Rodzina Joadów zostaje wyrzucona (susza, nieurodzaj, przemoc ekonomiczna, kredyty, banki i bankructwo) z gospodarstwa w Oklahomie. Sprzedają, co się da, resztę pakują na zakupioną ciężarówkę i wyruszają w drogę, przez pół kraju, do Kalifornii. Tam, w żyznej i zielonej krainie podobno szukają pracowników do zbioru brzoskwiń, winogron i bawełny. Joadowie liczą na dobrą pracę, zarobki i ogólnie lepsze życie niż w Oklahomie, nieopodal miasteczka Salisbury, gdzie burze piaskowe zasypują uprawy i wyjaławiają ziemię.
Na ciężarówkę pakują się więc: Tom Joad i jego żona (do licha, nie zarejestrowałam w pamięci jej imienia, mówiono na nią tylko "matka"), ich dzieci: pierworodny Noah, następnie Tom, Al, Rose of Sharon, świeżo zamężna i zaciążona, Ruthie i Winfield. Starsze pokolenie reprezentuje dziadek i babcia. Jest jeszcze Connie, mąż Rode of Sharon oraz były pastor Jim Casy. Ach, jeszcze stryj John, brat Toma.
Towarzyszyłam im podczas wędrówki, patrzyłam, jak rodzina się wykrusza, jak walczą o przetrwanie wśród masy takich jak oni, jak pracują za nędzne grosze, jak próbują żyć, po prostu żyć. Ale... po prostu żyć im się nie udaje. Sytuacja w Ameryce jest tragiczna, co autor przybliża nam w przerwach pomiędzy snuciem opowieści o Joadach.
"Pola obrodziły hojnie, a drogami wędrowali przymierający głodem biedacy. Spichrze były pełne, a dzieci nędzarzy chorowały na krzywicę i ciałka ich z niedożywienia obsypane były krostami. Wielkie spółki nie zdawały sobie sprawy, jak wąska jest granica między głodem a gniewem".[1]
Trudno mi pisać o tej książce, naprawdę. Tyle w niej prawdy, gniewu, nędzy, ale i radości, więzi rodzinnych, miłości, wszystkiego, WSZYSTKIEGO, aż dech zapiera. I serce się ściska. Kawał wielkiej, porządnej prozy. Klasyka. Absolutnie warta przeczytania. Jeśli ktoś jeszcze nie zna "Gron gniewu", to zachęcam i polecam mocno.
"- Nie boi się mama, że nie będzie tak pięknie, jakeśmy się spodziewali?
- Nie - odparła szybko. - Nie boję się. Nie wolno się bać. I ja nie mogę się bać. To tak, jakby człowiek chciał przeżyć za wiele od razu. Przed nami jest tysiąc rodzajów życia, ale przeżyjemy tylko jedno. A przewidywać i mędrkować, co nas czeka - nie, to nie dla mnie. Ty możesz żyć przyszłością, jesteś jeszcze taki młody, ale moje życie to jak ta droga, którą jedziemy. I myślę tylko o tym, kiedy zaczniecie wołać o wieprzowe żeberka. - Rysy jej stwardniały. - Tyle tylko mogę - nic więcej. Na więcej mnie nie stać. Gdybym zrobiła coś ponadto, cała rodzina by się rozpadła. Oni wszyscy przecież liczą, że myślę o tym, co trzeba". [2]
"- Jednej rzeczy uczę się teraz. Uczę się co dzień. Kiedy człowiek ma jakiś kłopot, kiedy jest w potrzebie albo go coś boli, pomogą mu tylko ludzie ubodzy. Tylko biedak potrafi wspomóc człowieka".[3]
P.S.
Tak mi ta książka utkwiła w głowie, że po przeczytaniu wyciągnęłam atlas i sprawdzałam trasę, jaką jechali Joadowie, gdzie się zatrzymywali, gdzie obozowali, gdzie pracowali...
---
[1] "Grona gniewu" John Steinbeck, przełożył Alfred Liebfeld, Prószyński i S-ka. Warszawa 2012, s. 420
[2] Tamże, s.184
[3] Tamże, s.557