poniedziałek, 11 stycznia 2010

"Delicje ciotki Dee" Teresa Hołówka

"W głowach im się poprzewracało - sapie Dragomir - od tego dobrobytu i łatwego życia. Czy wy wiecie, że w moim biurze - sześciuset ludzi - co drugi gość to zbocz? Zupełnie się nie wstydzą, podaje taki rękę czy mówi cześć komuś, kogo pierwszy raz na oczy widzi, i od razu: na imię mam Dave, jestem pedałem. Nie, nie, to nie oferta, kobietom też się tak przedstawiają. Tylko patrzeć, aż ta ich wspaniała cywilizacja rozleci się z hukiem, w starożytności też się zaczęło od takich degeneracji...
- Niekoniecznie od dobrobytu - prostuje tubylec - wręcz przeciwnie. Czy ty zdajesz sobie sprawę, co oznacza założenie rodziny? Zaciągasz kredyty, kredyty i kredyty - na dom, na samochód, na lodówkę, na meble, na firanki, na te różne przedmioty, bez których twoja pani nie wyobraża sobie życia."*

Książkę wydano w 1988 roku, dwadzieścia lat później w Stanach Zjednoczonych nastąpił wielki i spektakularny trach kredytowy. Zbierało im się, zbierało długo, w końcu pękło.

Szkoda, że tak dawno czytałam "Delicje...", poszukałabym też innych fragmentów, które dobitnie ukazują to zadziwiające ograniczenie mieszkańców Ameryki. Nie, nie umysłowe, tylko takie, które nie pozwala na wychylanie się, na ciekawość świata, na pasję i błyskotliwość. Szczególnie mocno brzmią opowieści o nauczaniu dzieci: wszystko pod linijkę, zero inicjatywy, odtąd - dotąd, ani kroku dalej. Skoro tak je wychowują od małego, nic dziwnego, że potem są tacy właśnie. Nie chciałabym tam mieszkać i żyć.

Ocena: 5/6.
---
* "Delicje ciotki Dee", Teresa Hołówka, wyd. Prószyński i S-ka, 1997, s. 144

2 komentarze:

  1. Mój egzemplarz "Delicji..." ma każdą kartę oddzielnie, z zaczytania. Rewelacyjna lektura!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że rewelacja. Wzięłam z podaja i puściłam z powrotem, bo mi się książki nie mieściły...

    OdpowiedzUsuń