wtorek, 29 stycznia 2013

"Obraz pośmiertny" Aleksandra Marinina - o doloż moja doloż


Właściwie to sobie teraz powinnam pobiadolić. O doloż moja doloż. Taki świetny cykl, tak dobrze się czyta i słucha, co ja zrobię, jak mi się skończy? Znów szukanie, macanie na oślep, próbowanie, co się spodoba. Ech.

Rozżaliłam się tak, bo znakomicie mi się słuchało Rocha Siemianowskiego czytającego "Obraz pośmiertny".O czym to? Ano, jak zwykle, o morderstwie. Młoda, piękna aktorka u szczytu sławy zostaje znaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Kto ją zabił i dlaczego - tego musi się dowiedzieć Kamieńska. Pomaga jej Stasow, były milicjant, a obecnie kierownik ochrony w wytwórni filmowej, gdzie pracowała denatka (o matko, jakie to bezduszne słowo). Na marginesie: Stasow ma córkę, mała dziewczynka, która nocami czyta markizę Andżelikę, o rany julek.

Śledztwo jak śledztwo, jak to u Kamieńskiej - mamy pewność, że wcześniej czy później dojdzie prawdy. Obserwacja, jak ona to robi, sprawia mi dziką frajdę. Podoba mi się też, jak Marinina pisze o osobach dramatu, sięga w ich przeszłość, wyłuskuje demony i lęki, naświetla z każdej strony, pomaga zrozumieć przyczyny i skutki tych czy innych postępków.

Co jeszcze ciekawego w tej książce znalazłam? Opery! Wytwórnie filmowe oprócz filmów kręciły także opery. Aktorzy, kostiumy, scenografie, wszystko to starannie przygotowywano, a ścieżkę dźwiękową z nagraniami sław operowych po prostu brano bez pytania. Piractwo? Półpiractwo? Bo jednak coś od siebie dawali... Ale jednak oszustwo!  Sama nie wiem, co o tym myśleć.

I jak tu nie żałować, że cykl się kiedyś skończy, jak tu takie ciekawe ciekawostki można sobie znaleźć?

Za możliwość zapoznania się z książką bardzo dziękuję serwisowi Audeo.pl .


"Obraz pośmiertny" Aleksandra Marinina, przełożyła Aleksandra Stronka, czyta Roch Siemianowski, seria Sensacji i Kryminału, Biblioteka Akustyczna 2011.

Obraz pośmiertny [Aleksandra Marinina]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

piątek, 25 stycznia 2013

"www.1939.com.pl" Marcin Ciszewski - łubu dubu


W 1939 roku dostaliśmy potężnego łupnia od Niemców. Mieli przewagę liczebną, zaskoczyli nas, nasi dowódcy (niektórzy) nie stanęli na wysokości zadania - no i bach, klapa i klęska. A gdyby tak spróbować poprawić błędy?

Marcin Ciszewski spróbował. Wymyślił sobie jednostkę bojową, wyposażył w super i hiper sprzęt, postawił na czele dowódcę twardziela i pstryk - wysłał  to wszystko do 1939 roku. Po okresie chwilowej dezorientacji dowódca, Jerzy Grobicki, postanawia najpierw zadać hitlerowcom bobu, a potem wrócić z podległymi mu żołnierzami  w czasy im współczesne. Ani jedno, ani drugie nie jest znów takie proste, bo nieprzyjaciel nie ułatwia sprawy, odgryzając się z całych sił; powrót zaś uniemożliwia sabotażysta, nieźle zakonspirowany w jednostce, podstępna i chciwa kanalia.

Nie przepadam za powieściami alternatywnymi, czyli "co by było gdyby", ale ta mi się spodobała. Pewnie dlatego, że alternatywna nie rzuca się w oczy, a tak naprawdę to sprawnie napisana książka przygodowa. Łubu-dubu. Jest bohater zabijaka, który sprytnie Niemców to z jednego, to z drugiego boku szarpie; kumple żołnierze tak samo są chętni do bitki i szarpią też; dziewczyna (dowódca amerykańskiego oddziału marines) też nie od parady i swój kamyczek dokłada.
Jest też (a jakże) podstępny czarny charakter, szpieg, carramba, którego poczynania obserwowałam z zapartym tchem.
Polskie wojsko z 1939 roku, przesympatyczni ludzie, lotnicy, kawaleria, szarmanccy, waleczni, odważni.

Wyjątkowo sprawnie to wszystko połączono w bardzo smaczną czytelniczą potrawkę, a fakt, że można z lubością obserwować, jak Szkopy w dupę dostają, to wisienka na potrawce. Tylko żeby było jasne - danie jest na raz, żadne tam repety. Ale pokrewnej potrawki oczywiście spróbuję, już ma w czytniku.

Lektor świetny, spisał się na medal. Narracja prowadzona jest w większości pierwszoosobowo i głos Krzysztofa Banaszyka stał się dla mnie głosem pułkownika Jerzego Grobickiego.



"www.1939.com.pl" Marcin Ciszewski, czyta Krzysztof Banaszyk, Ender 2011.

www.1939.com.pl [Marcin Ciszewski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

środa, 23 stycznia 2013

"Wszystko czerwone" Joanna Chmielewska - słuchowisko do bani


To słuchowisko jest do bani. Nie wiem, do kogo jest adresowane, bo ci, co książki jeszcze nie znają, mało co z niej zrozumieją (okrojone okropnie). Ci, co znają i przeważnie lubią, będą rozczarowani.

Ja byłam. Tym, że Alicja była wiecznie szalenie przejęta, ani śladu charakterystycznego dla niej roztargnienia.Tym, że nie było Bobusia ani Białej Glisty. Tym, że Ewa Ziętek była Ewą! Ewą, piękną, powabną, seksowną Ewą... osłabłam... Nic nie mam do pani Ziętek, jest znakomitą aktorką, ale no litości, panie reżyserze, nie obsadza się tak!
Sytuację nieco ratowała niezrównana Anna Seniuk jako Zosia, oraz duński policjant o niewymawialnym dla mnie nazwisku, lektor (nie wiem kto) dobrze sobie poradził z wyzwaniem.

Najgorsze jednak i najokropniejsze w tym słuchowisku były przerywniki muzyczne pomiędzy scenami. Te trąbki, klawisze i swingujące plumkania były głośniejsze niż słuchowisko (albo się takie zdawały), co bym jeszcze ścierpiała, ale za każdym, KAŻDYM razem prawy głośnik mi wpadał w rezonans i brzęczał, co mnie doprowadzało do białej gorączki. Chwałaż Bogu, że całość nie była długa, bo niechybnie bym popadła w lekki rozstrój nerwowy.

Nigdy więcej żadnego słuchowiska z tej serii! A planowałam kiedyś kupić parę, na allegro po parę złotych chodzą, ustrzegło mnie coś i dobrze.

Wszystko czerwone [Joanna Chmielewska]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

wtorek, 22 stycznia 2013

"Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy, tom trzeci "Do wynajęcia"


"Z pokoju jadalnego przeszedł do gabinetu Tymoteusza. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek zdarzyło mu się być w tym pokoju, i z zaciekawieniem patrzył na książki, stojące szeregami na półkach od podłogi po sam sufit. Jedna ściana była, zdaje się, przeznaczona wyłącznie dla dzieł treści wychowawczej, wydanych przez firmę Tymoteusza jeszcze dwa pokolenia temu - bo czasem stało tu po dwadzieścia egzemplarzy jednej książki. [...]
Do trzeciej ściany zbliżył się z większym zaciekawieniem. Był pewny, że tutaj znajdzie coś, co powie mu o osobistych upodobaniach Tymoteusza. Nie omylił się. Stały tu tylko na pokaz puste oprawy książek"[1].
Paradne. Ciekawe, czy wstręt do książek Tymoteusz nabył podczas pracy, mając dość książek wokół siebie?

"- Co ty myślisz o dzisiejszych ludziach, Soamesie"
- Kompletny brak stylu. Zaczęło się to z pojawieniem rowerów i samochodów, wojna dokonała reszty" [2].

"Nigdy nie mógł ostatecznie przekonać się do samochodów. W zasadzie uznawał je, jako urodzony empirysta i nieodrodny Forsyte, witający każdy nowy objaw postępu słowami: »No, teraz nie możemy się bez tego obejść.« Lecz w gruncie rzeczy uważał je za przedmioty hałaśliwe, wielkie a smrodliwe. [...] Maszyna ta stanowiła niejako wcielenie pośpiechu, niepewności i podskórnego brudu nowoczesnego życia" [3].
Czyż to nie jest trafny cytat, pasujący trochę i do naszych czasów?


---
[1] "Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy  tom 3, przełożył Józef Birkenmajer (tekst oparto na wydaniu PIW z 1972r), Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s.57
[2] Tamże, s.179
[3] Tamże, s.218

niedziela, 20 stycznia 2013

"Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy, tom drugi "W matni"


"Może i dożyjemy ich wieku - podjął Jolyon - ale jak wiesz, skłonność do autoanalizy jest przeszkodą w życiu, a na tym polega różnica pomiędzy nami a nimi. My utraciliśmy pewność siebie. Jak i kiedy powstała w nas ta skłonność do autoanalizy, nigdy nie potrafiłem dojść. Mój ojciec miał ją w pewnym stopniu, ale inni Forsyte'owie tej generacji ani na lekarstwo... Nigdy nie patrzeć na siebie oczyma innych - to doskonale konserwuje" [1].
Ostatnie zdanie zawiera w sobie mądrość życiową.


Lokaj [...] powiedział cicho:
- [...] A ja mam syna w Inniskillings.
- Warmson ma syna? Jak to? Nie wiedziałem, że Warmson jest żonaty.
- Naturalnie, proszę pana. Nigdy nie mówię o tym. [...]
Soames zdumiał się odrobinę, że tak mało wie o człowieku, którego jak mu się zdawało, zna tak dobrze" [2].
Oto stosunek do służby, jest, a jakby jej nie było. Pyłek pod stopami.

"Tymoteusz - powiedziała cicho - Tymoteusz kupił mapę i przyszpilił na niej... przyszpilił chorągiewki!
- Tymoteusz kupił... - Z piersi wszystkich obecnych dobyło się westchnienie.
Jeśli Tymoteusz już przyszpilił na mapie trzy chorągiewki, no! - to wskazywało jasno, do czego zdolny jest naród, gdy w nim krew zagra. Wojnę można już było właściwie uznać za skończoną" [3].
Dobre, nie? :)

"Jechał z powrotem do Robin Hill pod usianym gwiazdami niebem; spóźniony obiad podano mu ze szczególną usłużnością, gdyż w ten sposób służba chciała mu okazać, że z nim współczuje; jadł więc wszystko, aby im okazać, że ceni ich współczucie" [4].
Konwenanse. Jakby nie można było zwyczajnie powiedzieć, że im przykro, a jemu odpowiedzieć, że dziękuje.

"Ludzie pałaszowali butersznyty" [5].
Nie znałam tego słowa, ładne! 

 "Spośród wszystkich dzielnic dziwacznego, awanturniczego zbiorowiska zwanego Londynem, Soho jest chyba najbardziej dalekie i obce duchowi Forsyte'ów.[...] Niechlujne, pełne Greków, izmailitów, kotów, Włochów, pomidorów, restauracji, katarynek, jaskrawych barw, dziwacznych nazwisk, ludzi wyglądających z okien górnych pięter, bytuje ono gdzieś poza granicami wspólnoty brytyjskiej"[6].
Czy teraz też takie jest?

"Mając osiemdziesiąt osiem lat był zupełnie zdrów, cierpiał tylko straszliwie nad tym, że o niczym mu nie mówiono. [...]
Emilia miała tylko siedemdziesiąt lat! James zazdrościł żonie jej młodości. Myślał czasem, że nie byłby się z nią wcale ożenił, gdyby wiedział, że gdy jemu tak mało życia pozostanie, ona będzie miała jeszcze tyle lat przed sobą. To nie było naturalne. Po jego śmierci mogła jeszcze przeżyć z piętnaście albo dwadzieścia lat i wydać masę pieniędzy; zawsze miała ekscentryczne upodobania"[7].
 O, do licha, to przecież trzpiotka jeszcze.

---
[1] "Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy  tom 2, przełożył Józef Birkenmajer (tekst oparto na wydaniu PIW z 1972r), Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s.92
[2] Tamże, s.117
[3] Tamże, s.124
[4] Tamże, s.221
[5] Tamże, s.248
[6] Tamże, s.70-71
[7] Tamże, s.76-77 

sobota, 19 stycznia 2013

"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson


Istny Franek Dolas, pomyślałam sobie po przeczytaniu sporej części "Stulatka...", Dolas podniesiony do potęgi mniej więcej czwartej. Wszystko mu się zdarzyło, wszędzie był, wszystko widział, coś nieprawdopodobnego! Stalin, Truman, bomba atomowa, Mao Tse Tung, Kim Ir Sen, podróże po całym globie, łodzie podwodne, wybuchy, fizyka nuklearna, wywiad, kontrwywiad - och, co tylko sobie wymyślisz, to znajdziesz w książce. To i jeszcze trochę. I jeszcze ciut.

Akcja leci dwutorowo, śledziłam jednocześnie losy stulatka, który w swoje urodziny nawiał z domu starców, bo nie miał ochoty na nudną bibkę oraz losy tego samego człowieka kilkadziesiąt lat wcześniej (czyli retrospekcje)mieszkającego na zadupiu gdzieś w Skandynawii. Początkowo ten pierwszy wątek jakoś mi słabo wchodził,  no bo kto to widział, żeby kraść komuś walizkę. Drugi był ciekawszy, historia chłopaka, który ma smykałkę (połączoną z hoplem, fisiem i obsesją) do materiałów wybuchowych i wysadza w powietrze to i owo (w tym sąsiada), wciągnęła mnie po pachy. Potem się wyrównało, kiedy tytułowy staruszek załatwił bandziora zamrażając go w lodówce; zaś młody facet jeździ po świecie, wciąż uparcie wysadzając to i owo, przy czym konsekwentnie unika polityki, rzadka rzecz.

Ostatecznie szala przechyliła się na korzyść staruszka, kiedy zaprzyjaźnił się z pewnym słoniem. Fajnie jest bowiem czytać, jak bohater retrospektywny pomaga ekipie z Los Alamos, czy jak je kolację ze Stalinem lub wędruje po Himalajach i inne takie facecje; ale to przy scenie unieszkodliwiania drugiego bandziora za pomocą słonia uśmiałam się zdrowo i serdecznie.

Szczerze żałuję, że nie  pożyczono mi tego w wersji audio, bo podobno Artur Barciś czyta to rewelacyjnie. Żałuję, bo nie słucham książek, które już znam.

Jonas Jonasson trafia do przegródki z napisem "Skandynaw, który pisze naprawdę zabawne książki" i na razie ma tam spore luzy, bo jest sam.


"Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął" Jonas Jonasson, przełożyła Joanna Myszkowska-Mangold, Świat Książki, Warszawa 2012.

Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął [Jonas Jonasson]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

piątek, 18 stycznia 2013

"Pieszcząc Kubusia" Luc Dupanloup - to nie TEN Kubuś...


To osiemnasty zeszyt z cyklu “Cubitus”. Zasadniczo zaczynanie od środka czy nawet od końca serii nie przeszkadza mi tak bardzo, by zepsuć czytanie. Ale tutaj chyba zaszkodziło.

Kubuś jest psem, wielkim, białym, kudłatym psem, należącym do dziarskiego staruszka o imieniu Semafor. Staruszek jeździ na wiekowym motocyklu z przyczepką (w niej jest wożony Kubuś), choć “jeździ” to za dużo powiedziane. Trzyma go w garażu, hołubi, naprawia, modernizuje, a jak już wyjedzie na ulice, to zbiera mandaty za zły stan techniczny. Staruszek sympatyczny, ale humor scenek z motocyklem w roli głównej jakiś wyjątkowo niszowy, bo zupełnie do mnie nie trafił.

Co innego scenki z Kubusiem, zwłaszcza te, gdzie słów jest niewiele. Cudne wstawanie “byle nie lewą nogą” czy świetna rozmowa z kotem.



Ubawiła mnie też demonstracja w obronie ślimaków przed restauracją (we Francji, zaznaczam, komiks jest francuski).

Czyli rysownik z Dupy (no co, no co, pseudonim autora to Dupa) świetny, ale scenarzysta taki sobie.

Resume - za darmochę z podaja - warto. Ale kupić to już niekoniecznie.


"Pieszcząc Kubusia" Luc Dupanloup, przekład Joanna Trepkowska, ORBITA Sp z o.o., Warszawa 1990.

czwartek, 17 stycznia 2013

"Oblężone" Koczyna, Bergholc, Ginzburg - Leningrad

"Jeździec miedziany" był, jaki był, ale obraz oblężenia Leningradu zrobił na mnie wrażenie. Dlatego zainteresowałam się tematem i trafiła do mnie książka "Oblężone".

 Zapiski trzech kobiet z czasów, gdy Leningrad zamknęli w oblężeniu Niemcy. Gdy odcięli wszelkie drogi, gdy ustały dostawy żywności, gdy zaczęli bombardować ulice, gdy spłonęły magazyny z cukrem i zbożem, gdy chleb wydzielano na kartki...
A potem przyszła zima, jedna, druga. Mróz, brak jedzenia i ostrzały wykańczały ludzi powoli i skutecznie.

Trzy kobiety o tym piszą, pierwsza, młoda mężatka z dzieckiem, robiła notatki na kartkach, strzępkach gazet, tapet, czyli na tym, co było pod ręką. Biedna kobieta, musiała borykać się z własnym głodem, z widokiem wysychającej na wiór córeczki i jeszcze z mężem, który czasami nie mógł znieść szarpiącego wnętrzności głodu i wyjadał wspólne zapasy. Udało im się przeżyć, ale te miesiące spędzone w zamkniętym mieście zmieniły ich bardzo i na zawsze.

"Skądś posypały się fotografie. Ułożyły się przede mną w wachlarz. Wyzierające z nich twarze wydały mi się obce. Czyżbym to była ja, a to Dima? Czy rzeczywiście mieliśmy aż tak nabite i zadowolone z siebie pyski, aż tak beztroskie czoła i ufne oczy? Zjeżyłam się wewnętrznie. Przepadło. My teraźniejsi i my dawni nie zrozumiemy się już nigdy.
Wyszłam. Fotografie zostały na podłodze" *

Pozostałe dwie kobiety to intelektualistki, one nie opisywały głodu, tylko to, co działo się wewnątrz nich, swoje życie, swojej przemyślenia. Oblężenie w tych zapiskach pojawia się jakby zza zasłony, tu trochę, tam trochę. Nieoczekiwane sarkanie na władze, które nie pozwalały o głodzie wspominać, bo to rzekomo niszczyło morale; nie pozwalały (kiedy się już było poza pierścieniem niemieckich wojsk) wysyłać pomocy żywnościowej tym wewnątrz, bo to absolutnie piepropagandowe.
Co za niedorzeczności totalitarne.

Mocna książka.

Oblężone [Jelena Koczyna, Olga Bergholc, Lidia Ginzburg]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

---
*- "Oblężone" Jelena Koczyna, Olga Bergholc, Lidia Ginzburg , tłumaczenie z rosyjskiego Agnieszka Knyt,  Elwira Milewska-Zonn, Ośrodek KARTA, Warszawa 2011, s.72

środa, 16 stycznia 2013

"Pan Lodowego Ogrodu. Tom 4" Jarosław Grzędowicz - finał


Byłam przelotem w empiku i obmacałam z lubością egzemplarz, chciałam nawet kupić, ale kolejka do kasy była za długa. To nawet lepiej, zamówiłam w internetowej księgarni i wyszło taniej. Przyszła, poklepałam z uznaniem, gruba, tłusta, będzie dużo czytania, a do tego wcale nie ciężka, będzie się dobrze trzymać w rękach, super.

Zaczęłam czytać, kilka stron, no, może kilkanaście. Przerwałam czytanie, wypuściłam ze świstem powietrze i zamknęłam książkę. Na litość boską, nic nie rozumiem! No tak, nic nie kojarzę, bo zupełnie nie pamiętam, jak się skończył tom trzeci, a te strzępki, że jednoosobowa misja ratownicza, że kilkoro zaginionych naukowców, że obca planeta - w ogóle mi nie pomagały. Wzięłam więc z półki tom trzeci i zajrzałam na koniec, bez sensu zupełnie, bo co mi da samo zakończenie? Zerknęłam w środek i poczułam się jak wrzucona w środek jeziora, no to ok, lecimy na początek. Halo, zaraz! Mam czytać czwarty tom, nie trzeci - upomniałam sama siebie i wróciłam do grubego i tłustego tomu czwartego. To była bardzo dobra decyzja, bo w miarę czytania wszystko się klaruje, trochę przypomina, dużo autor sam nienachalnie podsuwa i jest git.

Tak jak pisałam, w całym tym cyklu chodzi o to, że na planecie Midgaard zaginęło kilkoro naukowców, a Vuko Drakkainen jest zwiadowcą, który ma po cichu i bezwonnie, wtapiając się w tło, zlokalizować zaginionych i odtransportować ich na Ziemię. Takie było założenie. Wyszło zaś z tego pospolite ruszenie całej planety. Zaginieni naukowcy dostali w swoje ręce czynnik M, czyli Magię, co w połączeniu z wiedzą dało piorunujący efekt. Stali się bogami, a jak to już Strugaccy słusznie zauważyli, trudno być bogiem. Jakoś podzielili między sobą tereny planety, ustanowili swoje prawa i zmusili mieszkańców, by tych praw przestrzegali. Otoczyli się wyznawcami, kapłanami, wojskami, gwardiami przybocznymi - no i jak ich teraz ruszyć?

O tym jest ta cała książka (nie cykl) - o próbie wyłuskania z biosfery planety dobrze już otorbionych Czyniących (bogów naukowców), z których jeden jest okrutnikiem, druga jest bezwzględna, a trzecia szalona. Czwarty na szczęście zachował zdrowy rozsądek, więc Vuko ma sojusznika. Razem czynią taką rozpierduchę, jakiej świat Midgaardu jeszcze nie widział. Wszelkie bronie, konwencjonalne czy nie, idą w ruch, ludzie, zwierzęta, siły natury, siły magiczne, wszystko to zostało rzucone do walki ostatecznej. Miłośnicy scen batalistycznych, Kmicica pod Częstochową i tolkienowskich Dwóch Wieży będą zachwyceni.

A Filar, zapytacie? Syn Oszczepnika, następca cesarza, Nosiciel Losu, który snuł się po świecie szukając ratunku dla swojego ciemiężonego ludu? Przystał do drużyny Nocnych Wędrowców, związał swój los z losem Vuko, znalazł dla pobratymców nowy dom, ziemię obiecaną, Lodowy Ogród. Znalazł nawet sposób, by ich do tej ziemi przeprowadzić, przez pół globu w mgnieniu oka prawie. Czy im i Filarowi się uda, to zależy od wyniku ostatecznego, globalnego starcia. Trzymałam za nich wszystkich kciuki, przyznam się.

Na sam koniec autor zafundował mi skok o jeden poziom w górę, gdy już całkiem pochłonęły mnie sprawy Midgaardu, nagle ktoś pstryknął przełącznikiem i proszę, oto patrzę na planetę z góry, z, hmmm, ziemskiej perspektywy. Dostałam garść wyjaśnień na jej temat (szczątki, szcząteczki), zmienił mi się nieco punkt widzenia. Dobry zabieg.

Czy chciałabym, żeby powstała dalsza część cyklu "PLO"? Nie. To zamknięta historia. Na planetę spadł martwy śnieg, wymazując i czyszcząc (prawie) pamięć o wydarzeniach, zmywając grzechy jak biblijny potop. Chciałabym natomiast poczytać o Vuko, naszym polskim Jimie di Griz na jakiejś innej planecie, w innej, ryzykownej misji. Ha, autor jednak  wyraźnie daje do zrozumienia: nie zdziwcie się, jak Vuko na Midgaard wróci, wcale nie mówię, że tak się stanie, ale nie zdziwcie się.

Uwagi do wydania:
Grube książki lepiej się czyta, jak w twardej oprawie, a ta ma stron, bagatela, 880. Wiem, wiem, ci, co zbierali serię od początku w miękkich okładkach (jak ja), byliby wściekli, gdyby była dostępna tylko ta nowa, zintegrowana. Twardej oprawy, jak na razie nie ma, i nie wiadomo, czy będzie. Co do miękkiej, grzbiecik się niestety, wygina, po przeczytaniu już nie jest równy, trzeba uklepać na półce.
Dwie strony są zamienione w druku, ktoś nie dopatrzył. Wypatrzyłam dwa straszliwe błędy ortograficzne, które wyskoczyły z tekstu i ugryzły mnie w oko. No i dlaczego Skop syn Szkutnika kilka stron dalej stał się nagle Skopem synem Cieśli, hę?

Pyszna lektura. Kiedyś sobie zrobię powtórkę całego cyklu.

"Pan Lodowego Ogrodu. Tom 4" Jarosław Grzędowicz, Fabryka Słów, 2012.

Pan Lodowego Ogrodu [Jarosław Grzędowicz]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

wtorek, 15 stycznia 2013

"Nekropolis" Adam Bujak - cmentarze są piękne



Lubię cmentarze. To nie jest takie lubienie, jak się lubi kluski z makiem (że tak nawiążę do tradycji wigilijnych), tylko takie, że odnajduję na cmentarzach pewien ład i spokój, przyprószony odrobiną smutku. Wyciszam się i zwalniam. Mama mnie tego nauczyła - nie wyciszania, tylko chodzenia po cmentarzach, oglądania nagrobków, czytania napisów, epitafiów (swoją drogą, coraz rzadszych)...
Do albumu "Nekropolis" od razu zaświeciły mi się oczy. Album o cmentarzach, zdjęcia autorstwa Adama Bujaka, to musi być coś wspaniałego - pomyślałam. Faktycznie. Album jest wspaniały.

Zamieszczono w nim zdjęcia z czterech nekropolii: cmentarza Rakowickiego w Krakowie, Łyczakowskiego we Lwowie, wileńskiego cmentarza na Rossie i warszawskich Powązek. Przed oglądaniem zapoznałam się z krótkim wstępem autorstwa Jacka Kolbuszewskiego o historii i specyfice każdego z tych miejsc, po czym przeszłam do oglądania zdjęć.

Oto cmentarz w Krakowie i czarny kot przecinający alejkę, czujący się jak u siebie w domu. Pewnie jest u siebie w domu. Niebieskie, czyste niebo i kondukt pogrzebowy złożony z ośmiu smukłych kariatyd - to ktoś z rodziny Schutzerów udaje się na miejsce wiecznego spoczynku.

Anioły, popiersia, rzeźby wyłaniające się z mgły, przysypane śniegiem... piękne zdjęcia robi Bujak.

Następny to cmentarz Łyczakowski we Lwowie, o którym czytam:
"Arcydziełem polskiej poezji nagrobnej wiersz Teofila Lenartowicza na grobie poetki Marii Bartusówny (1854-1885)[...]" [1] - ech, nie można było zacytować tego wiersza? Musiałam sama poszukać.
"Chateńkę, jakiej nie miała sierota,
Wzdychając za nią aż po życia kres,
Stawiają dłonie czułych sióstr i braci;
Księgi jej pieśni nie na wagę, złota
Ciężą, — a na wagę łez.
Za takie księgi Pan Bóg tylko płaci,
I z niemi ona, tam wysoko w górze,
Stoi nad tobą, pobożny przechodniu;
I jako dzwonek, co rozpędza burze,
Dzwoni nad Polską w tych straceńców chórze,
Którzy się jawią i nikną dzień po dniu."

Zdjęcia. Ileż zieleni, drzewa, krzewy, paprocie, to nie cmentarz, to ogród na wzgórzach. Natknęłam się na zdjęcie grobu Artura Grottgera, ze smutnym aniołem, zwróciło moją uwagę, bo widać na nim tablicę (a tego mi brakuje w albumie) o treści "Artur Grottger, ur. 1837, zm. 1867. Niech Cię przyjmie Chrystus, który Cię wezwał, a do chwały Jego niech Cię odprowadzą aniołowie". 

Inne znane nazwiska: Maria Konopnicka, Gabriela Zapolska. Cmentarz Orląt Lwowskich robi wrażenie rzędami białych krzyży. A te rzeźby! Biała, alabastrowa postać kobieca w zamyśleniu spoglądająca w niebo - cudna. Twórcą jest Tomasz Dykas, grobowiec rodziny Krzeczunowiczów. 

Inny artysta, Zygmunt Kurczyński, na nagrobku Wilhelma Konstantego Stanka wyrzeźbił klęczącego Chrystusa ukrzyżowanego. Ta rzeźba robi wrażenie. 

Przewracam kartki, docieram do strony 92 i dech mi zapiera z zachwytu. Czytam podpis "Jeden z najbardziej znanych łyczakowskich nagrobków - rzeźba Juliana Markowskiego na grobie Ludwika i Katarzyny Markowskich" - a kim jest ta kobieta, która wygląda, jakby właśnie zasnęła, być może snem wiecznym? Czy to Katarzyna? Jest piękna! Chcę tam pojechać i zobaczyć to na własne oczy.

Wilno, Rossa, również zielona, pełna drzew i konwalii, krzyże, anioły i aniołki na dziecięcych grobach, gdzieniegdzie zdjęcie nagrobne, czyje, nie wiem. Jest melancholijnie, jest poetycko.

Powązki, chyba najsłynniejszy polski cmentarz.
"Wielkie znaczenia* Powązek wynika też z tego, że stały się one galerią polskiej rzeźby XIX i XX wieku, ukazującą zarówno jej artystyczny dorobek, jak i przemiany zachodzące w tym czasie w sztuce polskiej"[2].
* - chyba powinno być "znaczenie"

Oglądam te rzeźby, nagrobki, strona po stronie, i znów docieram do czegoś, co mnie powala siłą wyrazu.
Nagrobek rodziny Ambrożewiczów, dzieło Adolfa Niewiarowskiego. Postać kobieca złamana bólem, gest ręki zakrywającej oczy, niema rozpacz, ten kamień jest przesycony emocjami. Co za talent! 

Kilka stron dalej małe dziecko wspinające się na paluszki chwyta za serce. To grobowiec Bolesława Prusa z napisem "Serce serc". Piękne. Tam też chcę pojechać.


Przepiękny, przecudowny album. Tylko napisów na nagrobkach mi brak, Lubię oglądać, ale lubię też i czytać. 

Twarda oprawa, kredowy papier, dwujęzyczny tekst - świetny materiał na prezent. Za możliwość zapoznania się z tą pozycją dziękuję Wydawnictwu Bosz oraz firmie Business & Culture

---
[1] Tekst: Jacek Kolbuszewski, zdjęcia: Adam Bujak, wydawnictwo BOSZ, Olszanica 2012, s.59
[2] Tamże, s.140

niedziela, 13 stycznia 2013

"Nie opuszczaj mnie" Kazuo Ishiguro - mgła na bagnach

[UWAGA, TO NIE JEST RECENZJA, TYLKO OPINIA, ZDRADZAM SPORO Z FABUŁY]


Temat klonów i klonowania jest znany od dawna w literaturze, przy czym (odwrotnie niż w rzeczywistości) autorzy skupiają się na moralno-etycznej stronie zagadnienia - czy taki klon myśli jak człowiek, czy ma duszę, czy powinien mieć takie same prawa jak jego pierwowzór i tym podobne sprawy.

W "Nie opuszczaj mnie" narracja prowadzone jest od początku ze strony tych po drugiej stronie. Klony mieszkają w odosobnionych miejscach, coś jak szkoły z internatem, tylko bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Niby nie wiedzą, po co ta cała izolacja, ale powoli coś się przebija do tych przecież całkiem bystrych umysłów. Wiedzą, lub się domyślają, jaki los ich czeka (donacje - operacje oddania organów), są do tego przygotowane, choć przyjmują to bez entuzjazmu. Niektóre chcą zmienić swoje przeznaczenie myśląc, że jest na to sposób, wielce mglisty i owiany legendą. Trzeba mianowicie udowodnić, że jest się prawie człowiekiem, że się tak mocno kocha jak prawdziwy człowiek, że jest się tak utalentowanym jak prawdziwy człowiek. Tylko jak to udowodnić? Blaszany drwal z "Czarnoksiężnika z krainy Oz" miał łatwo, wędrował do czarodzieja i już. A tu? Nie ma komisji orzekające stopień człowieczeństwa w człowieku. A tajemnicza kobieta znana wszystkim klonom w jednej ze szkół to kobieta po prostu zaangażowana, a nie decyzyjna.

Całość określiłabym słowem: niemrawe.
Życie w internacie to zwyczajne życie w internacie, rozterki nastolatków klonów to zwyczajne rozterki, niemrawo tylko okraszone pytaniami na temat własnej tożsamości, dalsze życie (po opuszczeniu internatu) młodych ludzi jest irytująco przygnębiające i beznadziejne, z niemrawymi zrywami i nielicznymi podrygami.
Na nic się to nie zdaje, te zrywy i podrygi. Ani bohaterowie powieści, ani ja, żadnych odpowiedzi nie otrzymują, bo też w zasadzie i pytań porządnych nie zadają.

Niemrawa powieść, senna i niespieszna, snująca się jak mgła po bagnach; dla mnie jakoś zbyt rozwodniona, by zapadła w pamięć czy w serce na długo.

"Nie opuszczaj mnie" Kazuo Ishiguro, przełożył Andrzej Szulc, wyd. Albatros, Warszawa 2005.

Nie opuszczaj mnie [Kazuo Ishiguro]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE 

sobota, 12 stycznia 2013

"Rozprawa precedensowa" Zvonimir Furtinger - ot, zeszycik


Jugosławii już nie ma, a pisarze jugosłowiańscy, czy też raczej ich dorobek, wciąż jest, bo ze wstępu dotyczącego autora dowiadujemy się, że to "nestor jugosłowiańskiej fantastyki". No tak, książkę wydano w 1987 roku, rozpad zaczął się nieco później. Teraz o Furtingerze pisze się, że to autor chorwacki.

"Rozprawa..." składa się z dwóch opowiadań: "Proces" i "Szlachetnie urodzony".
Proces wytoczono osobnikowi, który dopuścił się kradzieży; zwinął ubranie, buty oraz kasę, a tłumaczył się tym, że musiał jakoś wtopić się w społeczeństwo, aby poszukiwać w spokoju paliwa do swojego pojazdu kosmicznego. Samym procesem jest nieco oburzony i bardzo rozczarowany, bo kto to widział tak traktować kosmicznego rozbitka?
Na procesie ma go reprezentować obrońca z urzędu - on właśnie jest narratorem - młody człowiek, zgnębiony tym, że trafiła mu się taka niewdzięczna sprawa. Ale jego mentor wskazuje mu pewną drogę, właściwie ścieżkę, która może poprowadzić go do prawniczego zwycięstwa. Czy ten osobnik to rzeczywiście kosmita, tego można się domyślić od samego początku, bardziej interesujące jest to, co może sobie wymyślić prawnik, żeby wygrać sprawę, i jakich sztuczek użyć, żeby dopiąć swego (Perry Mason jest tego dobitnym przykładem). Wyjątkowo amerykańskie podejście i zdumiewa nieco fakt, że wpadł na to jugosłowiański pisarz.

Drugie opowiadanie jest, niestety, zdecydowanie słabsze. Ot, wariacja na temat podróży w czasie, traktowanych wcale nie naukowo, a praktycznie; naszpikowana rozważaniami na temat paradoksów czasowych. Czyli czy można być swoim własnym ojcem, albo ojcem dziadka i takie tam. Irytowała mnie w opowiadaniu tępota głównego bohatera, który przenosi się w czasie, spotyka kilkoro ludzi, każdy wyraźnie mu mówi, że już go widział, że rozmawiali, a on nie może załapać, że skoro go znają, był tu już wcześniej. Ych. Ta angielska artystokracja...

Ha, w Polsce wydano tylko dwa zbiorki opowiadań tego pisarza (zbiorki, bo to zeszyciki takie cienkie), mam obydwa na półce :)




"Rozprawa precedensowa" Zvonimir Furtinger, przełożyła Elżbieta Kwaśniewska, Iskry, Warszawa 1987.

środa, 9 stycznia 2013

"Kotek Splotek" Rob Scotton - cuda i cudeńka


"Baranek Bronek" zauroczył mnie swego czasu i zauroczenie trwa wciąż. Teraz zyskałam nowy obiekt westchnień, kotka Splotka.

Kotek jest małym czarnym kociakiem, który pierwszy raz ma iść do szkoły i trochę się tego obawia. Scena wychodzenia z domu, kiedy to drzwi przylepiają się do łapek, albo latarnia staje na drodze - znana jest z autopsji prawie każdemu rodzicowi.
Przedszkole okazuje się bardzo ciekawym miejscem, a nietypowy przyjaciel Splotka - myszka Zygmunt, wprowadza wiele dodatkowego kolorytu. W takich książeczkach wszystko się dobrze kończy. Uwielbiam to. Pyzatą panią Kizię-Mizię też uwielbiam. I Zygmunta. I to, że marginalnie pojawia się Baranek Bronek. Puchatość kotka Splotka i jego pokręcony ogonek zasługują na medal.

Czemu tak długo zwlekałam z zakupem tej książki, kompletnie nie rozumiem. I chcę więcej kotka, niech go wydają w Polsce, ile wlezie!


"Kotek Splotek" Rob Scotton, tłum. Jędrzej Polak, Vesper, 2010.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

"Księżniczka z lodu" Camilla Läckberg - niby gra i buczy, ale nie uwiodło


O jeju rety. Zaczynam właśnie pisać o tej książce i ze zgrozą złapałam się na tym, że zapomniałam imion bohaterów. To straszne, ta moja sklerotyczna głowa.

 Księżniczka z lodu to martwa kobieta w wannie w nieogrzewanym domu. Woda w wannie skuła się lodem, we włosach kobiety lśnią kryształki, krew na podłodze z przeciętych żył skrzepła na mur. Samobójczyni? Tak by się mogło zdawać, ale gdyby tak było, kryminał nie miałby kilkuset stron.

Księżniczkę znalazła jej dawna szkolna koleżanka, obecnie pisarka, autorka kilku biografii, singielka. Ponieważ ma pewne zasoby wolnego czasu (niewielkie, ale i tak szczęściara), postanawia napisać o zmarłej książkę, a co za tym idzie, pogrzebać trochę w jej życiu. W grzebaniu dzielnie wspomaga ją policjant, też dawny znajomy ze szkoły (dawniej) i fatygant (teraz).
Razem odkrywają, że sowy nie są tym, czym się wydają, że w przeszłości miały miejsce jakieś straszliwe bezeceństwa rodzinne, ciągnące się smugą cienia aż do teraz, w końcu odkrywają mordercę.

Jest akcja, jest napięcie, ładny trup, romansik, wszystko gra i buczy. Czemu w takim razie w ciągu miesiąca od zakończenia lektury nie pamiętam imion bohaterów? Nie uwiodła mnie ta książka. Myślałam, że seria Camilli zastąpi mi Wallandera. Jednak nie. Muszę szukać dalej.

"Księżniczka z lodu" Camilla Läckberg, przełożyła Inga Sawicka, wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011.

Księżniczka z lodu [Camilla Läckberg]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

niedziela, 6 stycznia 2013

"Komiks, który wydarzył się naprawdę" Agata Matraś


Gackowi kibicowałam od dawna, bardzo dawna nawet. Już nie pamiętam, od jak dawna. Nadzwyczajnie mi się podobają te komiksy, domowe, pracowe i dzieciowe. W tomie, który mam na półce, są tylko te z pracy, biblioteczne, ale że w tytule czy tam podtytule jest jedynka, mam nadzieję, że pojawi się i reszta (chyba że ta jedynka dotyczy czegoś innego).

Rysunki są świetne, proste, wyraźna kreska (za wyjątkiem rozmazanej kraty na koszuli Męża, do obejrzenia na blogu) i wciąż obecne, wszechobecne książki - cudności. Nie miałam pojęcia o wielu aspektach pracy w bibliotece, hm, spowodowanych chyba głównie ciągłym obcowaniem z ludźmi. A jak wiadomo, ludzie są różni, kwadratowi i podłużni, zabawni i skrzywieni, lub wręcz przeciwnie. Na pewno nie są nudni.

Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to forma wydania komiksu. Rysunki z marszu przerzucono ze strony internetowej na strony książki. Ucierpiała na tym przede wszystkim czytelność napisów, a czasem i samych rysunków, zmniejszonych drastycznie, by zmieściły się na stronie.
I tak czekam na następne części. Polecam też wywiad z autorką, przesympatyczną osobą. Brawa dla pulowerka.pl!

"Komiks, który wydarzył się naprawdę" Agata Matraś, Must Eat Brains, Olsztyn 2012

sobota, 5 stycznia 2013

"Zabójca mimo woli" Aleksandra Marinina - czyli o erogennych strefach u kobiety

Uwaga, spoilery są potężne, więc jak ktoś chce to przeczytać, to przyjmuje na wiarę, że warto i omija resztę tekstu.

Ostatnim razem Kamieńska poznała Denisowa i wyświadczyła mu przysługę. Teraz, w tym tomie, ponieważ ma do rozwikłania zupełnie prywatną zagadkę i nie chce do prywaty angażować sił milicyjnych, pozwala sobie przysługę odebrać.
Prywatną zagadkę zadał jej przyrodni brat, bo coś mu nie pasuje w aktualnej kochance i chciałby wiedzieć, na czym stoi. Nastia chce śledzić dziewczynę, ale ze względu na brak czasu obserwację zleca ludziom Denisowa, sama zaś z zaskoczeniem odkrywa fakt, że dziewczyna jest w jakiś sposób powiązana (na szczęście dla brata - nie bezpośrednio) z zabójcą milicjanta. Z jeszcze większym zaskoczeniem dowiaduje się, że na tego zabójcę poluje inny zabójca.

Sporo zabójców w tej książce, ale tytułowy jest jeszcze inny, bo według mojej interpretacji sama Kamieńska. Mimo woli, tak. Przez jej prywatne śledztwo ginie bowiem jeden z ludzi Denisowa, ważny, a nawet bardzo ważny dla niego człowiek.
Anastazja bardzo to przeżywa, a szef uświadamia jej, że teraz już zawsze będzie zależna od Denisowa, bo czegoś takiego jak śmierć nie da się spłacić żadną przysługą. Trudno jej się też uporać z tą śmiercią, bo zdążyła się przywiązać w pewien sposób do tego człowieka.

W tym miejscu podnoszę palec do góry i mówię - uwaga, ciekawe. Autorka dobrze uchwyciła pewne zjawisko. Otóż jak facet jest mały, łysy i urody mocno przeciętnej, to gdy w głowie ma dobrze poukładane, jest inteligentny, błyskotliwy i ma podobne zainteresowania jak babka, to dla niej będzie przystojny i pociągający.
Co dowodzi, że u kobiety najbardziej erogenną strefą jest mózg. Basta.


A oto potwierdzające moje słowa cytaty, niestety, książkę wydałam, więc numerów stron nie ma:

"Nastia ze zdumieniem przyglądała się człowieczkowi, stojącemu na czele przysłanej przez Denisowa grupy. O takich mówi się zwykle: metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Wprawdzie zamiast kapelusza miał na sobie wełnianą narciarską czapeczkę nasuniętą nisko na czoło i przylegającą do wklęsłych skroni i wystających kości policzkowych. Maleńkie oczka schowane głęboko pod krzaczastymi brwiami, krzywy złamany nos z drgającym koniuszkiem, wąska wstążeczka bezkrwistych warg i potężny rozdwojony podbródek - wszystko to sprawiało, że przypominał egzotyczną i niebezpieczną jaszczurkę. Był chudy, ale wcale nie wyglądał na słabego, można było odnieść wrażenie, że składa się ze stalowych lin. Poza tym był nieprawdopodobnie ruchliwy, ani przez sekundę nie mógł ustać w jednym miejscu, ale nie było to wynikiem nerwowego usposobienia. Tryskał energią."

"Na ułamek sekundy Nastia odniosła wrażenie, że zawodzi ją wzrok. Widziała przed sobą mądrego, silnego, pewnego siebie mężczyznę, trzeźwo oceniającego swoje możliwości, ze stanowczym, szczerym spojrzeniem, uczynnego i niezawodnego. I mężczyzna ów był piekielnie pociągający!
Zamrugała z zakłopotaniem, i w pokoju znowu pojawił się malutki śmieszny Bokr w długim, szarym płaszczu przemoczonym do suchej nitki i w kanarkowożółtych skarpetkach."


Zabójca mimo woli [Aleksandra Marinina]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
---
"Zabójca mimo woli" Aleksandra Marinina, tłumaczenie Aleksandra Stronka, W.A.B., 2009

piątek, 4 stycznia 2013

"Tych cieni oczy znieść nie mogą" Alan Bradley - Flawio, w przeciwieństwie do twych sióstr, lubię cię


Doprawdy, nie mam pojęcia, czemu mi się tak cykl o Flawii podoba, ale się podoba i już.

Angielska prowincja ma w sobie jakiś urok. Podupadłe nieco domostwa i dwory, sielskie wioski, solidne kościoły, ciemne puby. Cisza i spokój, wręcz stagnacja, plotki i telewizja to jedne z niewielu rozrywek. W takie stojące jeziorko wpada z pluskiem kamień: juhu, ekipa filmowa tu jedzie, będą kręcić film, będziemy widzieć na żywo gwiazdy, ale jazda!
Buckshaw staje się planem filmowym, co ma nieco podreperować budżet rodzinny, Flawii wszędzie pełno, ba, nawet nieco odsuwa na bok chemiczne eksperymenty (opróćz lepu na Mikołaja i rakiety), byle tylko liznąć jak najwięcej z wielkiego świata.
Gwiazda zespołu, słynna aktorka, zgadza się wystąpić dla mieszkańców wioski i na jeden wieczór Buckshaw staje się teatrem. Zaraz potem, na jedną noc, staje się miejscem morderstwa. A potem, na dni kilka, olbrzymim biwakiem, bo opady śniegu kompletnie odcinają posiadłość od świata.

Flawia w atmosferze niedomówień i tajemnic czuje się jak ryba w wodzie, wszędzie jej pełno, jak zwykle zresztą, kto zna Flawię, ten wie. Inspektor Hewitt zwłaszcza, o, ten to musi mieć anielską cierpliwość, żeby znieść jej wetknięty wszędzie nos. W tym cały jej urok. Urzekła mnie scena, gdy Flawia na paluszkach wędruje przez hol pełen śpiących ludzi, tu ręka, tam noga, istny labirynt. Zaś wygibasy na dachu budzą grozę.

Tajemnica rodzinna staje się bardziej niż przedtem, ten dziwny siostrzany ostracyzm aż boli, jest tak bardzo niewyjaśniony.
"- Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? - zapytałam ni z tego, ni z owego. - Czy dlatego, że jestem bardziej do niej podobna niż ty?
Wcześniej w laboratorium panował chłód, teraz rozpoczęła się w nim epoka lodowcowa.
- Uważasz, że cię nienawidzę, Flawio? - spytała drżącym głosem. - Naprawdę sądzisz, że cię nienawidzę? Och, jakże bym chciała! Wszystko byłoby wówczas takie proste..."
*

I co, rozumiecie coś z tego? Ja nie i dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na następne części cyklu (jeszcze dwie) i liczyć na to, że autor nie zamota tego wątku jeszcze bardziej.

Takie drobne drobnostki jak śliczna okładka, brązowa czcionka i specjalna strona na świąteczną dedykację cieszą niezmiernie. Ktoś tu myśli o czytelniku.


* - "Tych cieni oczy znieść nie mogą" Alan Bradley, przełożył Jędrzej Polak, Vesper, Poznań 2012, s.223

czwartek, 3 stycznia 2013

"Samotny Jędruś" Wojciech Widłak - graficznie bosko


Gdzieś widziałam ilustracje i zachwycił mnie pomysł, by bohaterem książki dla dzieci uczynić gulik*. Wystarczy domalować kredą ręce, nogi i czerwoną kurteczkę z kapturem - i już mamy Samotnego Jędrusia.

Książeczkę zakupiłam więc synkowi i razem zabraliśmy się do czytania. Rychło okazało się, że nie trafiłam w przedział wiekowy, to raczej nie jest książka dla trzylatka. Dla czterolatka też raczej nie, pięciolatek... miałabym wątpliwości. Na sześciolatku sprawdzę, jak tylko będę miała możliwość.

Moim zdaniem opowieść o Jędrusiu jest długa i nudna, ze zdaniami nadmiernie rozbudowanymi, które na użytek Krzysia skracałam. Z bohaterami słabo określonymi, którzy pojawiają się jakoś tak bez wyraźnego powodu i znikają tak samo. Historia nijaka i nieokreślona.

Z wyjątkiem rysunków, te są boskie. Kreda na asfalcie, naturalne spękania chodnika, liście i kamienie, pokrywy studzienek kanalizacyjnych, gazowych. Piórka i cienie na asfalcie. Fantastyczna wyobraźnia.
Dodatkowo w książce zamieszczono spis miejsc w Krakowie, gdzie Jędruś bywał,  a raczej gdzie go rysowano, można go odwiedzić czy też poszukać, a może narysować?

Zdjęcia pochodzą ze strony merlin.pl


* - czyli studzienkę kanalizacyjną, a dokładniej pokrywę od tej studzienki.

"Samotny Jędruś" Wojciech Widłak, ilustracje Joanna Rusinek, Czerwony Konik 2011.

środa, 2 stycznia 2013

Ostatnie nabytki w 2012 roku

Niby nic lub prawie nic nie kupuję, a te książki jakoś jakby same się pchają.W stosie od dołu:
- Michael Ende "Momo"
- Waldemar Łysiak "Cena"
- Yoshimoto Banana "Kuchnia" - te trzy od biblioNETkowego Mikołaja, był wyjątkowo łaskawy w tym roku :)
- Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu" tom 4 - sama sobie zakupiłam
- Daniel Arasse "Nie widać nic" - to wędrująca książka, czyli z akcji "Podaj książkę dalej"
- Orson Scott Card "Opowieść o Alvinie Stwórcy" tom 1 - z finty,
- Ewa Wachowicz "Ewa gotuje - szybko" - prezent od Mamy i siostry, z autografem (specjalnym dla mnie) autorki :)
- Martha Grimes "Pod Huncwotem" - kupiłam na allegro za 5 zł, polowałam na fincie, ale niestety wystawiający okazał się mało rzetelny, więc pozostał zakup

A poniżej leżą:
- Zvonimir Furtinger "Rozprawa precedensowa"
- Luc Dupanloup "Pieszcząc Kubusia"
- Jacek Sawaszkiewicz "Mój tatko i cała reszta" - wszystkie trzy z podaja, wciąż mam tam punkty, trzeba na coś wydać
- audiobook "Opowieści wigilijne" - dostałam razem z "Nie widać nic", dziękuję!
- słuchowisko "Wszystko czerwone" Chmielewskiej - prezent od koleżanki, nie ma na zdjęciu, bo już w samochodzie, czeka aż skończę Ciszewskiego :)


Półki są z gumy i się rozciągają, ech.