czwartek, 20 maja 2010

"Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" Mary Ann Shaffer, Annie Barrows

Kiedyś oglądałam film, trochę po łebkach, ale pamiętam, że fabuła z grubsza opierała się na listach wymienianych pomiędzy pisarką z Londynu (chyba), a mężczyzną, którego bliżej nie pamiętam (zanotować, znaleźć tytuł filmu, potem poszukać samego filmu i obejrzeć go jeszcze raz). Film urzekał klimatem, łagodnym i spokojnym, z nutką dysktynkcji, a także humoru.

Tu jest podobnie: listy, listy, cała masa listów, ale nie dialog listowy, jak powyżej, a rozmowa, bardzo ożywiona, w której uczestniczy wiele osób. Centralnym punktem w tej epistolarnej sieci jest Juliet Ashton, młoda angielska pisarka (no proszę, znów analogia do filmu!). Ona koresponduje z przyjaciółką, jej bratem, sekretarką z redakcji, gdzie pracuje. Z nią korespondują te same osoby, plus jeszcze szacowne grono ze Stowarzyszenia jak w tytule. Wymiana listów jest żywiołowa, radosna, pełna ciepła, uśmiechów, ploteczek, zdradzanych sekretów, czasem niecierpliwości, czasem złośliwości - tu jest wszystko, jak w życiu.

Listy składają się w piękną historię, piękną i smutną zarazem, historię Elizabneth, osoby, która była "dobrym duchem" wyspy Guernsey, to ona założyła SMLiPzKO, aby uchronić kilka osób przed aresztowaniem, ona udzielała pomocy innym, ona ukrywała zbiegłego więźnia, ona trafiła do obozu koncentracyjnego... Juliet napisze o niej książkę, ale zanim to zrobi, trafi osobiście na wyspę, by poznać te osoby, które już i tak dobrze zna z listów. Znajdzie tam nie tylko materiał na powieść, ale także przyjaźń, miłość i dom.

Przesympatycznie to wszystko brzmi, miło i kolorowo. Czyta się znakomicie, z uśmiechem i zadowoleniem obserwując bohaterów. Miłośnicy literatury - no przecież to bratnie dusze!

Ale jak odłożyłam już przeczytaną książkę, miałam ambiwalentne uczucia. Niby wszystko pięknie, ładnie... no właśnie, za pięknie, za słodko. Przypomina mi... no właśnie, zalatuje panią Montgomery na kilometr, Juliet to Ania, taka trochę uwspółcześniona i bardziej trzpiotowata, a członkowie Stowarzyszenia to przegląd mieszkańców Avonlea. Niby to nic złego, zwłaszcza że podlanie powieści znakomitym sosem niemieckiej okupacji na Wyspach Normandzkich okazało się bardzo interesujące. Ale Ania z Zielonego Wzgórza jest tylko jedna i kiedy tylko sobie uświadomiłam podobieństwo, zaczęło mi to przeszkadzać.

P.S. Znalazłam film, to "84 Charing Cross Road" z 1987r z Anne Bancroft, ona jest nowojorską pisarką, nie londyńską, za to jej znajomy jest Anglikiem. Ach, ta moja pamięć :)

Ocena: 5/6

Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek [Mary Ann Shaffer, Annie Barrows]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

10 komentarzy:

  1. Ale jeśli nawet jest za słodko i zbyt pięknie, to dobrze uciec w świat literacki tak piękny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ oczywiście, oceniłam na pięć, a te zastrzeżenia pojawiły się już po zakończeniu lektury :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe co piszesz, o tych podobieństwach do Montgomery, bo mnie się zupełnie z nią nie skojarzyło, a serię o Ani uwielbiam. Jakoś główna bohaterka jest dla mnie tak bardzo inna od Ani, że zupełnie nie wpadło mi do głowy to porównanie, a i teraz, kiedy o nim przeczytałam, to o ile rozumowo mogę się z tym zgodzić, to dusza protestuje. :)

    A książka fajna, chociaż rzeczywiście bardzo słodka, nawet przesłodzona. bardzo miło się ją czytało na taką paskudną pogodę jaka jest ostatnio. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam ten film, po książkę pewnie kiedys sięgnę, niestety nie mam tu bibliotek, chyba ze kupię ją do polskiej biblioteki, hehe, taki podstęp prowadzącej.
    Wiesz, czasem potrzebna w życiu bajka, nawet jeśli za słodko, przecież nie można czytać wciaż o 'gorzko'

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie miałam pojęcia, że jest film :)!!!!
    Widzę, że czytasz Lehane :) Czekam na wrażenia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha, a ta recenzja mnie zachęciła do lektury. Ale to chyba kwestia stanu umysłu, w jakim się obecnie znajduję - mam ochotę na dużo ciepłych słów, miłych historii (ale bez przesady, nie zniosę kolejnej opowiastki o domu w Toskanii, etc.). A przyrównanie do Ani, cóz... Zachęca! :)

    To chyba dobra rzecz na wakacje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu, to jest dobra rzecz na każdą porę roku, dobre do poduchy, na chandrę i na ławkę w parku.

    OdpowiedzUsuń
  8. Rzeczywiście odczucia mamy podobne i skojarzenia także. Moja znajoma, która mi książkę przysłała dostrzegła w niej podobieństwo do innej powieści Mongomery - Błekitny zamek. Nie znam, ale chyba coś w tym jest, skoro kolejna ma takie skojarzenia. Też uważam, że mimo wszystko książka warta przeczytania. Poprawia humor i czyni świat piękniejszym :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Właściwie to całkiem dobrze, że ktoś czerpie inspirację z Montgomery :)

    OdpowiedzUsuń