy to takie rośliny. Dość duże, mięsożerne, poruszające się samodzielnie i zaopatrzone w giętką wić z trucizną. Rzadkiej piękności cudeńko. Tryfidy wypełzły z obszarów badawczych i pewnie szybko by je spacyfikowano, gdyby nie niefortunny zbieg okoliczności z tą powszechną ślepotą.
Głównym bohaterem i narratorem jest Bill, młody człowiek o wykształceniu
biochemicznym i pracujący w szkółce tryfidów. Omija go powszechna ślepota, bo w kluczowym momencie ma zabandażowane oczy. Po zdjęciu bandaży przeżywa szok. Obserwuje, jak rozpada się znany mu świat, ludzie porzucają wypracowane normy kulturowe, na porządku dziennym jest przemoc, rozbój i łupiestwo. Na szczęście nie tylko, bo są i takie osoby, które nie opuszczają gardy i starają się utrzymać na powierzchni.
Hm, byłam na najlepszej drodze do pokazania wam okropieństw zawartych w książce. Wiecie, hordy tryfidów smagających trującą witką bezbronnych ślepców, którzy nie wiedzą, jak uciec. Albo zdemoralizowane bandy grasujące gdzie się da w poszukiwaniu jedzenia i wszystkiego, co potrzebne (albo przyjemne). A
przecież tak naprawdę książka jest wyjątkowo optymistyczna! Bo ludzkość,
mimo tak potężnych kopów w tyłek, czyli ślepoty, potem masowej zarazy, a
w trakcie i międzyczasie uroczego towarzystwa głodnych tryfidów - nie
daje się. Bo można żyć po ludzku, nie uciekać się do przemocy, nie
realizować swoich chorych urojeń, nie folgować żądzy władzy. Da się żyć
godnie. Nieść światło w sobie. Mocna książka, świetna.
Przeczytajcie sobie.
"Dzień tryfidów" John Wyndham, przełożyła Wacława Komarnicka, Dom Wydawniczy Rebis, 2024, seria Wehikuł czasu.
Świetna rzecz, ale Poczwarki lepsiejsze :) Pamiętam, że zdobyłem Dzień tryfidów pod wpływem Musierowicz, bo musiałem wiedzieć, co tak zafascynowało Mamę Żakową.
OdpowiedzUsuńHa, a ja przeczytałam tak zwyczajnie, z polecenia :D
UsuńTakie trochę "Miasto ślepców" Saramago, tylko z dodatkiem sf :)
OdpowiedzUsuń