poniedziałek, 18 czerwca 2018

"Pan Żarówka" Wojtek Wawszczyk

Niezwykły komiks, tak ze względu na formę, jak i na treść. Gdy wzięłam do ręki czarną cegłę ze złotym szlaczkiem, ciężką jak diabli, gdzieniegdzie matową, gdzieniegdzie błyszczącą, to zanim otworzyłam, musiałam pomacać, poklepać, sprawdzić palcem, czy to błyszczące (grzbiety stron są czarne) jest takie gładkie, na jakie wygląda. Mrr... mruczenie dopieszczonej wizualnie czytelniczki.
Potem książkę zgarnął mi sprzed nosa mąż i już się oburzyłam: ale jak to zabrał, przecież właśnie miałam zacząć, a teraz to będę musiała czekać nie wiadomo ile! Czekałam dwie godziny. Mąż przeczytał, można powiedzieć, na jednym oddechu i oddał mi ze słowami "to jest dobre".



Tytułowy Żarówka to chłopiec, którego ojciec rozprasował się żelazkiem na płasko, a matka, dźwigając zbyt ciężkie kadzie, złamała się na pół. On sam podczas pobytu w fabryce matki połknął kawałek rozgrzanego metalu, który wypalił mu wnętrzności, pozostawiając tylko trzy druciki. Gdy Żarówka włoży palce do kontaktu, druciki świecą. Już wiadomo, skąd tytuł komiksu!

Czy wobec tego "Pan Żarówka" jest odjechaną historią o czymś, co nie mogło się zdarzyć? Trochę tak, trochę nie. Pod tymi fantastycznymi zdarzeniami jest to opowieść o właściwie całkiem zwyczajnym życiu, gdzie zapracowani rodzice zmieniają się w opiece nad dzieckiem, dziecko uczy się radzić sobie wśród rówieśników, gdzie dorosłe życie jest równie trudne jak dziecięce. Bohater ma wrażenie, że wszystko jest jakoś tak nie całkiem do końca takie, jak miało być. 

Udało mi się w tym komisie odnaleźć kawałek siebie i swojej historii. Szkoła, rówieśnicy i te nieszczęsne kanapki z szynką (matka oszczędza na sobie, by syn mógł mieć do szkoły lepsze kanapki). W pewnym wieku potrzeba akceptacji przez rówieśników jest tak silna, że łatwo może nam przysłonić coś ważnego: rodzinę. Coraz rzadsze i krótsze telefony do domu - znacie to? Mnie się udało jakoś (nie mówię, że od razu) pozostać trochę sobą, a potem jeszcze nad tym popracować. Żarówka też! Poszamotał się trochę to w jedną, to w drugą stronę, poobijał o ściany jak ćma, z taką pasją, że aż mu się drucik przepalił. Potem znalazł siebie. Jakie to jest budujące.

Na koniec coś, czego właściwie miałam nie pisać, bo na co to komu, ale jakoś samo ze mnie wyłazi i domaga się napisania. Takie słowo do autora: nie wiem, czy nosisz w sobie pęknięte druciki, ale ja tak. Jeden duży, drugi mniejszy. Na co dzień spycham je tak głęboko, jak się da, żeby o nich nie pamiętać. Ale pewnego dnia czytam "Pana Żarówkę" i nagle znów słyszę, jak pękają "brzdęk, brzdęk". Wtedy cię trochę nie lubię, autorze, bo to twoja sprawka, że sobie przypomniałam, chociaż nie chciałam.

To świetny komiks, rysunki czarno-białe, rysowane jakby z nerwem, tak wiecie, mocnymi pociągnięciami ołówka (czy tam kredki), poczucie humoru z kątów wyłazi. Urzekła mnie narracja, niespieszna, jakby filmowa.
To się trochę inaczej czyta i ogląda niż inne komiksy. Nie można się oderwać. Jak pisałam wyżej (na przykładzie męża), zagarnia czytelnika i nie puści, dopóki się nie skończy. Dobra rzecz.

Za możliwość zapoznania się z komiksem dziękuję Kulturze Gniewu.

"Pan Żarówka" Wojtek Wawszczyk, Kultura Gniewu, Warszawa 2018.

4 komentarze:

  1. Im dłużej siedzę w blogosferze, tym bardziej zbiera mi się ochota pod wpływem takich recenzja jak Twoja, na komiksy. Sam w dzieciństwie czytałem Myszkę Miki i Kaczora Donalda, a stosy tych komiksów wylądowały w piwnicy u niezbyt lubianego potem kolegi. Pozdrawiam znad filiżanki porannej kawy !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dzieciństwie nie czytałam żadnych komiksów, wyłącznie ksiażki :)

      Usuń
  2. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń