niedziela, 6 września 2009

"Ostatnia kohorta" Waldemar Łysiak


To jest dziwna książka.
Zacznę może od tego, że Waldemara Łysiaka było mi do tej pory znana tylko "Perfidia", więc mało. Ale "Perfidią" byłam zachwycona, skusiłam się więc na "Ostatnią kohortę" i wpisałam ją na listę książek ślubnych. Otóż i jest.
To książka z przepięknym pomysłem. Otóż - czas akcji to V wiek naszej ery, Cesarstwo Rzymskie podupada i dogorywa, sam Rzym jest oblężony przez hordy dzikich barbarzyńców i ledwo zipie, nie mając za bardzo nadziei na zwycięstwo. Ze stolicy wymyka się więc grupa ludzi w poszukiwaniu legendarnego ostatniego legionu, który nie uległ najeźdźcom i broni się uparcie, jednocześnie skutecznie się ukrywając.
Narratorem jest Kaius (a raczej Gajusz, to to samo imię, a jednak bardziej mi się podoba), młodzieniec adoptowany przez rzymskiego trybuna Fulviusza, u schyłku życia, już jako mnich Sabinus (to imię również mi się podoba) opisujący ową wędrówkę w poszukiwaniu legendy.
Książka, jak już napisałam, jest dziwna. Podoba mi się i jednocześnie nie podoba. Podoba, bo czasy Cesarstwa Rzymskiego mają dla mnie jakiś urok - no cóż, wiem, że schyłek, ale jednak. A nie podoba, bo jest przegadana. Nie, nie to, że akcji nie ma, bo jest! Jest, wyrazista, pełna zakrętasów i meandrów, a jednocześnie mająca jasny cel i twardo do tego celu zdążająca. Ale przegadana. Tylko jakby tu o tym napisać?... Hm. Wyobraźcie sobie towarzysza trybuna, Rufusa, zaufanego człowieka, psa Fulviusza, który w tekście jest opisany jako milczek, twardziel, absolutnie wierny i oddany, człowiek czynu, nie słowa. Znacie takich, na pewno. I otóż ten człowiek toczy błyskotliwe dysputy z mnichami, z trybunem, z samym Gajuszem wreszcie, wykładając mu swoje racje obszernie jak mówca ateński. Jakoś mi to zgrzytało... Tak, samemu autorowi zgrzytało, skoro bronił się, pisząc (w imieniu narratora), że kronika pisana po latach skondensowała wypowiedzi milczka czyniąc z niego oratora. Ot, taki wybieg.
Szkoda, szkoda, że autor więcej uwagi poświęcał dialogom niż sprawnemu poprowadzeniu akcji! Czasem wszak więcej wiemy z jednego rzutu oka (oczyma duszy, oczywiście) niż z ciekawej, ale rozwlekłej rozmowy.
Mało mi też było Rzymu w Rzymie, oblężenie potraktowane było nader ogólnikowo, och, nawet nie wiadomo, jaki cesarz wtedy panował! Przynajmniej ja nie wyczytałam podczas lektury, no nie wiem, może przeoczyłam? A tak chciałam sobie przypasować akcję do czasów... Bo chyba nawet nie ma lat ściśle określonych, w których rzecz cała się dzieje.
Na osłodę rzeknę, że postacie są wyraziście zarysowane, nie powiem, a niektóre dialogi, tak przeze mnie wcześniej spostponowane, spodobały mi się, tylko że musiałam je czytać po dwa razy, żeby porządnie je zrozumieć. Takie mądre, no.
Podsumowywując: czytać, nie czytać? Ależ oczywiście! Jak lubicie Rzym - czytać koniecznie!A na sam koniec powiem wam, że po skończeniu "Ostatniej kohorty" odkryłam na półce książkę pod tytułem "Ostatni legion", napisał to Valerio Massimo Manfred. Zadziwiająca zbieżność tytułów, prawda? Może to o tym samym, tylko z innego punktu widzenia.... No, na razie tego nie stwierdzę, bo w sumie nawet zaczęłam czytać, ale przyszła do mnie paczka z "Czasem uczniów" - Światy braci Strugackich (opowiadania młodych rosyjskich pisarzy s-f kontynuujące wątki Strugackich), no i jakoś oni wygrali, na razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz