wtorek, 29 września 2009

"Rozmyślania nad tlenem" Marek Oramus


Podtytuł (wybór felietonów z cyklu "Piąte piwo") jasno określa, że to są felietony, nie określa jednak, o czym. To gratka dla lubiących s-f, jest to bowiem zbiór felietonów o książkach s-f. Znakomite.
Dam kawałek z przedmowy autora:
Są to listy o książkach do nieznanego przyjaciela, informujące go o wyczytanych w nich ciekawostkach, o wrażeniach, jakich się doznaje pod wpływem dobrze opowiedzianych i niegłupich historii, a także refleksje, jakie się nasuwają człowiekowi żyjącemu na tym padole już prawie pół wieku.
Całość czyta się fantastycznie. Oramus opowiada o 55 książkach (w tym tomie, felietonów jest więcej, ale nie mam do nich dostępu, na razie przynajmniej), nie wszystkie mu się podobają, ale wszystkie potrafi przedstawić ciekawie. Gratuluję mu tak wnikliwego oka, ja podczas czytania nie zawsze chwytam wszystko, co powinnam, a przynajmniej, co wyobrażam sobie, że powinnam. Skąd taki autokrytyczny osąd? Ano, jest tam kilka pozycji, które czytałam, a okazało się, że autor naświetlił mi je ze strony, której nie znałam. I bardzo dobrze. Trzeba poszerzać horyzonty.
Przyznam się, że dostawszy książkę, przejrzałam spis i zaczęłam czytanie od tych felietonów, które traktowały o dziełach już mi znanych, z ciekawości. Potem zaś zaczęłam czytać pozostałe. To był gruby błąd, ponieważ po którymś tam felietonie popadałam w coraz większe przygnębienie: na litość boską, tego nie czytałam, tego nie czytałam, tego też nie - co ze mnie za osoba! Porażka, bieda z nędzą, miałam się za osobę oczytaną, cóż za pycha. Oramus zepchnął mnie z piedestału "czytelnika", który sama sobie nieopatrznie wykułam i starannie na niego wdrapałam. I bardzo dobrze, powiem wam, bo w miarę czytania uczucie frustracji minęło, a pozostała radość: jeszcze tyle przede mną, tyle książek do odnalezienia, pięknie.
Cóż dodać więcej? Ano: polecam gorąco - tłustym drukiem, a jakże. Miłośnikom s-f na pewno się spodoba, jak to znajdziecie, sięgnijcie.
I jeszcze na koniec cytat z książki, baaardzo mi podpasował, hehe:
Człowiek, który zyje odpowiednio długo, wyobraża sobie, że inni wiedzą to samo co on, tyle samo przeczytali oraz przeżyli, wobec czego nie powinno być trudności z porozumieniem. Jakaś inercja psychiki każe stosować w życiu codziennym ten całkowicie fałszywy model i jeszcze dziwić się, gdy zawodzi. Lepsze już podejście całkowicie odmienne: mało kto wie cokolwiek, ludzie mają mózgownice zapchane gazetowo-telewizyjną juchą, nikt nic nie czyta (jeśli czyta, nie rozumie, jeśli zaś czyta i rozumie, zaraz zapomina, chłe, chłe - skądże to przywołanie, robaczki?), nikt nic nie przemyślał, nie przeżył ani nie przecierpiał. Oczywiście ta druga krańcowość jest jest równie fałszywa jak pierwsza, ale ma przynajmniej tę zaletę, że stosowana w życiu oszczędza rozczarowań. Szczególnie młodzi ludzie najchętniej poruszają się dziś w rejonach nie wymagających wysiłku umysłowego ani pracy pamięci, a kontakt z nimi wspomnianego na początku osobnika (mnie na przykład) bliski jest zera.
Taaa... powyższe z felietonu o "Pikniku na skraju drogi" Strugackich, dziwić się, że rzuciłam się na to jako pierwsze do czytania i walnęło jak obuchem?

1 komentarz: