wtorek, 10 listopada 2015

"Aldebaran" 1. Zagłada 2. Blondynka - Leo


Zastanawiałam się, czy jest sens pisać o cyklu, który ledwie zaczęłam (mam przeczytane dwa tomy i brak perspektyw na resztę), ale sama siebie zbeształam. Oczywiście, że jest sens, trzeba napisać, zanim się zapomni.

Teraz uwaga: zamykamy oczy i przenosimy się w przyszłość.

 

 Ludzkość szuka miejsca w kosmosie, bo Ziemia stała się zbyt ciasna. Znajduje cudowną, idealną planetę, prawie identyczną z Ziemią, całkiem niedaleko (64 lata świetlne). Pakuje więc na statek 1500 kolonizatorów i heja, na Aldebaran. Hura, udało się! Ludzkość pakuje więc kolejnych 2500 ochotników na kolejny statek i heja.
I tu, proszę państwa, następuje konsternacja: drugi statek znika, rozpływa się też w przestrzeni pierwszy statek wracający na Ziemię - posypała się technologia lotu z nadświetlną prędkością. Aldebarańczycy zostali sami, nawet kontaktu z ojczystą planetą nie mają, bo przestał działać satelita komunikacyjny.
Sto lat - tyle kolonia na Aldebaranie  jest odcięta od świata.
To, co napisałam powyżej to jest streszczenie kalendarium zamieszczonego na ostatniej stronie pierwszego tomu. Czyli tylko nakreślenie tła.

O czym tak naprawdę czytamy w "Zagładzie" i "Blondynce"?


O tym, jak koloniści sobie radzą pozostawieni sami sobie na obcej planecie. Mój ukochany temat! Zajdel o tym pisał w "Ksi", Bułyczow w "Osadzie", Beckett w "Ciemnym Edenie", Clarke w "Pieśniach dalekiej Ziemi". Jak widać, prekursorów jest kilku, czy Leo był w stanie zaoferować mi coś nowego?

Otóż Leo podszedł do tematu nieco z innej strony, pisząc i rysując historię o dwójce przyjaciół. Kim i Marc, potomkowie kolonistów, przeżyli wielką tragedię, stracili cała rodzinę, przyjaciół, domy i dobytek. Próbują znaleźć jakieś miejsce dla siebie, ale średnio im to wychodzi. Za to przytrafia im się mnóstwo przygód. Nie nie nie, to nie awanturnicy, tylko zbiegi okoliczności. A ja sobie siedzę, czytam, oglądam te zbiegi okoliczności i niejako mimochodem rejestruję to, co dzieje się w tle. Tłem jest  planeta niby niezwykle podobna do Ziemi, ale z obcą florą i fauną, z niebotycznie głębokimi oceanami, z olbrzymimi zwierzętami w tych głębinach (hm, a kto mi zagwarantuje, że to zwierzęta, a nie istoty obdarzone rozumem i samoświadomością?), z olbrzymimi zwierzętami latającymi i ogólnie - mimo tych stu lat - wciąż nie do końca zbadana.
Źródło: http://www.komiks.gildia.pl

Na uwagę zasługuje poziom cywilizacyjny mieszkańców planety. Tysiąc pięćset osób to na całą planetę żałośnie mało. Widać, że to społeczeństwo, bez kontaktu z macierzystą planetą, spadło gwałtownie o jeden szczebel w rozwoju. Dziewiętnasty wiek. Uprawa pól, rybołówstwo, myślistwo, statki na żagle, prymitywne samochody (nawet nie wiem, na jakie paliwo) i nieliczne samoloty.

Najistotniejsze jest jednak samo społeczeństwo. Bardzo to ciekawe, co się z nim stało. Otóż władzę dzierżą księża. Ale jak! Dzierżą jak rękojeść bykowca, jak coś się nie podoba, to przez łeb (wojsko jest na ich garnuszku). Prawie jak hiszpańska inkwizycja.  Czy to oni wylansowali oficjalne i powszechne stanowisko wobec milczenia Ziemi: nie oglądać się na Ziemię, nie szukać z nimi kontaktu? Bardzo być może, Ziemianie mogliby zachwiać ich pozycją.

Co tu dużo mówić, bardzo interesująco to sobie autor wykoncypował.

 

 Niby przyszłość, niby zaawansowana technika, loty w kosmos, a tak naprawdę obracamy się w świecie "dobrze" nam znanym. Cudzysłów dlatego, że to jednak obca planeta i wciąż serwuje jakieś niespodzianki.

Po dwóch tomach czuję spory niedosyt i zainteresowanie resztą. Ma może ktoś pożyczyć do przeczytania?

O rysunkach na razie nie piszę, może będzie okazja, jak dorwę kolejne części.

"Aldebaran 1. Zagłada" Leo, przekład:Akari, Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 2002.
"Aldebaran 1. Blondynka" Leo, przekład:Arno, Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 2002.

2 komentarze:

  1. Jeszcze nie czytałam komiksów nie licząc Tytusa. Ale te to nie moja tematyka niestety.

    http://uzaleznionaodczytania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tytus jest fajny, ale dla dzieci (lub dla dorosłych, którzy czytali go jako dziecko). Aldebaran, o którym piszę, dla dzieci raczej nie jest. Polecam. :)

      Usuń