wtorek, 26 stycznia 2010

"Dom na wzgórzu" Erskine Caldwell

Twórczość tego autora była mi już znana wcześniej z książki "Blisko domu". Całkiem niezłej, nawiasem mówiąc. Teraz, w ramach wyzwania, pobrałam z podaja "Dom na wzgórzu" i powiem wam, że bardzo się wkurzałam podczas czytania. Nie na książkę, o nie! Na bohaterkę tej powieści, Lucjanę. Młodziutka, śliczna dziewczyna wychodzi za mąż z miłości, a jej mąż Grady to utracjusz, hazardzista, próżniak i zakamieniały dręczyciel niewolników. Mieszka teraz z nim w rozpadającym się domu na wzgórzu, zadłużonym po ostatnie ździebełko, znosi bez szemrania wyzwiska i urągania teściowej, czeka cierpliwie na męża całymi dniami i tygodniami, a gdy już wróci, próbuje rzucić mu się z utęsknieniem w ramiona. Ten ją jednak pogardliwie odpycha, niezadowolony pan i władca. Cóż robi zawiedziona żona? Cichutko wraca do pokoju, łyka łzy upokorzenia i to wszystko. Och, jak mi się wszystko w środku przewracało, jak to czytałam! Chciałam potrząsnąć Lucjaną mocno i krzyknąć do niej: dziewczyno, opamiętaj się, ten brutal i pijak wyssie z ciebie wszystko, nie dając nic w zamian, odejdź od niego i jego toksycznej mamy, zanim nie będzie za późno!

Otrzeźwienie przyszło, zanim skończyłam książkę, wszak miłość jest powodem najróżniejszych postępków, a Lucjana kochała Grady'ego szczerze i mocno. Zaczęłam wtedy zwracać baczniejszą uwagę na tak zwane tło. Caldwell obudował wątek małżeński starannie odmalowaną scenerią amerykańskiego południa, czarna niania, niewolnicy, biała hołota, ostracyzm wobec białego adwokata pomagającego czarnym... to wszystko jakby już było. A takiej Lucjany nie było i chwała Calwellowi za Lucjanę, bo to naprawdę miła i mądra dziewczyna, jak się okazało w zakończeniu opowieści.

Ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz