sobota, 23 stycznia 2010

"Po imieniu" Szymon Kobyliński

Zwykle podczas lektury czegokolwiek mam pod ręką malutkie samoprzylepne karteczki, żeby zaznaczyć fragmenty mnie interesujące, nie znane mi słowa (do późniejszego sprawdzenia), lub zdania, które mi coś przypominają i muszę się nad nimi później zastanowić. W tej książce wlepiłam dwadzieścia siedem karteczek, jest więc nimi wręcz upstrzona.

Co my tam mamy...?
"[...] pan Zdrojewski był tym, który pierwszy posiał we mnie wątpliwości wobec Nagrody Nobla. Gdy się bowiem zgadało coś o «Chłopach» Reymonta, rzekł z niechęcią:
- To miejska książka, to nie są wiejscy ludzie ani sprawy. Pańskie romanse i przedrzeźnianie naszej mowy"[1].
Z taką demitologizacją, bardzo podobną, możemy się spotkać w "Po śniadaniu" Eustachego Rylskiego, felieton dotyczący Hemingwaya.
"[...] sztuka trzaskania z pyty, ogromnie trudna sztuka, obowiązywała na pastwiskach sumiennie. Trzeba mi było dopiero doby odrzutowców, abym się dowiedział, że pastuch doprowadzał odpowiednimi rozmachami ów chwościk do szybkości supersonicznej i głośny wystrzał, to nic innego, jak «efekt Bing Bang» w miniaturze, huk przekraczania bariery dźwięku" [2].
Pyta to bat używany przez pastuchów, to tak gwoli wyjaśnienia. Nie miałam pojęcia, że strzelanie z bata na tym polega.
"Tu wtrącę, że już chyba całkiem po wsiach zanikły zamki w kształcie naciskanej kciukiem dźwigienki z metalu [...]". [3]
 No nie wiem, książka z 1985 roku, miałam dwanaście lat, chyba jeszcze był u nas taki zamek, w drzwiach do pomieszczenia, gdzie był parnik.
"Syn Maciek kręcił nosem na lektury mojej młodości, z racji ich ociężałego gadulstwa.
- No więc niechby wsiadł wreszcie na tego konia i pojechał! - prychał, wzruszając ramionami. - Nie, to ja muszę przedtem poczytać o pejzażu, o wyglądzie siodła, o srelach morelach i już mi wszystko jedno, czy pogalopuje, czy nie pogalopuje...". [4] 
Oto odwieczne narzekania uczniów, prawda?
"Podchorąży Leszek... Delikatnej kompleksji, gorzejący wielkim ogniem wewnętrznym, typ grottgerowskiego powstańca [...]" [5] 
Tak  czytam to zdanie i nagle stop, zawróć, co to jest kompleksja? Kopaliński ratuje, otóż kompleksja to przestarzale budowa ciała, usposobienie, temperament. Nie wiedziałam, a teraz wiem.
"Kiedyś, pamiętam, dostałem zlecenie na grafikę okładkową, miał tam widnieć baśniowy facet (z tekstu opowieści Lema, drukowanej wewnątrz numeru), ukazany w momencie szczytowego przerażenia, bo tak wynikało z treści". [6]
Muszę sobie Lema odświeżyć, by zidentyfikować to opowiadanie, a może chodzi o "Przyjaciela"?
"Nadto ta pustka wokół, psychiczna pustka cywilizacji, która zgęstniała zbyt szczelnie, aby się ludzie mogli o siebie zazębiać, jak u nas, u rozlewnie gościnnych i łatwo systemem «brat łata» kontaktujących się bliźnich". [7] 
To o Anglii i o chłodzie międzyludzkim. Ale o Anglii także jest to:
" Nauczyliśmy się i my patrzenia jak przez powietrze przez, przypuśćmy, starego faceta, który zajechał przed pub czarnym motocyklem, obwieszonym równie czarnymi proporczykami, pełnymi trupich główek [...]. Ulicami łazi, kto chce i «jak ma ochotę», to znane". [8] 
Owszem, czytałam te słowa już po naszej wycieczce do Londynu i przed oczami stanęła mi scena uliczna, oglądana z piętra czerwonego autobusu: przejście uliczne, mnóstwo ludzi, a wśród nich jeden, prawie całkiem goły, tylko kostium Borata, do tego różowa peruka. Pies ze złamaną nogą się nie obejrzał, tylko my, jeszcze nie oswojeni z taką swobodą.
Językowo jeszcze ciekawie:  
"[...] młodzież czując piżmo nosem (bo nie należy mówić «pismo», a właśnie «piżmo», jak mnie pouczał Władysław Kopaliński!)". [9] 
Nie da się ukryć, piżmo można wywąchać z daleka, pismo raczej nie, tylko jakim cudem przekształciło się jedno w drugie?

I tak by można jeszcze długo czerpać garściami z tego bogactwa. Ta książka to nadzwyczaj udane gawędy o ludziach, z którymi Kobyliński był po imieniu. Przy czym raz opowiada o samych ludziach, innym razem o zdarzeniach z ludźmi, anegdoty, wspomnienia, gawędy, pełne ciepła, uroku. Do tego pisane pięknym literackim językiem, płynnym, potoczystym i swobodnym.
Jedyny minus egzemplarza, który mi się trafił, to pożółkłe strony i wyblakłe litery, wybitnie utrudniające czytanie. Powtarzam, jedyny minus.

Ocena: 5,5/6

---
[1] "Po imieniu" Szymon Kobyliński, Iskry, Warszawa 1985, s. 8
[2] Tamże, s. 10
[3] Tamże, s.12
[4] Tamże, s. 25
[5] Tamże, s. 25
[6] Tamże, s. 31
[7] Tamże, s. 75
[8] Tamże, s. 77
[9] Tamże, s.129

1 komentarz:

  1. Książka o książkach i autorach książek. Brzmi naprawdę niezwykle i aż dziwię się, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tym dziele. Muszę poszukać w bibliotece, bo mnie bardzo zaintrygowałaś.

    Chciałabym Cię też przeprosić, że nie dałam znaku, iż książka dotarła, bo oczywiście doszła w nienaruszonym stanie, za co bardzo dziękuję. Wydawało mi się, że powiadomiłam Cię, ale widocznie skleroza nie boli.

    Na koniec pragnę Cię zaprosić do blogowej zabawy, której szczegóły poznasz na mym blogu. Mam nadzieję, że nie będziesz zła o "wkręcenie" Cię w ten niewinny łańcuch pytań :)

    OdpowiedzUsuń