Na książkę Romka Pawlaka czekałam od dawna, zdążyłam bowiem zorientować się, że mamy podobny gust literacki. Skoro tak - myślę sobie - napisze on coś, co mi się spodoba, jakżeby inaczej? Miałam rację!
Głęboka przyszłość, ludzie latają po kosmosie na naprawdę dalekie dystanse, technika skokiem poszła do przodu, ale (to takie ludzkie, prawda?) wciąż zdarzają się błędy i awarie. Wskutek takiej awarii ziemski statek Skorpion trafił na planetę Kys, zamieszkaną przez obcą rasę Argunów. Trochę to beznadziejna sytuacja, bo szanse na naprawę usterki są znikome. Cóż ma więc począć załoga, ze sobą i z ładunkiem (tysiące kolonistów w hibernacji i sprzęt do kolonizacji)? Postanawiają też się zahibernować, ustanawiając jedynie wachty dyżurujące na zmianę, których zadaniem jest próba usunięcia usterki (choć doprawdy, hm), kontrola stanu technicznego pojazdów kosmicznych oraz badanie mieszkańców planety. To jest to, co najbardziej lubię: zderzenie cywilizacji, zetknięcie dwóch obcych sobie ras, pozornie bez punktów wspólnych i to, co może z takiego zetknięcia wyniknąć. Romek Pawlak w powieści nie skupia się na pilnej i wnikliwej bezkontaktowej obserwacji obcych, woli opisywać sytuację, gdy ludzie próbują z Argunami nawiązać kontakt, obserwuje i opisuje ich wzajemne oddziaływanie. Nie powiem, ucieszyło mnie to. Wciąż bowiem bliższy jest mi człowiek, niż najciekawszy nawet przedstawiciel obcej rasy.