Tytuł mówi nam sporo o książce. Zdradza imię i nazwisko głównego bohatera, a do tego informuje, że Locky kłamie. Tak, kłamie jak najęty, od małego. Jest bowiem złodziejem, łotrzykiem i oszustem, wyszkolonym w tym właśnie fachu przez najlepszych nauczycieli. Należy do Niecnych Dżentelmenów. Cóż za piękna nazwa, prawda? Przywodzi na myśl Arsen Lupina, Rafflesa (kto czytał, ten wie), Woodehouse'a, Sherlocka Holmesa i paru innych dżentlmenów. A do tego jest Janosikiem, bo naciąga i okrada jedynie bogatych.
Lamora jest sympatycznym facetem, choć oszukuje, bo nie oszukuje nas, czytelników. Ma poczucie humoru, jest lojalny wobec przyjaciół - polubiłam go. Polubiłam też jego paczkę, misiowanego z wyglądu, ale śmiertelnie niebezpiecznego Jeana, bliźniaków Calo i Galdo oraz Pędraka, najmłodszego z Niecnych Dżentelmenów, nadrabiającego swój młody wiek ogromnym zaangażowaniem.
Historię Locke'a można opisać krótko "zabili go i uciekł". I tak kilkanaście razy. Jestem pełna podziwu dla autora, że w jednym tomie zawarł tak wiele przygód, perypetii, splotów akcji, walk, podchodów, podstępów, ucieczek i intryg. Coś fantastycznego. Śledzimy dzieje Lamory od dzieciństwa, kiedy to jako osierocone kilkuletnie chłopię trafia pod skrzydła Złodziejmistrza, aby dla niego zarabiać. Jako złodziej, oczywiście - i zarabia, tyle że aż nazbyt skutecznie, bo Złodziejmistrz szybko się go pozbywa, odkrywszy olbrzymi spryt chłopaka,zagrażający jego pozycji. Nie dało się przy czytaniu tego fragmentu nie odkryć podobieństwa do "Oliwera Twista", ale to tylko tak na marginesie. Locke wędruje więc do innego mistrza, też złodzieja, ale jakże innego... Kapłan (fałszywy kapłan) Łańcuch szczególną uwagę przywiązuje do starannego przygotowania się do fachu. Chłopcy (Locke i wspomniani wyżej bliźniacy) uczą się więc. Wszystkiego. Języków, arytmetyki, zachowania przy stole, gotowania, sztuk walki. Co ciekawe, obserwujemy te przygotowania wplecione w akcję książki, bo tak naprawdę główny wątek zaczyna się, gdy Lamora ma już lat dwadzieścia parę i znakomicie radzi sobie jako oszust. Przy czym te wplecenia nie są zwykłą retrospekcją, tylko są tak sprytnie wkomponowane, że dostarczają wyjaśnień dla tego i owego splotu wydarzeń. Bardzo, jak dla mnie, przekonywujący literacki zabieg.
Teraz mogłabym przejść do opisywania, co się w powieści dzieje, a dzieje się dużo. Locke przygotowywuje wielki skok, ale w paradę wchodzi mu Szary Król, tajemnicza persona, roszcząca sobie pretensje do tronu króla podziemnego światka w Camorrze, który to jest obecnie w posiadaniu capy Barsaviego. Niecnym Dżentelmenom depczą po piętach Nocni, tajna straż księcia rządzącego Camorrą, okazuje się, że w grze jest też straszliwy więzimag, okrutny i bezwzględny, Szary Król się ujawnia, Lamora popada w tarapaty, kilkukrotnie prawie ginie, cudem... dobra, stop. Zapewniam, że dzieje się naprawdę dużo.
I tu muszę podkreślić dwa, moim zdaniem, bardzo mocne strony tej powieści (trzecia też będzie, ale potem). Pierwsza to te wspomniane już wyżej retrospekcje: pozwalają na nabranie oddechu podczas czytania. Druga: mimo akcji pędzącej do przodu z szybkością przyświetlną, ani na chwilę nie tracimy wątku, nie gubimy się w zawiłościach wydarzeń - wielki plus!
Na uwagę zasługuje też świat przedstawiony w powieści. Mieszkańcy tego świata trochę przypominają społeczeństwo miasta Ankh-Morpork, to społeczeństwo o ściśle określonej hierarchii: arystokraci, mieszczaństwo, biedota; światek podziemny z jego gildiami przestępczymi; kapłani wielu bogów; tajna policja, magowie. Miasto Camorra leży na wielu wyspach połączonych mostami, ilość zaułków i zakamarków przekracza wszelkie pojęcie, różne wyspy zamieszkują różne kasty, a w centrum, gdzie mieszka arystokracja, uwagę zwracają przewysokie, oszałamiające wieże ze staroszkła, górujące nad całym miastem. Staroszkło - to pozostałość po starożytnych mieszkańcach Camorry, Eldrenach, tajemniczej rasie, która wyginęła dawno temu, pozostawiajac po sobie tylko budowle, przezroczyste, wytrzymałe i niezwykle piękne. Z wieżami kontrastują kanały pomiędzy poszczególnymi częściami miasta, czarne, zatęchłe, z krwiożerczymi pająkami - mutantami. Same smaczki!
Trzecia (albo któraś tam z kolei) mocna strona powieści to humor:
- Już doszedłem do siebie i dobrze się czuję, mistrzu Ibeliusie. Nie, nie wstawaj, nie ma potrzeby. Mój puls jest dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłem: w moim nadgarstku.
- Jestem uosobieniem roztropności.
- Ha! Skoro tak, drogi panie, to mam szczerą nadzieję, że nigdy nie spotkam uosobienia nierozwagi.
- Nie dręcz go, Ibeliusie - jęknął Jean. - Nie wypada tak uprzykrzać mu życia, nie wyszedłszy najpierw za niego za mąż.
- Medykusi bywają pożyteczni - powiedział Locke, obciągając mankiety surduta. - Wydaje mi się jednak, że powinniśmy za dopłatą zamówić sobie wersję niemą.
- Będziecie wtedy mogli sami opatrywać swoje rany, drogi panie, a także samodzielnie przykładać sobie kompresy. Ośmielę się jedna zauważyć, że w wypadku waszej dwójki szybciej i prościej będzie wykopać dwa groby i spocząwszy w nich, oczekiwać nieuniknionego przejścia w spokojniejszy stan istnienia.
I tym optymistycznym akcentem kończę i zachęcam. To debiut Lyncha, życzę mu długiego życia i mnóstwa powieści!