piątek, 14 września 2018

"Skafander i melonik" antologia Śląskiego Klubu Fantastyki


Nie piszę książek ani opowiadań, ale zaczęłam sobie wyobrażać, co by to było, gdybym dostała do napisania coś na temat "skafander i melonik". Trzeba by było rozpracować, gdzie da się umiejscowić skafander (kosmos, laboratoria itd), a gdzie melonik (głowa) i jak połączyć te elementy, żeby nie było widać szwów. 


Założenie, by zrobić to wykorzystując cholitas , było dla mnie mocno naciągane,  albo raczej wymuszone. 
"Cholitas nosiły spódnice, kolorowe chusty z frędzlami na ramionach, spięte ozdobnymi broszami i meloniki" - to cytat z opowiadania "La Estrella" Aleksandry Sokólskiej. Tradycyjne walki kobiet autorka przenosi w przyszłość, a mnie się unosi brew z pewnym rozczarowaniem,  bo nie umiem znaleźć czegoś konstruktywnego w tym, że namiętność do tłuczenia się wzajemnie (i oglądania tego) jakoś nam, jako rodzajowi ludzkiemu, nie przechodzi. Mimo zdobytego kosmosu wciąż się okładamy pięściami dla popularności i pieniędzy? Smutno. 

Motyw dziewczyny z Andów noszącej niewielki kapelusik (tak, melonik) występuje także w opowiadaniu "Ekonomia to dolina niesamowitości" Anny Łagan  - ale tu jest mocno marginalny, co właściwie wyszło tekstowi bardzo na dobre. Nacisk jest tu położony na rozwój sztucznej inteligencji, podziwu godne dostosowanie się jej do zmienionej ekonomicznie przyszłości. Bardzo ludzka ta SI, a podskórny humor widoczny w od początku do końca opowiadania jest wybornym mrugnięciem do czytelnika. 

Melonik rodem z Ameryki Południowej widać w opowiadaniu "Matki płaczą solą" Alicji Tempłowicz. Dobre, wciągające opowiadanie, trochę (a tam trochę, bardzo) uduchowione, pełne rozgniewanych, a może bardziej rozżalonych boliwijskich duchów. Bardziej jednak pełne ludzi i ich decyzji, tych dobrych i tych złych, tych samolubnych i pełnych poświęcenia. 

Jeśli nie indiański melonik, to co? Robi się ciekawiej, bo przecież można wykorzystać konwencję steampunkową, z czego autorzy korzystają chętnie i skwapliwie i wcale się przy tym nie powielają. W tym gatunku jest napisane opowiadanie "Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra" Anny Hrycyszyn, o którym napiszę na końcu. Bo tak. 

Kolejny tekst to "Pościg" Michała Cholewy, też steampunk, tylko marynistyczny (czy w  ogóle istnieje coś takiego? do licha z tymi gatunkami, połapać się nie można...). Opowieść o piratach typu Janosikowego może nie jest tak straszliwie odkrywcza, ale ciekawa. Do tego te walki napowietrzne, te kordelasy, wybuchy, te olśnienia bohaterów, gdy nagle poznają prawdę - miodne to.

"Ślady w popiele Karoliny" Fedyk - czy to jest steampunk? Jeśli tak, to mocno rozwodniony jak barwnik w akwareli, co absolutnie nie odbiera mu uroku. Mrocznego czaru spotkania człowieka z nieczłowiekiem. To, że na początku widzimy tylko rywalizację dwóch osób szukających zaginionego dziecka, trochę usypia naszą czujność. Potem zaś historia skręca w bardzo zaskakującym kierunku. No no. 

Kolejną wizję pewnego zetknięcia dwóch istot (tu akurat przedstawicieli odmiennych cywilizacji) prezentuje Marta Magdalena Lasik w "Zwierciadle w dziurce od klucza". Och, jak to jest pięknie napisane, w stylu dawnych rosyjskich mistrzów fantastyki, wykorzystujące jednocześnie nowoczesne pomysły na odróżnienie ras przez zastosowanie sztuczek językowych (zaimki). Ten punkt styku cywilizacji jest ciekawy, a przy tym skomplikowany i wymagający trochę namysłu od czytelnika, co bardzo lubię.

Melonika w ogóle nie pamiętam w "Spalonym rzucie" Krystyny Chodorowskiej, co właściwie w ogóle mi nie przeszkadza, bo bardziej moją uwagę przyciągnęło to "widzenie syntetyczne", które opisała autorka, a na którym opiera się tekst.  Ludzie widzą tam inaczej: wybiórczo, selektywnie, a to się przekłada na sposób życia i sposób myślenia. A także gaszenia pożarów. Społeczne problemy przedstawione w naprawdę zaskakujący sposób.

"Flaun" Marty Potockiej to doskonałe opowiadanie, zawożące melonik w kosmos, na planetę tak dalece drapieżną i podstępnie nieprzyjazną, że skafander staje się koniecznością. To opowiadanie przypomniało mi "Lotofagi" Weinbauma, które swego czasu zrobiło na mnie olbrzymie wrażenie. "Flaun" pozostawił mnie w niepewności co do zasadności badań obcych światów, bo skoro można tam znaleźć coś takiego, to nie ma dla nas nadziei.


"Skafander i melonik" rozpoczął się opowiadaniem "Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra" Anny Hrycyszyn, które zmiotło mnie z nóg. Naprawdę, dawno nie czytałam tak dobrej rzeczy! Po skończeniu "Detektywa..." odłożyłam czytnik na bok, żeby na spokojnie wchłonąć w siebie niewątpliwe piękno tego tekstu. W ramach kryminalnej opowieści zawarta jest steampunkowa rzeczywistość z mglistym klimatem (para, no oczywiście), absolutnie fenomenalnie rozegranymi postaciami, no i skafandrem. Bohaterowie są skonstruowani na klasycznym schemacie detektywa i jego pomocnika, ale napisane to jest z taką świeżością, że  dech zapiera.  Narratorem jest właśnie pomocnik, a właściwie pomocnica, która relacjonując wydarzenia stara się pomniejszać własne zasługi i zdolności, kierując reflektor uwagi na mentora. Ten zaś, detektyw Fiks, jest jak czarna dziura: pochłania to światło, wcale nie błyszczy, tylko robi swoje.
Anna Hrycyszyn zabrała mnie w emocjonującą podróż z zaskakującymi zwrotami akcji i bardzo chciałabym, żeby zabrała mi jeszcze raz, bo ta historia ma POTENCJAŁ.

Podsumowując - mnogość pomysłów powala. Te wszystkie opowiadania łączy jedno - wyobraźnia autorów. Z pewnością każdy coś wybierze dla siebie. Ja, osobiście, prywatnie, bardzo poważnie zwracam się do Anny Hrycyszyn, by nie traktowała detektywa Fiksa jako jednorazowy wyskok, tylko napisała coś jeszcze z jego udziałem. 

"Skafander i melonik", antologia, Śląski Klubu Fantastyki, Katowice, 2018.  

1 komentarz: