czwartek, 4 sierpnia 2011

"Sarantyńska mozaika" Guy Gavriel Kay (warto poznać odrobinę historii)


Ta książka, a właściwie cykl, a właściwiej dylogia, jest oznaczona w biblionetce jako fantasy. Jednak kiedy ją czytałam, wcale nie odbierałam jej jako fantasy. Odbierałam ją jako powieść historyczną z lekką nutką fantazji - w filmie to się chyba nazywa dramat kostiumowy. Powieść o Bizancjum, o rzymskich cesarzach  i ich cesarzowych, o intrygach, podbojach i wyścigach rydwanów. Powieść o rzemieślniku-artyście, który tworzy dzieło życia. Bogata, wielowątkowa powieść - znakomita, przyznaję bez bicia, ale fantasy? Tylko z powody tych gadających ptaków? No dobrze, może właśnie z tego powodu. Bo nie można umieścić duszy ludzkiej w mechanicznym ptaku, to fakt. Niech będzie.

Nie będę udawać, że jestem taka mądra i tak się znam na historii starożytnej, że od razu wyłapałam te podobieństwa do dziejów Cesarstwa Rzymskiego za czasów Justyniana i Teodory. Wyczytałam to w którejś recenzji w sieci. Sięgnęłam więc po książkę Roberta Browninga "Justynian i Teodora", którą znalazłam na półce, żeby choć przekartkować i sprawdzić, czy rzeczywiście. Los oszczędził mi kartkowania, bo z książki wypadła kartka, na której ktoś zrobił pieczołowite streszczenie powieści Browninga.
Wszystko się zgadzało. Rydwany, stronnictwa Zielonych i Błękitnych (Kay nie zmienił nawet barw!), rywalizacja. Władcy rzymscy - od tego, który umarł podczas uderzenia pioruna (podobno), jego następca wojownik i jeszcze następny, siostrzeniec wojownika. Żona tego ostatniego, była tancerka jednego ze stronnictw, dla której cesarz zmienił prawo, by móc ją poślubić.
Wielka świątynia wybudowana przez cesarza na chwałę Boga. Polityka zagraniczna, układy i wojny. Zaraza.

Na ile zdążyłam się zorientować (i na ile powieść Browninga jest oparta na faktach), to Kay wziął po prostu historię Justyniana i Teodory na warsztat i ją pięknie po swojemu opisał. Ale - i bardzo dobrze - osią powieści nie jest ani cesarz, ani cesarzowa, choć to niewątpliwie ważne postacie, tylko Caius Crispus, mozaicysta, który wędruje kawał drogi, wezwany przez cesarza, aby zająć się ozdobieniem kopuły wielkiej świątyni. To, czego doświadcza w drodze oraz co przydarza mu się już po dotarciu na miejsce - rozwijało mi się przed oczami jak wielobarwny chodnik, długi i ze skomplikowanym splotem. Cesarską parę poznałam niejako przy okazji, tak jak i dwór, jak stronnictwa. Uczestniczyłam w wyścigach rydwanów (niesamowicie emocjonujące fragmenty), oglądałam przepiękne mozaiki, bawiłam się na weselu, zaglądałam za kulisy dworskich intryg... Proszę, jaka byłam zajęta podczas czytania!

Znakomicie się czyta tę dylogię, płynnie i bez zacięć. Jednakowoż oceniam tylko na 4,5, pewnie przez ten dramat kostiumowy, a nie do końca rasowe fantasy.

"Pożeglować do Sarancjum", "Władca cesarzy", wydawnicwo Zysk i S-ka, 2002, 2004, tłum. Agnieszka Sylwanowicz.

4 komentarze:

  1. Oglądałam miejsce, gdzie był hipodrom - dziś to tylko rozległy plac z kolumnami przywiezionymi z innych krain.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie i jeszcze raz nie. Najpierw Martin :) Ale musi coś być z Kayem na rzeczy, bo Kitek kupił sobie po lekturze "Mozaiki" Tiganę :) Się doczekają.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja czekam z Mozaiką aż dorwę Władcę, co jest rzeczą trudną:) Ale za to Lwy Al-Rassanu polecam gorąco:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię prozę Kaya, choć sporo jeszcze przede mną. Zachwyciła mnie "Tigana", "Pieśń dla Arbonne" również jest niczego sobie. Podoba mi się, jak Kay przetwarza realia historyczne na potrzeby własnych książek doprawiając to szczypta magii.

    OdpowiedzUsuń