niedziela, 24 marca 2013
"7 + 37 cudów świata" Igor Możejko - drugie oblicze Bułyczowa
Igor Możejko to dla mnie Kir (Kirył) Bułyczow, a nie żaden tam Możejko. Autor s-f, twórca "Osady", ojciec Korneliusza Udałowa i tak dalej.
Aż tu nagle objawił mi się Bułyczow archeolog, historyk, orientalista, czyli właśnie Możejko. Zupełnie inny człowiek!
Umiecie wymienić siedem cudów świata? Ja umiem. Piramidy, kolos rodyjski, latarnia na wyspie Faros, mauzoleum w Halikarnasie, wiszące ogrody Semiramidy, świątynia Artemidy w Efezie i... eee... umiałam.
Możejko do tych siedmiu dokłada jeszcze kilkadziesiąt cudów, czyli obiektów wykonanych przez człowieka (wodospad Niagara się nie liczy, bo to cud natury), które uważa za wyjątkowe. Z różnych powodów.
Opisuje je w książce szczegółowo, metodycznie przeczesując Europę, Afrykę i Azję. Na inne kontynenty zapewne nie udało mu się dotrzeć, a szkoda, chętnie bym go wysłała do Australii i poczytała potem, co sądzi o tamtejszej historii. Gdyby był mniej pisarzem, a bardziej archeologiem, byłoby to bogate, ale nieco drętwe czytadło. Aleeeee....
Możejko opisuje cuda świetnie, z pasją, swadą, wrażliwością na piękno... Wystarczy spojrzeć na te fragmenty:
"Późnym wieczorem, przed powrotem do Delhi, przyszedłem jeszcze raz na plac przed Tadż Mahal. U wrót chwiały się ogniki świeczek, palonych przez kupców. Pod łukiem dalej płynął strumień ludzi, bo mauzoleum w świetle księżyca to widok jeszcze bardziej bajeczny. Wisi nad ziemią jak błękitna mgła, a ogromne gwiazdy tulą się do jego kopuł".[1]
"Cywilizacja saharyjska upadła, nie zdążywszy wybudować miast i świątyń. Ale to, co po niej pozostało, zmusza nas do pochylenia głów przed artystycznym geniuszem tych koczowników, hodowców bydła i początkujących rolników, którzy w wielu rzeczach prześcignęli swych sąsiadów i dali wyraz wielkiemu artystycznemu talentowi. I nie da się wyjaśnić powstania setek tysięcy rysunków tylko motywacjami religijnymi. Artyści cieszyli się otaczającym ich światem i to oni właśnie byli pierwszymi, którzy potrafili opiewać cudowną harmonię ludzkiego ciała, grację zwierząt, urodę tańca. To oni potrafili nam opowiedzieć o całym pięknie świata, pięknie, które zabiła pustynia".[2]
Do tego można się dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy, na przykład, jak w Persji traktowano artystów:
"W Persji Achmenidów pracowało wielu artystów i rzemieślników, przywiezionych tu ze wszystkich stron świata. Kiedy Aleksander Macedoński podszedł do Persepolis, zobaczył przy drodze olbrzmi tłum okaleczonych ludzi - byli to greccy rzeźbiarze, malarze i snycerze, którzy trafili do perskiej niewoli. Żeby uniemożliwić im ucieczkę, okrutnie ich okaleczano - pozbawiano tych części ciała, które nie były niezbędne przy pracy".[3]
Albo gdzie znajduje się pierwsza na świecie drukowana książka:
"Brylantowa Sutra - indyjska praca w XI stuleciu przetłumaczona na język chiński. [...] zwój ten jest pierwszą na świecie książką drukowaną.
Mistrz Wen Czi, o którym poza tym nic nie wiemy, wyrzeźbił na sześciu deskach zwierciadlane odbicie tekstu i pokrywszy owe klocki farbą, nakładał na nie karty papieru. Działo się to w roku 868, tysiąc sto lat temu. Na sześćset lat przed pierwszą księgą Gutenberga".[4]
Lub też w jaki sposób dzieła sztuki są napastowane przez szaleńców:
"Parę lat temu jakiś szaleniec chciał zabić piękności Sigiriji. Zanim go powstrzymano, zdołał poważnie uszkodzić malowidło. Maniakom nie podobają się wielkie dzieła. Przypomnijmy sobie, jakie cuda próbowali już unicestwić - Wymarsz strzelców Rembrandta, Giocondę Leonarda... A całkiem niedawno ofiarą jakiegoś maniaka padła Pietà Michała Anioła".[5]
Monumentalne projekty ochrony zabytków porażają rozmachem - na przykład przeniesienie świątyni Abu Simbel, by ją uchronić przed zalaniem - tylko czy zawsze są do zrealizowania?
"W 1970 roku [...] opracowano projekt, wedle którego wzgórze, po zdjęciu z niego świątyni [Borobudur], zostanie przykryte żelazobetonowym kołpakiem. Na nim z powrotem postawi się świątynię".[6]
Świetnie też autor opisał, w jaki sposób Anglicy traktują (traktowali) swoje kolonie:
"Kiedy tylko pojawiała się możliwość rozpoczęcia ataku na Birmę, od razu znalazł się humanitarny pretekst - a to nieodpowiedni stosunek birmańskiego króla do angielskich kupców, a to finansowe nieporozumienia między birmańskim władcą a angielską firmą, a to w końcu paskudny charakter samego monarchy. Wielka Brytania nigdy nie napadała na inne państwa ot, tak sobie. Nie, żadnych takich! Po prostu Anglicy zawsze stawali po stronie sprawiedliwości, po stronie słabych i zniewolonych - szczególnie, kiedy byli to brytyjscy kupcy albo krewni angielskiego króla. W takim wypadku Anglia błyskawicznie wysyłała potężną eskadrę i na polach bitewnych uczyła władcę napadniętego państwa prowadzić się przyzwoicie".[7]
Jest też fragment, który szczególnie mnie ujął:
"W 116 roku do wieszczka świątyni Jowisza w Heliopolis przybył rzymski cesarz, Trajan.[...] Ale dla nas ważne jest co innego: do II wieku świątynia w Heliopolis miała takie znaczenie, że do jej kapłanów zwracali się nawet władcy Rzymu".[8]
Pokazuje, jakimi drogami archeologowie i historycy odkrywają przeszłość. Strzępki opowieści, podania, legendy - plus DEDUKCJA.
Świetna książka! Sporo w niej zawarto, dlatego najlepiej nie czytać ciurkiem, bo jedna piękna historia wyprze z pamięci drugą piękną historię. Najbardziej zaś cieszy mnie to, że Kir Bułyczow pokazał mi swoje drugie oblicze.
P.S. Książka jest wędrująca i można się do niej zapisywać.
---
[1] "7 + 37 cudów świata" Igor Możejko, przełożyli Anita Tyszkowska i Tadeusz Gosk, Zakłąd Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo, Wrocław 1988, s. 264
[2] Tamże, s.158-159
[3] Tamże, s. 64
[4] Tamże, s. 343-344
[5] Tamże, s. 278
[6] Tamże, s. 333
[7] Tamże, s. 303
[8] Tamże, s. 70
środa, 20 marca 2013
Czy z tego, że dziecko pójdzie pod nóż chirurga, można się cieszyć? Można i trzeba
Nie pisałam, bo właściwie sprawa jest trudna i bolesna, ale od urodzenia mamy problem z Marianką. Urodziła się z głębokim obustronnym niedosłuchem zmysłowo - nerwowym. Po ludzku znaczy to, że nie słyszy zupełnie nic. Diagnozę postawiono, jak miała kilka miesięcy, przeszła szereg badań, jest zaaparatowana (niestety mimo dobrych i silnych aparatów nie widać z nich korzyści), przeszła kwalifikację do wszczepu implantu.
Pierwsza podejście do operacji było w grudniu, nieudane niestety, z powodu stanu zapalnego w obu uszach. Skończyło się na wstawieniu drenów. Kontrola po tygodniu i po miesiącu była pomyślna - od tego czasu czekaliśmy na wyznaczenie drugiego terminu. Wiadomo, im szybciej, tym lepiej, większe szanse na prawidłowy rozwój przede wszystkim mowy.
Dziś dowiedziałam się, że operacja (jak wszystko będzie dobrze) została wyznaczona na przyszłą środę. Pewnie ktoś wypadł z kolejki, poprzednio informowali z większym wyprzedzeniem, bo dziecku trzeba zrobić badania krwi.
To po prostu świetnie, cieszę się jak głupia, jednocześnie i boję, ale to chyba naturalne. Trzymajcie kciuki.
A żeby nie było, że post nie całkiem książkowy - zobaczcie, jak Marianka ślicznie pozuje na tle regałów :)
Pierwsza podejście do operacji było w grudniu, nieudane niestety, z powodu stanu zapalnego w obu uszach. Skończyło się na wstawieniu drenów. Kontrola po tygodniu i po miesiącu była pomyślna - od tego czasu czekaliśmy na wyznaczenie drugiego terminu. Wiadomo, im szybciej, tym lepiej, większe szanse na prawidłowy rozwój przede wszystkim mowy.
Dziś dowiedziałam się, że operacja (jak wszystko będzie dobrze) została wyznaczona na przyszłą środę. Pewnie ktoś wypadł z kolejki, poprzednio informowali z większym wyprzedzeniem, bo dziecku trzeba zrobić badania krwi.
To po prostu świetnie, cieszę się jak głupia, jednocześnie i boję, ale to chyba naturalne. Trzymajcie kciuki.
A żeby nie było, że post nie całkiem książkowy - zobaczcie, jak Marianka ślicznie pozuje na tle regałów :)
poniedziałek, 18 marca 2013
Malowanki z wydawnictwa Greg - jak pomalować sobie brzuch na brązowo
Jakiś czas temu otrzymałam paczkę z wydawnictwa Greg, dwie malowanki i książkę z bajkami. Nadszedł czas na to, by skreślić kilka słów na ich temat.
Malowanka "Niebezpieczne zabawy" zawiera obrazki ilustrujące sytuacje, których należy unikać - i to, uważam, jest ŚWIETNY pomysł, bo mamy sposobność, żeby pogadać z maluchem o tym, dlaczego nie gra się w piłkę na ulicy, dlaczego nie wolno się bawić lekarstwami, bawić nożem, czy tłuc inne maluchy. Niezależnie od tego, czy dziecię obrazek pokoloruje czy nie, coś z pogadanki mu w głowie zostanie.
Do książeczki dołączono mazak. O rety. Moje dziecię oszalało. Nie zna mazaków, nie kupuję mu, chcę, żeby malował kredkami i farbami, mazaki są trudno zmywalne. Toteż jak dorwał ten mazak, obmalował dokładnie rysunek (to po lewej to moja robota, chciałam pokazać), ten i cztery następne, oczarowany łatwością prowadzenia narzędzia i soczystością koloru. Po czym porzucił papier i pomalował sobie brzuch na brązowo. Był przeszczęśliwy. Ja mniej. Na szczęście, jak głosi napis na naklejce, pisak rzeczywiście łatwo zmyć.
Druga książeczka to nie tylko malowanka, tam trzeba wypełniać zadania, które rodzic czyta. Łatwiejsze, trudniejsze. Labirynty, rysowanie po kropeczkach, wskazywanie odpowiednich elementów - z jednymi Krzyś sobie radzi, z innymi jeszcze nie, muszą poczekać. Poziom jest na czterolatka, więc nie wpadam w panikę, syn tyle jeszcze nie ma. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszą się zadania z pojazdami: pociągi, samochody. I tu właśnie dopatrzyliśmy się kiksa: na jednej stronie mamy narysowaną koparkę, a nawet dwie, co Krzyś wypatrzył bystrym oczkiem. Jedna uszkodzona, mama naprawiła (dorysowała brakującą część), Krzyś zatwierdził (pomalował ją). Na innej stronie jest kilka maszyn budowlanych, z podpisu na dole wynika, że znajduje się wśród również koparka. Ale jej nie ma. Jest za to spychacz. Trzeba na takie drobiazgi zwracać uwagę, bo to nie jest to samo, a dziecko nie da sobie wciskać ciemnoty.
Bajki "Najpiękniejsze dobranocki" - i tu mam problem! Krzyś nie chce, żebym mu to czytała! Wiem doskonale, jaki jest powód - w środku nie ma obrazków, z wyjątkiem czarno-białych ilustracji rozpoczynających każdy rozdział. A nauczyliśmy się, że on patrzy na to, co czytam, ogląda sobie obrazki i słucha. Szkoda, bo bajki są fajne, napisane dobrym, poprawnym i przystępnym językiem (wiem, co mówię, kiedyś miałam w ręce książkę z bajkami napisaną tak topornie, że nóż się w kieszeni otwierał i tępił). Nie tracę nadziei, że się do nich przekona. Może jak zacznie sam czytać? Czcionka jest spora, a format bardzo poręczny, nie za duży, nie za mały, a książka nie jest ciężka. Jakie to ma znaczenie, wie każdy rodzic, który ma czytać bajkę na dobranoc, leżąc w łóżku i trzymając książkę w rękach w powietrzu.
Minus jeden, malutki, ode mnie, nie od dziecka - te ilustracje takie sobie, wielkookie księżniczki to wypisz wymaluj czarodziejki z księżyca. Brr, nie jestem miłośniczką japońskich bajek.
Bardzo dziękuję wydawnictwu Greg - między innymi za uświadomienie, że czas najwyższy sprawić synkowi mazaki :)
Malowanka "Niebezpieczne zabawy" zawiera obrazki ilustrujące sytuacje, których należy unikać - i to, uważam, jest ŚWIETNY pomysł, bo mamy sposobność, żeby pogadać z maluchem o tym, dlaczego nie gra się w piłkę na ulicy, dlaczego nie wolno się bawić lekarstwami, bawić nożem, czy tłuc inne maluchy. Niezależnie od tego, czy dziecię obrazek pokoloruje czy nie, coś z pogadanki mu w głowie zostanie.
Do książeczki dołączono mazak. O rety. Moje dziecię oszalało. Nie zna mazaków, nie kupuję mu, chcę, żeby malował kredkami i farbami, mazaki są trudno zmywalne. Toteż jak dorwał ten mazak, obmalował dokładnie rysunek (to po lewej to moja robota, chciałam pokazać), ten i cztery następne, oczarowany łatwością prowadzenia narzędzia i soczystością koloru. Po czym porzucił papier i pomalował sobie brzuch na brązowo. Był przeszczęśliwy. Ja mniej. Na szczęście, jak głosi napis na naklejce, pisak rzeczywiście łatwo zmyć.
Minus jeden, malutki, ode mnie, nie od dziecka - te ilustracje takie sobie, wielkookie księżniczki to wypisz wymaluj czarodziejki z księżyca. Brr, nie jestem miłośniczką japońskich bajek.
Bardzo dziękuję wydawnictwu Greg - między innymi za uświadomienie, że czas najwyższy sprawić synkowi mazaki :)
piątek, 15 marca 2013
"Koniec świata i Hard-boiled Wonderland" Haruki Murakami - dwa światy, jeden człowiek
Murakami albo mi się podoba, albo go gruntownie zapominam. Swoją drogą, to chyba udręka dla pisarza, gdy słyszy: "Hej, czytałam coś twojego, ale za cholerę nie umiem sobie przypomnieć, o czym to było..."
"Koniec świata..." to dwubiegunowa książka. Raz słuchałam o przygodach cyfranta w podziemnych tunelach, a za chwilę o człowieku mieszkającym w mieści otoczonym murem. Hop, w tunelach straszą czarnomroki, siup, w mieście żyją jednorożce. Na lewo cyfrant szyfruje dane, żonglując nimi między półkulami mózgu, na prawo bohater odczytuje sny z czaszek jednorożców, nie rozumiejąc z nich ani trochę.
Dwa kompletnie różne światy, dwaj bohaterowie, żadnych punktów wspólnych. Żadnych? No zaraz. A czaszka jednorożca, którą cyfrant dostaje w prezencie od (szalonego) profesora? A to, że obaj bohaterowie zakochali się w dziewczynie z biblioteki, każdy w swoim świecie? A to wreszcie, że tak naprawdę to nie dwie osoby, tylko jedna, o dwóch świadomościach? O, to jest dopiero silny punkt wspólny.
Jednak zanim do niego dotarłam, wędrowałam sobie po dwóch krainach, miło zaskoczona wyobraźnią autora. W jednym świecie potrafi znikać dźwięk, buduje tunele pod miastem, straszne czarnomroki boją się spinaczy do papieru, a cyfranci walczą z symbolantami. Drugi świat jest surowy i zasadniczy. Nie toleruje serc. Odrywa cienie od ludzi, aż umrą. W mieście nie ma muzyki, a wolne są tylko ptaki.
Ten pierwszy świat się kończy, choć właściwie niezupełnie, to tylko życie głównego bohatera się kończy, to znaczy niezupełnie, nie życie, tylko świadomość, to znaczy... Od razu widać charakterystyczną cechę tej książki Murakamiego (właściewie to nawet większości): fabuła nie jest do końca określona, jest nieco ulotna i odrobinę nieuchwytna. Podoba mi się!
Marian Czarkowski czyta całkiem dobrze i wyraźnie, choć na początku coś mi nie pasowało w jego barwie głosu. Hmmm, chyba przewijało mi się przez głowę "czyta, jakby miał ściśnięte usta, nie gardło, usta właśnie." Nieoczekiwana dyskusja między nim a reżyserem nagrania (czy kimś takim) na temat wymowy nazwy zespołu "Duran Duran" najpierw mnie zaskoczyła do tego stopnia, że cofnęłam sobie nagranie, żeby sprawdzić, czy mi się nie zdawało, a potem szczerze rozbawiła. Panie reżyserze, jak się dyskutuje, to się to potem wycina! Albo i nie, hehe.
"Koniec świata i Hard-boiled Wonderland" Haruki Murakami, przełożyła Anna Horikoshi, MUZA S.A, Warszawa 2008, czyta Marian Czarkowski.
środa, 13 marca 2013
"Kantyczka dla Leibowitza" Walter M. Miller - streszczam tysiąc lat akcji
Na pierwszej stronie czytam: "Wydajemy ją [powieść] w sposób oryginalny, bo w dwóch wersjach przekładu, które nie różnią się szatą graficzną, lecz jedynie częściowo układem typograficznym. Tłumaczami są znani translatorzy - Juliusz Garztecki (wersja CIA-Books) i Adam Szymanowski (wersja PAX)".
Przewracam kartkę, a tu strona tytułowa i: "tłumaczył Juliusz Garztecki". A drugi?
A drugi, hmm, istotnie, odnalazł się, w książce, którą wrzuciłam sobie na na czytnik, bo straszliwie zmęczył mnie drobniutki druk i pożółkłe kartki. No dobrze, ale w przedmiotowej książce go nie ma, więc po co zamieszczać takie informacje? Nie rozumiem.
Skończyłam czytać i zadumałam się, ile tu zmieszczono treści. Czytałam o ludziach, o Bogu, o przyszłości, o religii, o wierze, o potrzebie pamięci i o potrzebie niszczenia, o bólu, o eutanazji, o nauce... To wszystko w trzech odsłonach, jak akty w dramacie.
I tu lojalnie uprzedzam, że jak ktoś chce sobie przeczytać porządną, z prawdziwego zdarzenia recenzję, to odsyłam TUTAJ - Charlie napisał świetną. Poniżej jest tylko streszczenie!
AKT I
Wprowadzenie:
Sześćset lat temu ludzie zwariowali i wykończyli się nawzajem rozszczepionym atomem, po ziemi pełzają niedobitki, mutanci i mnisi przechowujący słowo pisane, za co obrywają cięgi, utożsamiani są bowiem z nauką, a ta z atomem.
Osoby:
Brat Franciszek, opat Arkos, obszarpany starzec pielgrzym, czaszka ze złotym zębem, Ojciec Święty, rozbójnicy.
Akcja:
Brat Franciszek spotyka starca, ten wskazuje mu stary schron przeciwatomowy, gdzie leży czaszka ze złotym zębem i papiery. Papiery okazują się być własnością błogosławionego Leibowitza, a czaszka kawałkiem jego zmarłej żony, w co opat Arkos nie wierzy, bo Franciszek jednocześnie sugeruje, że starzec może być Leibowitzem (sprzed kilkuset lat). Oczywiście nie jest. Brat Franciszek kilkanaście lat spędza na sporządzania i ozdabianiu kopii schematu elektronicznego, czyli świętej relikwii, po czym wiezie oryginał i kopię do Ojca Świętego. W drodze Franciszka napadają rozbójnicy i odbierają mu kopię, w drodze powrotnej czynią to samo i odbierają mu życie. Zwłoki grzebie obszarpany starzec.
AKT II
Wprowadzenie:
Sześćset lat po akcie pierwszym ludzie w mozole odbudowują swoje zasoby intelektualne, licząc na dokumenty przechowywane przez mnichów. Mnisi są nieco niechętni udostępnianiu. W powietrzu wisi wojna.
Osoby:
Thon Taddeo, opat Paulo, brat Kornhoer, obszarpany starzec pustelnik zwany Żydem Beniaminem, Poeta ze szklanym okiem, żołnierze i koczownicy.
Akcja:
Thon Taddeo, uczony, jedzie do opactwa zajrzeć w dokumenty i szukać wiedzy. Brat Kornhoer oszałamia uczonego elektrycznym światłem. Obszarpany starzec stwierdza, że thon nie jest Mesjaszem. Wybucha wojna między koczownikami i żołnierzami, w której ginie Poeta - bez szklanego oka, które przepadło.
AKT III
Wprowadzenie:
Ponad tysiąc lat po akcie pierwszym powtórka z rozrywki, wojna mocarstw, atom, opad. Klasztory wciąż obecne.
Osoby:
Opat Zerchi, obszarpany starzec żebrak zwany Łazarzem, brat Joshua, doktor Cors, pani Grales, czaszka Franciszka.
Akcja:
Wybuchy nuklearne zabiły sporo ludzi, a kolejni są napromieniowani. Opat wysyła brata Joshuę wraz z memorabiliami poza Ziemię, by Kościół przetrwał. Doktor Cors w pobliżu klasztoru otwiera ośrodek eutanazyjny, czemu opat sprzeciwia się całą swoją mocą i wiarą. Pani Grales ma drugą głowę, która po apokalipsie dochodzi do głosu, a opat Zerchi w tejże apokalipsie ginie, przywalony katedrą, zaznajomiwszy się najpierw z czaszką Franciszka. Starzec się pojawia, ale nawet słowem się nie odzywa.
Świetna, po prostu świetna książka.
"Kantyczka dla Leibowitza" Walter M. Miller Jr., przełożył Juliusz Garztecki, CIA-Books SVARO, Ltd oraz Instytut Wydawniczy PAX, Poznań, Warszawa, 1991.
piątek, 8 marca 2013
"Na giełdzie Forsyte'ów" John Galsworthy - opowiastki bez znaczenia
Zbiór opowieści o członkach rodziny, opowieści luźnych, wziętych to z tej, to z tamtej epoki. Perypetie sercowe, długi, bójki, spory o pieska i inne pierepałki. Sporo tego.
Tylko szkoda, że nie przeczytałam wcześniej wszystkich części "Sagi...", pewnie byłabym bardziej zorientowana w temacie. Nie szkodzi, czytało się miło, naprawdę.
Żeby ta notka nie wyszła tak tragicznie krótka, dorzucę cytat :)
"To jest kodycyl do mojego, Swithina Forsyte'a, testamentu. Dla zaznaczenia, iż potępiam obyczaje i sposób bycia bratanicy mej Eufemii, córki mego brata Mikołaja Forsyte'a i jego żony Elżbiety, niniejszym odwołuję zapis części mej własności uczyniony we wspomnianym testamencie. Nie zapisuję jej nic zupełnie". *
A to dlatego, że Eufemia ośmielała się jeździć na rowerze, pokazując kostki u nóg.
---
* "Na giełdzie Forsyte'ów" John Galsworthy, przełożył Tadeusz Jakubowicz, "Książka i Wiedza", Warszawa, 1988, s.130
wtorek, 5 marca 2013
"Męskie gry" Aleksandra Marinina - czachochbili, ślinka cieknie
Czytam sobie cykl o major Kamieńskiej w miarę po kolei, mam już przeczytane tomy od 1 do 9 (no ok, nr 3 "Ukradziony sen" ominęłam, bo jeszcze nie mam), zabieram się za "Męskie gry", a to, fiku-miku, tom numer 16!
Kamieńska nadal pracuje w Moskiewskim Wydziale Kryminalnym, w sekcji zabójstw, ale już nie pod kierownictwem Pączka, który został awansowany i przeniesiony do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nowy szef, Władimir Borisowicz Mielnik, jest szefem złym, do tego stopnia, że Anastazja rozważa zmianę pracy.
"Nastia umacniała się z każdą chwilą w swym postanowieniu o zmianie pracy. [...] Pączek potrafił udzielić rzeczowej rady i pomocy.[...] Natomiast pracując pod kierunkiem Mielnika, trzeba było stale myśleć nie tyle o wykrywaniu przestępców, ile o tym, żeby broń Boże, przypadkiem nie podpaść. Doprawdy, sytuacja obrzydliwa i upokarzająca". [1]
Ale jak tu odejść, skoro po Moskwie grasuje seryjny dusiciel, maniak jakiś? Trzeba go złapać, co niniejszym Nastia czyni. No, właściwie to nie, ale zagadkę morderstw rozwiązuje, okupiwszy to nader ciężkim rozstrojem nerwowym, kiedy poszlaki zaczynają wskazywać na kogoś bardzo jej bliskiego... O mało nie pochorowałam się razem z nią.
W książce przewijają się nieznane mi potrawy:
"Zaczęła nakładać Jewgienijowi duże, parujące chinkali". [2]
Chinkali - okazało się, że to kołduny, na zewnątrz ciasto, w środku mięso, całość się gotuje, a w środku robi się podczas gotowania zupa. Trzeba chinkali nadgryźć, zupę wypić i zakąsić resztą. Super!
" - Umiesz przyrządzać czachochbili? - zapytał Jewgienij.
- Umiem.
- No to trzeba będzie kupić kurczaka. Widziałem tu gdzieś babinę z kinzą i rejchanem". [3]
Czachochbili to kurczak (kawałki) smażony na patelni, do tego na tej samej patelni robi się sos z pomidorów i cebuli i różnych przypraw..
No dobra, a kinza i rejchan? Kinza to odmiana kolendry (bardzo lubię kolendrę), a rejchan jest odmianą bazylii (za bazylią też przepadam).
A na koniec: ach, Denisow zmarł, co za strata dla serii. Wyjątkowo ciekawa postać.
---
[1] "Męskie gry" Aleksandra Marinina, przełożyła Elżbieta Rawska, W.A.B. Warszawa 2004, s. 307
[2] Tamże, s. 171
[3] Tamże, s. 237
sobota, 2 marca 2013
"www.1944.waw.pl" Marcin Ciszewski - lektora!
Lektora, lektora, królestwo za lektora!
Nie, wcale nie mówię, że Andrzej Mastalerz jest zły, bo nie jest, czyta znakomicie, wyraźnie, płynnie. Ale nie jest Krzysztofem Banaszykiem, który czytał pierwszą część cyklu i który stał się już w mojej wyobraźni pułkownikiem Jerzym Grobickim.
To po pierwsze. Po drugie - to całkiem zgrabna druga część cyklu (jeśli nie liczyć "Majora"), która opowiada o tym, co się dzieje, gdy przybysze z przyszłości postanowią wziąć udział w Powstaniu Warszawskim.
No co się może dziać? Trochę namieszają, trochę popsują, trochę naprawią, poniosą straty i odniosą pewne zwycięstwa. Najważniejsze to przeżyć, i znakomitej większości z bohaterów to się uda. Ważne jest też takie pokierowanie Powstaniem, by nie skończyło się tak tragicznie. To się uda tylko częściowo.
Całość niezła, ale nie taka, jak "www.1939.com.pl" i szczerze przyznam, że wysłuchałam do końca, bo zaczęłam. Ależ żebym jakoś specjalnie czekała na każdy "odcinek", to nie.
"www.1944.waw.pl" Marcin Ciszewski, czyta Andrzej Mastalerz, SOL 2009.
Subskrybuj:
Posty (Atom)