poniedziałek, 30 listopada 2009

"Harry Potter i Insygnia Śmierci" J.K. Rowling


Stara już jestem i nie pamiętam dobrze poprzednich części, ba, co tu się dziwić, skoro pierwszą czytałam dobre osiem lat temu. Dlatego też nie jestem w stanie jej ocenić, porównując z poprzednimi tomami - zwłaszcza że jak szybko się je czyta, tak szybko zapomina. Co mi się podobało? Ano przede wszystkim to, że brałam książkę do ręki i czytałam ile wlezie - nie występuje tu zmęczenie materiału, jak to w innych, trudniejszych i cięższych książkach się zdarza. Lektura wchodzi jak bułeczka dobrze posmarowana masłem. Co mi się nie podobało? Drobiazgi. Słówko "reżym" używane zamiast "reżim" (tak, wiem, że obydwie formy są poprawne, ale do mnie przemawia tylko ta druga). Jakaś taka niekonsekwencja Voldemorta, który to w tej samej chwili leci na miotle, ale też nie na miotle, bo samodzielnie. Co jeszcze? Nieco ponury ten tom, biedni bohaterowie wciąż uciekają, walczą, ukrywają się, ach, to siedemnastolatkowie, życie zbyt szybko złożyło im na barki wielki ciężar. Krótkie chwile wytchnienia - jak wesele - czy sceny humorystyczne - jak galopujące stado biurek - to za mało, by rozświetlić ścielący się na kartach książki mrok. Ale to tak ma być: eskalacja konfliktu, nerwy napięta jak postronki (nie moje, bohaterów!) - tu jest mrocznie i z przytupem. Porozwiązywała pani Rowling wszystkie wątki. Koniec kropka. Dołożyła aneksik - 19 lat później - słodki do zemdlenia, bohaterowie żonaci, dzieciaci, wyprawiają latorośla do Hogwartu. Lukrowany obrazek może miał być westchnieniem ulgi po lekturze ostatniego tomu, dla mnie jednak okazał się mdłym zgrzytem.

1 komentarz: