czwartek, 15 lipca 2010

Co zabrać na urlop?

Jutro zaczynam urlop, o godzinie 15. Uch, jakżesz się cieszę! :)
Wyjeżdżam z małym do mamy na wieś, nie liczę na jakieś wyjątkowe wywczasy, ale książki jakieś zabrać trzeba, i tu właśnie mam dylemat. Co z tego poniżej zabrać?
- "Koci detektyw" Vicky Halls
- "Życie - instrukcja obsługi" Georges Perec
- "Zbrojny pies czyli zestaw plotek" Szymon Kobyliński
- "Tabliczka marzenia" Halina Snopkiewicz
- "Życie na trzy psy" Abigail Thomas
- "Wilt" Tom Sharpe
- "Krótka historia prawie wszystkiego" Bill Bryson
- "Pchli pałac" Elif Safak
- "Jedz, módl się, kochaj" Elizabeth Gilbert
- "Hańba" J. M. Coetzee
- "Daniken, tajemnica Syriusza, parapsychologia i inne trele-morele" dwa tomy James Randi
- "Gildia magów" trzy tomy Trudi Canavan
- "Reflektorem w mrok" Tadeusz Boy - Żeleński
Oczywiście mam tego więcej, ale te moje (kupione i wywleczone z podaja) starannie omijam, bo za dużo mam pożyczonych i będą mnie gryzły wyrzuty sumienia, i tak będą mnie gryzły, bo wezmę Chmielewską na pewno. :) I może Keseya jakiegoś. No :)

środa, 14 lipca 2010

"Horror! czyli Skąd się biorą dzieci" Grzegorz Kasdepke

Miałam w schowku, bo ktoś na blogu opisywał jako przykład ciekawego podejścia do kwestii uświadamiania maluchów. Udało mi się to przeczytać i powiem "hm". Nie powiem, kwestia jest wyjątkowo ciekawa i z pewnością trudna, bo jak opowiedzieć dziecku, skąd się wzięło, w jaki sposób, kiedy - oto pytania, przed którymi kiedyś stanę.
Grzegorz Kasdepke podsuwa mi jeden ze sposobów, owszem, dość pociągający, oparty na szczerości. Szkoda tylko, że gdy nadejdzie właściwy czas, to jest za kilka lat, podejrzewam, że zapomnę, co podpowiadał i będę musiała zdać się na intuicję.


Ocena: 4/6.
Horror, czyli skąd się biorą dzieci [Grzegorz Kasdepke]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

wtorek, 13 lipca 2010

"Niebo na dłoni" Eduard Pittich, Dušan Kalmančok

Wydawnictwa albumowe, a jeszcze z gatunku astronomicznych trudno zrecenzować, prawda? Bo cóż rzec o książce, która nie ma fabuły, traktuje o rzeczach znanych nam chociażby pobieżnie i okraszona jest ilustracjami, fotografiami i rycinami? Że ładne obrazki? Że sporo się można dowiedzieć?

Zacznę więc od zupełnie innej strony. Ksiażkę kupiłam niedługo po jej ukazaniu się w księgarniach, kosztowała, jak na tamte czasy, spore pieniądze i długo się zastanawiałam, czy tyle wydać, zwłaszcza, że wtedy jeszcze nie zarabiałam. Podjęłam decyzję, kupiłam, przeczytałam i byłam zachwycona. Po pierwszym czytaniu wracałam do niej wielokrotnie, zgłębiając poszczególne dziedziny wiedzy astronimicznej: czy to rozmieszczenie gwiazdozbiorów, czy to systematykę ciał niebieskich, czy to zagadnienia astrofotografii. Samo przeglądanie map nieba to była wielka frajda, zwłaszcza kiedy po wyjściu na dwór w rozgwieżdżoną noc mogłam rozpoznać nie tylko Wielki i Mały Wóz, ale wszystkie znaki zodiakalne, najważniejsze mgławice i inne obiekty na niebie. Potem pożyczyłam książkę znajomemu, bo interesował się astronomią. Książka pogłębiła jego pasję w tym kierunku, napisał program komputerowy z dziedziny astronomii, potem zdobył nagrodę w konkursie “Wiedzy i Życia”, a obecnie prowadzi Koło Miłośników Astronomii. Nie ma co się więc dziwić, że choć było mi szkoda, to książkę już mu zostawiłam, wiedząc doskonale, że znakomicie ją wykorzysta. Tęskniłam jednak za tą pozycją i no proszę, traf chciał, że po kilkunastu latach zobaczyłam ją na półce u kolegi, z radością pożyczyłam na jakiś czas, przypomnieć sobie - i tu historia się powtórzyła, znajomy podarował mi ją, widząc, jak ją lubię.
Bo ja tu jej nie lubić, skoro oprócz informacji typowo naukowych (ostrzegam jednak, że obecnie nie całkiem aktualnych) dostajemy takie:
“W «Atlasie» Bayera i innych starych mapach nieba gwiazdozbiór Strzelca przedstawiany jest jako półczłowiek-półkoń, trzymający w rękach naciągnięty łuk wymierzony ku Skorpionowi. Według mitów greckich, Strzelec wyobraża Krotosa, jednego z nielicznych centaurów, którzy wyróżniali się nie tylkjo siłą, ale i rozumem, i byli przyjaźnie nastawieni do ludzi. To odróżniało ich od pozostałych centaurów, występujących w mitach zawsze tylko jako anonimowe stado (o mitologicznych centaurach wspominaliśmy już przy omawianiu gwiazdozbioru Centaura). Sam Krotos był ulubieńcem muz. Bogowie Olimpu umieścili go na niebie za jego liczne zasługi, ale głównie dlatego, że wynalazł łuk”. *


Ocena: 6/6.
---
*- Niebo na dłoni -Eduard, Pittich DušanKalmančok, tłum. Jerzy M. Kreiner, PW “Wiedza Powszechna”, Warszawa 1990, s. 268

poniedziałek, 12 lipca 2010

"Złoty kolczyk" Maria Ziółkowska i Jan Ziółkowski

Książka albo zapomniana, albo też nigdy zbyt dobrze nie znana, a ja jakoś ją pamiętam, choć tyle już lat upłynęło od czasu, kiedy ją czytałam.

Główną bohaterką jest Antolka. Mieszka na wsi, chodzi do szkoły, pomaga rodzicom w gospodarstwie, kocha się skrycie w synu sąsiada, po skończeniu szkoły średniej bardzo chce wyjechać do miasta, no i uwielbia czytać książki (za to jedno można ją polubić).

Plany, jak to często bywa, rozpadają się w proch i w pył pod wpływem czynników niezależnym, tak jest też z planami Antolki - jej ojciec przechodzi bardzo skomplikowaną operację nogi i okazuje się, że bez pomocy nie poradzi sobie w gospodarstwie. A że Antolka jest jedynym potomkiem (żyjącym), naturalnym jest, że od niej oczekuje się przejęcia obowiązków. Tylko że ona nie bardzo chce... Boli ją trochę, że wciąż porównuje się ją do zmarłego dawno brata, Antosia, właściwie nawet nie chodzi o porównywanie, tylko o to, że ona ma jakby przejąć jego obowiązki, ma być jak chłopak: dzielna, pracowita, ba, nawet imię ma po bracie. A co z jej własnymi dążeniami i marzeniami? Ot, dylemat, przed jakim staje bez mała każdy z nas, wcześniej czy później.

 Antolce w zrozumieniu, czego tak naprawdę chce i co jest dla niej ważne, pomagają Cyganie. Spora grupa Romów przybywa do wioski Antolki, osiedlają się, chcą nauczyć się uprawy roli, gospodarki, a przede wszystkim chcą nauczyć się osiadłego trybu życia, bo z tym u nich najtrudniej, jak sami przyznają.

Sporo się dowiedziałam z tej książki o Cyganach. Jak byłam mała, w mojej rodzinnej wiosce funkcjonowały tylko mity, takie jak porywanie małych dzieci przez Cyganów, albo łapanie pałętających się kur, albo sprzedaż obrączek z fałszywego złota (muszę podpytać Mamę, o tych obrączkach to ona mi mówiła). Mity to mity, Cyganie to społeczność barwna, wesoła, ale na pewno nie przestępcza. Tylko że zbyt przywiązana do koczowniczego trybu życia i zarabiania wróżbami czy drobnymi pracami ręcznymi, by łatwo im przyszło przestawienie się na ciężką pracę na roli.

 Tak na tle kolorowego taboru cygańskiego Antolka zaczyna rozumieć, o co jej naprawdę chodzi, znajduje cel i sens życia. Nie szkodzi, że ten cel ma natrętnie dydaktyczno-prlowski charakter, może to sobie odsiać, zostaje samo złoto. Jak złoty, naprawdę złoty, cygański kolczyk w uchu.

Ocena: 5/6.

niedziela, 11 lipca 2010

No coś takiego, kupowałam książki z niechęcią!

Silesia Center, szukamy dętki do wózka (serio, serio, strzeliła), aż tu nagle z boku wyrósł empik. My z Mamą na siebie i na mojego męża pchającego wózek, on zrozumiał w lot: - No idźcie, idźcie, ja tu się pokręcę z Krzysiem.
No i naprawdę, pierwszy raz mi się zdarzyło, kupiłam z niechęcią, te dwie obok, kupiłam bo musiałam, Chmielewską zbieram od lat, a Rybałtowską polubiłam (pierwsza część, w środku linki do następnych). Z niechęcią, bo ostatnio trochę blisko kreski jestem, a tu jeszcze osiemnastka siostrzenicy się szykuje, nie kupuję żadnego wypasionego prezentu, dam kasę. Tylko nie wiem jeszcze ile.
Mama natomiast kupiła biografię Jana Nowickiego, w sumie nawet nie dla siebie, tylko dla mojej siostry (taki konik siostry, lubi biografie sławnych ludzi, min. aktorów), ale z nas czytelnicza rodzinka!

sobota, 10 lipca 2010

"Szesnaste lato Hanki" Janina Górkiewiczowa

Spaceruję sobie z Mamą (ona ma urlop i jest u mnie, potem będzie odwrotnie) i Krzysiem w wózku, a ona co i rusz zagląda do ogródków i ogląda kwiaty. A tam różności, kolorowe, duże, małe, popularne i wyjątkowe. Malwy. Niby zapomniane, staroświeckie, a pojawiające się dumnie w ogródkach, przed blokami, wysokie, obsypane kwiatami pojedynczymi, półpełnymi i pełnymi. Zaczęłam się zastanawiać, jaka książka kojarzy mi się z malwami, tymi wyglądającymi zza płota, rosnącymi przed bielonymi wiejskimi chatkami...

Znalazłam "Szesnaste lato Hanki" Janiny Górkiewiczowej. Najczęściej czytana książka tej autorki (w bNETce oceniło ją osiemnaście osób łącznie ze mną), bardzo słoneczna, pełna zarówno radości, jak i smutku.
Hanka ma szesnaście lat, mieszka na wsi, a jej rodzice wysłali ją do miasta, do szkoły z internatem, gdzie radzi sobie jak może - zarówno z nauką, jak i z towarzystwem rówieśników. Z tym drugim jest jej trudniej, z racji pochodzenia - i nie chodzi tu o żadne punkty, tylko jakby zderzenie światów: wiejskiej chałupy z wygódką za domem i szkolnego internatu z wykafelkowaną łazienką. Hanka kłamie na swój temat (wstydzi się), ubarwiając życie na wsi, ale trochę jej głupio. Najbardziej wtedy, gdy na wakacje razem z nią do domu jedzie jej przyjaciółka Danusia, sierota z domu dziecka...
Tego, jak zachowała się Danusia na widok zwykłego domu we wsi zamiast bogatej wiejskiej rezydencji, można się domyślić, a dziewczęta odtąd stały się nierozłączne. Tu następuje część słoneczna, wakacyjna, z malwami zaglądającymi do pokoju i lśniącą wodą w strumieniu. Wspaniała.
Smutek też się pojawia, głęboki ból po stracie bliskiej osoby jest dla Hanki jak czarna otchłań, w którą wpada, miota się i nie umie się wydostać.

Bardzo miło wspominam "Szesnaste lato Hanki", zawsze będzie kojarzyć mi się z upalnym latem.

Ocena: 4/6.

piątek, 9 lipca 2010

Zniknęłam książkę

Jakiś czas temu pisałam o "Remake" Connie Willis. Postanowiłam dodać ten opis do bazy biblioNETki, tekst powisiał trochę w poczekalni, po czym zniknął, czym w sumie nie ma co się martwić, ale gorzej, że wraz z nim zniknęła też książka. Podejrzewam, że to przez to drukowanie w odcinkach, a nie jako pełnoprawnej książki. Ech :(
Napisałam z prośbą o jakąś informację, czemu i dlaczego. Zobaczymy...

Poza tym "Gotowi na wszysto" i "Zew ciszy" czytają mi się jak krew z nosa, no i diabli mnie biorą, bo to pożyczone i czytać szybko trzeba (do tego drugiego jest kolejka). A Mama przyjechała i przywiozła mi "Moc i łagodność", mówiąc, że to bardzo dobra książka (oddała też Rybałtowską). Kolejki książkowe mają to do siebie, że mogą rozciągać się w nieskończoność.

Krzysiowi zaś wylazła górna jedynka i zrozumieliśmy, czemu był taki marudny ostatnimi czasy. Poza tym czepia się wszystkiego i wstaje. I stoi tak, chwiejąc dupką na wszystkie strony i nie bardzo wiedząc, co dalej.  :)



czwartek, 8 lipca 2010

"Anima Vilis" Krzysztof T. Dąbrowski

Z zasady unikam książek opatrzonych etykietką "horror" czy "opowiadania grozy". Nie lubię tego gatunku, nie lubię się bać, unikam krwi wylewającej się z kart książki czy lodowatych tchnień zza grobu. Do "Anima Vilis" podchodziłam więc trochę jak pies do jeża. Okazało się, że niepotrzebnie. To się nawet da czytać! Krew nie chlapie na czytelnika, a straszenie odbywa się na subtelnym poziomie lodowatego tchnienia na plecach po spojrzeniu w ciemność za oknem.

Jednakowoż nie podoba mi się (jako młodej mamie) wciąganie małych dzieci w rozgrywki ciemnych mocy walczących o odrobinę władzy nad światem. To takie przygnębiające. Podoba mi się różnorodność: trochę westernu, trochę siermiężnej wsi, trochę wycieczek w przeszłość, trochę ufo i kosmitów. Nie podoba mi się, że tak bardzo wiele zapomniałam z tej książki kilka tygodni po jej przeczytaniu. A podoba mi się autor, który w opowiadanie grozy wplata takie coś:
"Lubił te ciche samotne poranki, gdy wszyscy jeszcze spali. Cała wieś wyglądał wtedy, jakby ją ktoś pięknie namalował. A za każdym razem był to inny malarz. Jeden ciągnł mlecznobiałą smugę, tworząc zawiesistą w swej gęstości mgłę. Inny rozmywał wszystko drobnym kapuśniaczkiem, sączącym się z burego nieba. Od czasu do czasu do głosu dochodził frywolny wesołek, oblewając okolicę złocistymi promieniami słońca. I żaden się nie powtarzał - każde dzieło było oryginalne, jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne". *

To całkiem niezła książka, szkoda, że nie przełamała mojej niechęci do słowa “horror”.


Ocena: 3,5/6.

---
* - Krzysztof T. Dąbrowski “Anima Vilis”, wyd. Initium, Kraków 2010, s. 48

wtorek, 6 lipca 2010

Prawie jak wakacje

Mały urlop, piątek i poniedziałek, wyjazd daleko, daleko, bo aż w okolice Zielonej Góry. Mnóstwo słońca, wody, znajomych, Krzysia, męża, słońca, kiełbasek z ogniska, pogaduszek, słońca i jeszcze słońca. Mało książek, zero internetu. Wzięłam oczywiście, ale czytałam tylko w samochodzie podczas jazdy, kiedy było widno i kiedy synek spał.
Wróciliśmy zmęczeni słońcem i bardzo zadowoleni.
A prawdziwy urlop coraz bliżej!
Od Joya przyszedł "Zew ciszy", od Miss Jacobs "Córka krwawych", plus biblionetkowe stosy - będzie co czytać, oby tylko czas był.
A na zdjęciu ja i Krzyś, oczywiście :)

piątek, 2 lipca 2010

"Jak żyć z wyrachowanym kotem" Eric Gurney

W obiegowej opinii istnieje wiele czy to przesądów, czy to mitów, czy to w końcu prawd dotyczących kotów. W tej książeczce mamy je wszystkie je zebrane, przystępnie przedstawione, do tego dowcipnie okraszone rysuneczkami. Co do klimatu przestawianych nam informacji, to przybliży nam go cytat “Najnowsze badania wykazały, że na każde 250 osób przypada216 miłośników kotów, 54 wrogów, a reszta w tym roku nie głosowała. Wyniki te uświadamiają nam, dlaczego nie można traktować badań zbyt poważnie” * - i już wiemy, czego się spodziewać. Czyli: że nie da się wepchnąć kotu słynnej tabletki, jeśli kot nie chce jej zjeść, to nie zje i już. Poza tym jeśli wywija piruety po ścianach i sufitach, by uniknąć tejże tabletki, to jest tak zdrowy, że nie potrzebuje lekarstw.
Zebrane kocie dziwactwa i zwyczajne obyczaje nie służą w tej książce temu, by się z kotem jakoś dogadać, polepszyć wzajemne stosunki, wytresować kota czy coś takiego. Skądże! Czytamy poglądowo, żeby się dowiedzieć. I to wszystko. Kota przyjmuje się z całym dobrodziejstwem inwentarza, na dobre i na złe. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że trafi nam się mało wyrachowany egzemplarz :)

---
* - Eric Gurney “Jak żyć z wyrachowanym kotem”, tłum. Anna Derwojedowa, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1990, s. 89

czwartek, 1 lipca 2010

"Czerwona Strefa" Gert Godeng

Na blogu u Magrat  przeczytałam recenzję "Dzbana miodu" - pierwszego z serii kryminałów pisanych przez Norwega. Sama nazwa serii brzmi, jak dla mnie, zachęcająco, choć i nieco kiczowato. "Krew i wino" - krew zapewnia nas, że będzie trup za trupem, a wino obiecuje jakieś dogadzanie podniebieniu. Część dziesiąta cyklu kładzie nacisk na krew, wina tam jak na lekarstwo.

Fabuła w powieści dzieli się na dwa wątki: pierwszy, gdzie Fredric Drum leży w szpitalu pogrążony w śpiączce oraz drugi, kryminalny, który opisuje wyczerpująco, jak do tego doszło.
Na Gwinei trwa w najlepsze rabunkowa eksploatacja lasów deszczowych, a cenne gatunki drewna powodują bezpardonową i mało legalną walkę o koncesje na wyrąb drzew. Norwescy "zieloni" zgłaszają to swojemu rządowi, a ten przysyła policjanta do zbadania sprawy na miejscu. Niedługo potem do norweskiego rządu dociera faks ze zdjęciem tegoż policjanta, a właściwie tylko ciała, bez głowy. Do wyjaśnienia morderstwa zostaje skierowany Skarphedin Olsen, stary policyjny wyga. Do pomocy bierze ze sobą siostrzeńca, Fredrica. Rozwiązują zagadkę morderstwa, właściwie to rozwiązuje Olsen, Drum bowiem snuje się tylko po wyspie, rozmyśla nad zagadką starożytnego pisma i czeka (wyraźnie czeka!) na koniec śledztwa, by potem dać się porwać wujowi na drugi kraniec wyspy, w okolice, gdzie kiedyś zaginął jego przodek.
Wygląda to trochę tak, jakby autor chciał koniecznie: zwrócić uwagę na lasy deszczowe i ich nielegalny wyrąb, do tego uśpić Fredrica Druma i pomanipulować mu w pamięci. Intryga kryminalna zaś została rozwiązana w pośpiechu i bez większej finezji.

Dam autorowi jeszcze szansę, może trafiłam tak nieszczęśliwie.


Ocena: 3/6.