niedziela, 14 sierpnia 2011

"Alterland" Marcin Wolski (bez rewelacji)


Jak by sama nazwa wskazywała, rzecz cała będzie o kraju alternatywnym - myślę. Słusznie. To Polska, ale zupełnie inna, zrusyfikowana, złamana, zrujnowana... Warszawa w gruzach, kordon żołnierzy wokół niej, wszechobecne przepustki, pozwolenia - paskudny świat.

W takim świecie poznajemy Simona, czyli Szymka. Chłopaka, który pod pozorem badania ekosystemu w gruzowisku byłej stolicy próbuje dostać się do kanałów Starówki. Gdyby nie charyzmatyczny, podobny do ducha ksiądz Jerzy oraz młody chłopak Jacek, wychowany w gruzowisku, pewnie by mu się to nie udało. Ale udaje, właściwie nawet nie jemu - i dzięki temu możliwa była komunikacja przyszłości z przeszłością. Wszystko po to, aby... no właśnie, żeby Polska była Polską, a nie czymś nie wiadomo czym.

Dopóki czytałam o Szymku, co to i komandos, i naukowiec, i chłopak z warszawskiej ferajny - było fajnie. Kciuki trzymałam, żeby mu się udało. Ale potem, stanowczo za szybko jak na mój gust, akcja przeniosła się do czasów wojennych, miejsce Szymka jako głównego bohatera zajął jego dziadek, Adam Raczyński, a sam autor z wyraźną lubością i upodobaniem zaczął wyginać historię  drucik. W te i we te, pach, pach. Lubi i umie to robić, ale mnie to zwyczajnie znudziło i przerzucałam kartki bez czytania, chcąc już tylko sprawdzić, jak się to wszystko skończy. Nijak się skończyło, to znaczy jakoś tak, po prostu, bez wybuchu, bez błysku, bez olśnienia. Białą kartką się skończyło.

Szkoda mi postaci Szymka, tak słabo wyeksploatowanej. Autora zaś wkładam do szuflady "znam, niekoniecznie chcę tę znajomość pogłębiać".


"Alterland", Marcin Wolski, WAB, 2005

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz