piątek, 28 marca 2014
"Krwawa zemsta" Joanna Chmielewska - wybaczajmy, ale mądrze
Nie kupuję ostatnich książek Chmielewskiej, bo jakoś nie są warte trzymania na półce (niech mi ś.p. Autorka wybaczy, ale taka prawda), kupuje za to moja mama, a ja sobie od niej pożyczam i czytam. W przypadku "Zbrodni w efekcie" byłam zadowolona, bo objawił się pazur Chmielewskiej, dobrze mi znany i lubiany.
W "Krwawej zemście" niby jest to samo, perypetie damsko-męskie, potężny galimatias, jedne małe zwłoki i dużo gadania. Niby to samo, ale coś nie gra. Zaraz tam coś, wiem co. Nie gra mi opętańcze i rozszalałe gadulstwo Bożenki (przyjaciółki Majki, głównej bohaterki), z którego nic nie wynika, albo wynika żałośnie mało. Irytowała mnie ta kobieta, która mówiła bardzo dużo, używała wyszukanych skojarzeń, skrótów myślowych, wpadała z dygresji w dygresję - a treści w tym wszystkim było tyle, co kot napłakał.
Drażniły mnie też pierwszoplanowe osoby dramatu, czyli Majka i jej mąż Dominik. Z tym, że ci dwoje zdenerwowali mnie dopiero po skończeniu książki, jak sobie przemyślałam ich działania.
Żeby wyłuszczyć przyczyny mego zniechęcenia, muszę przybliżyć didaskalia. Majka to osoba upiornie pracowita, utalentowana zawodowo, miła i sympatyczna. Do tego bardzo kocha swojego męża. Dominik jest również utalentowany, też pracowity, tylko wyraźnie mniej zaangażowany w utrzymanie rodziny. Poza tym przystojny i znakomicie wychowany.
Dominikowi jeden ponętny tyłek zawraca w głowie i facet głupieje całkowicie, żąda rozwodu, wyprowadza się z domu i koncertowo rujnuje życie swojej rodzinie (przy okazji: mimo że autorka twierdzi inaczej, nie da się ukryć przed dzieckiem tak potężnej rewolucji jak niezgoda między rodzicami, dzieci są jak sejsmografy). Majka, ponieważ kocha, postanawia nie kopnąć go w dupę od razu, tylko zamiast w niego, uderzyć w rywalkę. Właściwie w tym punkcie ma rację. Ale przez to daje przyzwolenie na to, by zdrada męża przeszła jakby bez żadnych konsekwencji.
Zgrzyta mi tu straszliwie "zapominalstwo" męża, który przykre wydarzenia wypiera z pamięci tak dokładnie, jakby ich nie było. Nie podoba mi się to, że żona godzi się z tym bez szemrania - bo on tak ma - w imię hm, ratowania rodziny. Czy w sprawach zdrady wybaczenie polega na puszczeniu zajścia w niepamięć, całkowicie i kompletnie? Tak! Ale to powinno być pochodną skruchy - ja tu sięgam w tradycje chrześcijańskie, nic dziwnego, mamy Wielki Post - żal za grzechy jest niezbędny w uzyskaniu przebaczenia.
A tu tego nie było, rozkręconego wiercityłka było za to aż za dużo. Zasłonił wszystko.
Zobaczcie, co o tej książce pisali: Prowincjonalna nauczycielka, Bazyl i Zacofany w lekturze.
"Krwawa zemsta" Joanna Chmielewska, Wydawnictwo Klin, 2012.
czwartek, 27 marca 2014
"Pali się!" Jan Brzechwa - bierzcie i czytajcie!
Jana Brzechwy nikomu przedstawiać nie trzeba, bo każdy zna to nazwisko (no chyba że ktoś jeszcze nie umie czytać). Wiersz "Pali się!" był nam już znany z tomu "Brzechwa dzieciom" z ilustracjami Szancera. Jeśli chodzi o tekst, to nie ma co oczekiwać zmian (bo ich być nie może), ciekawiła mnie natomiast szata graficzna oraz to, czy się spodoba moim dzieciom.
Dzieciom się spodobało i bardzo dobrze. Sympatyczne, wielkogłowe postacie nieco gapowatych, ale dzielnych strażaków, wyjątkowo różnorodni mieszkańcy miasta, dynamika na obrazkach, ekspresja na twarzach - to działa na wyobraźnię. Do tego ilustrator tło dla postaci, czyli ulice i kamienice, uczynił szaro-białe, żeby nie rozpraszało uwagi i chwała mu za to.
Natomiast ja mam parę zastrzeżeń. Na przykład do składu - rozbijanie zwrotki tak krótkiej, że krótszej chyba nie ma (dwuwersowa) i przenoszenie drugiego wersu na następną stronę jest brzydkie.
Zastanawia mnie też, dlaczego w całej książce poświęconej pożarowi nie ma ani śladu płomieni. Tylko łuna i dym. No ale ok, jak się pali na mieści, to przede wszystkim dym widać, niech będzie.
Wiem, że w ilustracjach nie chodzi o to, by odwzorować tekst jeden do jednego, jednakowoż nikt się za takie odwzorowanie nie gniewa. Tylko że to też trzeba zrobić i rozplanować mądrze, najpierw tekst, potem obrazek, na sąsiednich stronach, albo równocześnie, na tej samej stronie. A tu mamy rysunek panienek wyglądających z okienek na stronie, yyy, niech policzę - 19, a wers:
"Śmieją się do nich dziewczęta z okien"pojawia się dopiero na stronie 23.
Ostatnia rzecz (o rany, ależ się czepiam), wiersz Brzechwy ma takie fragmenciki, które aż proszą się o wykorzystanie w ilustracji. Na przykład bardzo bym chciała zobaczyć strażaka machającego nogami z głupią miną:
"Trzeci na dachu tkwiąc niewygodnie,zamiast pieska sikającego na ulicę. :)
Zawisł na gwoździu i rozdarł spodnie".
No i co, czytać, nie czytać? Ależ oczywiście, że czytać! Kupić i czytać dzieciom, to powyższe to tylko moje marudzenie, ale gwarantuję, że dzieci będą zachwycone wierszem (ach, ten rytm, melodia, majstersztyk!) i obrazkami też. Czytać koniecznie!
Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za egzemplarz książki!
"Pali się!" Jan Brzechwa, ilustrował Zbigniew Dobosz, projekt okładki Aleksandra Kowal, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2013.
środa, 26 marca 2014
"Nudzimisie i przedszkolaki" Rafał Klimczak - nuda
Nudzimisie to dla nas żadna nowość, znamy już dwie książki z serii, a ta jest trzecia. Poprzednie części bardzo nam się podobały, liczyłam więc na powtórkę z rozrywki. No i się przeliczyłam, niestety.
Trzecia część historii o przedszkolaku Szymku i nudzimisiach ma dwie zasadnicze wady. Jest przeraźliwie nudna, to raz. Dwa, urywa się, jakby urąbano siekierą zakończenie - żeby gnany ciekawością rodzic popędził zakupić część czwartą i doczytać zakończenie historii.
Dlaczego "Nudzimisie i przedszkolaki" są nudne? Bo są natrętnie dydaktyczne. Nie ma przygód, a jedynie opowiastki z przedszkola, umoralniające i uszlachetniające. Przykład? Jeden z przedszkolaków, Tadek-niejadek nie chce spożywać posiłków w przedszkolu, a Szymek, Martynka i nudzimisie wspólnie nakłaniają Tadka do jedzenia. Hura. Inne dziecko nie chce się bawić, ale dzielna paczka przemyślnymi działaniami wciąga wyalienowanego chłopca do zabawy. Litości.
Jedyne, na czym warto oko zaczepić, to wątek rewizyty Szymka u Hubka, czyli przeniesienie chłopca do Krainy Nudzimisów. I ten właśnie wątek jest uciachany z dopiskiem "ciąg dalszy w części czwartej".
Żeby nie było, że to tylko mnie się nie podoba, nadmieniam, że Krzysiowi też nie pasowało. Co brałam ją do ręki, aby przeczytać mu rozdział, napotykałam przeczący ruch głową. A jak już w końcu czytałam (po negocjacjach), syn przewracał mi kartki, podglądając kolejne obrazki (obrazki są bardzo ładne, złego słowa nie powiem), nie czekając na tekst. Kompletny brak zainteresowania, a przecież jest przedszkolakiem i tematyka powinna być mu bliska.
Nie obroniła się ta książka, szkoda.
Dziękuję Wydawnictwu Skrzat za egzemplarz książki!
"Nudzimisie i przedszkolaki" Rafał Klimczak, ilustracje Agnieszka Kłos-Milewska, Wydawnictwo Skzat, Kraków 2013.
niedziela, 23 marca 2014
"Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny" Anna Maria Goławska, Grzegorz Lindenberg - włoskie Madonny
"Toskanię i Umbrię" pożyczyła mi Katarzyna (jej wrażenia z czytania tutaj), książka zainteresowała mnie, bo miała okazać się bardzo osobistym i niebanalnym przewodnikiem po kawałku Italii. I taką się okazała, opisując nie tylko zabytki, ale to, co się chłonie będąc w podróży - pejzaże, ludzi, restauracje, drogi, pogodę i niepogodę, wszystko (nawet aromat kawy). Podczas czytania zaznaczałam sobie cytaty, wklejając sobie zakładki tam, gdzie mnie coś zainteresowało, albo zamierzałam sprawdzić coś później, dooglądać, doczytać.
Po lekturze wróciłam do zaznaczeń i okazało się, że dotyczą wyłącznie wizerunków Madonny. Mnie samą zaskoczyła nieco ta monotematyczność, ale jak widać, taką cząstkę Toskanii sobie upodobałam.
"Jezusek odchyla głowę jak najdalej w tył, usta ma wykrzywione do dołu, podbródek mu się marszczy, a cała twarz wyraża uczucie podobne do wstrętu. Jak gdyby mówił: zabierzcie ode mnie tę kobietę i ten metalowy kwiat". [1]
Madonna z Dzieckiem na kościele Santa Maria della Rosa w Lukce. Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Chiesa_di_Santa_Maria_della_Rosa
"Esencja piękna, powiedziałabym, gdybym miała krótko opisać moje wrażenia".[2]
Terakotowa rzeźba Madonny z Dzieciątkiem przypisywana Brunelleschiemu (ok. 1401). Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Madonna_col_Bambino_%28Brunelleschi%29 - mam nadzieję, że to ta Madonna.
"Madonna jest smutna [...] Lewą dłonią ściska synka za ramię. Długo patrzyłam na te zaciśnięte, blade palce".[3]
Cascia, tryptyk św. Juwenalisa "Madonna z Dzieciątkiem i świętymi" z 1422 autorstwa Masaccia. Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Trittico_di_San_Giovenale
"Całe dzieło tchnie charakterystycznym dla Piera spokojem, podkreślonym dodatkowo poprzez gest podtrzymywania dziecka za stopy, gest silny, pewny, niezwykle realny - i tak bardzo różny od rozpaczliwego uścisku sinoskórej Madonny z Cascia".[4]
"Madonna senigallia" Piera. Palazzo. Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Madonna_di_Senigallia
"Może Madonna chroniła wcześniej miasto, ale po ujrzeniu dzieła z pewnością przestała. Żadna kobieta nie byłaby zadowolona z takiego portretu". [5]
"Madonna dagli Occhi Grossi" Ducio di Buoninsegno, Siena.Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Madonna_dagli_occhi_grossi
"Zerknijmy po drodze na terakotową "Madonnę z wąsami" (nazwa nieoficjalna, powstała na nasz użytek) wmurowaną w niszę w ścianie". [6]Ta Madonna znajduje się w Lari, ale nie byłam w stanie odszukać jej wizerunku.
"Widzę tylko rzeczywistą, piękną kobietę z nieznacznie opuchniętą twarzą, kobietę zadowoloną ze swojego brzemiennego stanu, znudzoną okazywanymi jej wyrazami czci. Tajemnica, która ją otacza, należy tylko do niej."[7]
"Madonna del Parto" Piera w Monterchi. Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Madonna_del_parto
"Maria nie czuje strachu, nie płoszy się, tak jak delikatne dziewice u Fra Angelica. Jest o głowę wyższa od zwiastującego anioła, jedną nogę wysunęła do przodu, prawą dłoń trzyma przed sobą, jakby dyskutowała z posłańcem, jak gdyby to ona stawiała warunki".[8]
Cykl fresków Piera "Legenda Krzyża" w kościele San Francesco w kaplicy Bacci w Arezzo. Źródło zdjęcia - http://it.wikipedia.org/wiki/Annunciazione_%28Piero_della_Francesca%29
Cytat odsyła też do Herberta, więc skwapliwie chwyciłam i odnalazłam:
"Masywny Bóg Ojciec w chmurze, Anioł po lewej stronie i Maria, renesansowa, spokojna, rzeźbiarska".[9]
U Herberta znalazłam też Madonnę del Parto Piera:
"Ludzka, pastoralna i cielesna. Włosy opięte mocno na czaszce odsłaniają duże uszy. Ma zmysłową szyję i pełne ramiona. Nos prosty, usta nabrzmiałe i zacięte, powieki opuszczone, mocno naciągnięte na czarne źrenice, patrzące w głąb ciała. Prosta suknia z wysokim stanem rozcięta jest od piersi aż do kolan. Lewą rękę opiera o biodro, gestem wiejskiej drużki, prawą dotyka brzucha, ale bez żadnej wulgarności, tak jak się dotyka tajemnicy. Dla chłopów z Monterchi namalował Piero to, co przez wieki będzie wzruszającym sekretem wszystkich matek".[10]
---
[1]"Toskania i Umbria. Przewodnik subiektywny" Anna Maria Goławska, Grzegorz Lindenberg, Zysk i S-ka, Poznań 2013, s. 129
[2] Tamże, s. 165
[3] Tamże, s. 169
[4] Tamże, s. 210
[5] Tamże, s. 250
[6] Tamże, s. 341
[7] Tamże, s. 202-203
[8] Tamże, s. 192-193
[9] "Barbarzyńca w ogrodzie" Zbigniew Herbert, Zeszyty Literackie, Warszawa 2004, s. 184
[10] Tamże, s. 186-187
sobota, 22 marca 2014
"Opowieść niewiernej" Magdalena Witkiewicz - jednowątkowa powieść
Nie sięgnęłabym, serio. To nie mój ulubiony gatunek literacki. Ale że grupa ŚBK organizuje spotkanie autorskie z Magdaleną Witkiewicz, pomyślałam, że dobrze byłoby iść na spotkanie po lekturze chociaż jednej książki.
"Opowieść niewiernej" jest powieścią dla kobiet, to po pierwsze, na pewno nieźle napisaną, to po drugie, a po trzecie, na pewno nie dla mnie.
Dlaczego dla kobiet? Bo to historia kobiety, z jej punktu widzenia, omawiająca jej życie, jej małżeństwo. jej wybory i brak wyborów.
Dlaczego nieźle napisana? Ponieważ wiarygodnie przedstawione są w niej rozterki głównej bohaterki.
Dlaczego nie dla mnie? Ych. No pewnie Marta, zdaje się, że wielbicielka pani Witkiewicz, mnie obrzuci groźnym wzrokiem - ale trudno. Otóż powieść jest bardzo... okrojona. Owszem, wątek kobiety, która jest ciepłą kluchą i próbuje się z tej kluchowatości wydobyć, jest odmalowany rzetelnie i z dbałością o emocjonalne szczegóły. Brak jednak takiego bystrego, ostrego jak brzytwa spojrzenia, które zaobserwowałam u Antoniny Kozłowskiej. No i brak... jakby to określić... didaskaliów jakby. Szerszego wglądu w powieściowy świat. Problemów innych niż te te małżeńskie dramaty typu "mąż mnie nie kocha, co mam robić". Och, główna bohaterka nawet nie dała się poznać z innej niż małżeńska strony! Nie wiem, co robi, jakie są jej pasje, zainteresowania...
Bardzo jednowątkowa powieść i chociaż dotyka istotnego problemu, nie przekonała mnie do siebie. Zobaczymy, jak będzie z następną książką tej autorki.
"Opowieść niewiernej" Magdalena Witkiewicz, Świat Książki, Warszawa 2012.
No tak, zapomniałabym - zapraszam na spotkanie!
Link do wydarzenia na facebooku - Spotkanie z Magdaleną Witkiewicz.
piątek, 21 marca 2014
ŚBK: Cztery pory roku
Post tematyczny ma dotyczyć tego, jak pory roku wpływają na moje lektury. Ok. Zaczęłam się zastanawiać, czy wraz z porą roku zmieniają się moje czytelnicze upodobania. Nie, raczej nie. Miejsca, w których czytam? Też raczej nie. Hmmm... jak mam powiązać pory roku z czytaniem?
Mam! Mam przecież swoją ulubioną porę roku w literaturze - to zima! Przy czym to upodobanie nie pokrywa się z ulubioną porą roku w realnym świecie, bo uwielbiam lato, słońce, kwiaty i owoce.
Skąd mi się wzięła ta zima? Pogrzebałam w pamięci i wyszło mi, że to wystartowało przez historyjkę dla dzieci "Odarpi, syn Egigwy" Centkiewiczów. Mały chłopiec, który ubierał się w skóry i futra, polował na foki i jadł słoninę na surowo - działał małej dziewczynce na wyobraźnię. Szczególnie sposób jedzenia tej słoniny: długi pasek wsuwało się do ust i tuż przy wargach odcinało ostrym nożem. Nawet doświadczonym Eskimosom czasem obsunął się nóż i robił krechę na ustach. Wypróbowałam ten sposób. Zupełnie nie pamiętam, czego używałam zamiast słoniny (taka tłustość by mi przez gardło nie przeszła), ale odcinanie nożem szło mi całkiem nieźle.
Odarpi się mocno zakotwiczył w młodym i podatnym literacko umyśle, więc idąc za ciosem przeczytałam wszystko, co znalazłam Centkiewiczów w szkolnej bibliotece, dobrych kilkanaście pozycji. W tym rewelacyjne "Wyspy mgieł i wichrów". No i tak mi zostało. Uwielbiam "Smillę w labiryntach śniegu", "Wszystko o Wandzie Rutkiewicz", sceny z "Imperium kontratakuje" na lodowej planecie, piosenkę Kayah z tekstem "Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi" i Gałczyńskiego, gdy pisze:
Srebrną drogę przebiegł srebrny zając.
Srebrny promień podkradł się pod sowę.
Sowa patrzy. A tu płatki śniegowe
z nieba na ziemię spadają.
Jaka tam sowa -
to także księżyc.
A śnieg się ustatkował
i położył się, i leży;
patrz: promieniowanie,
blask na śnie.
Ruszają się sanie.
Leży śnieg.
Pamiętajcie, dzisiejsze posty ŚBK biorą udział w konkursie! Powodzenia!
czwartek, 20 marca 2014
ŚBK - Konkurs Wiosenny Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" Zabrze!
Konkurs Wiosenny Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" Zabrze będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl
Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fanpage "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.
Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej.
Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na moim blogu. Potem powinno pójść Wam jak z płatka.
Regulamin
1. Konkurs Wiosenny organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze.
2. Sponsorem nagród jest Księgarnia "Victoria" oraz Wydawnictwo AKURAT,
3. Nagrodami w konkursie są trzy książki niespodzianki.
4. Konkurs trwa od 21.03.14 do 24.03.14 r.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 25.03.14 r.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa SIÓDMA(7), PIĘTNASTA(15), i SIÓDMA (7) od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski
Zadanie konkursowe:
Ze słów – kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe.
środa, 19 marca 2014
"Miłość niedoskonała" Krystyna Nepomucka - ą, ę, Reginaldzie, kocham Cię
Podziwiam bohaterkę, ma rzadką umiejętność pakowania się w najbardziej wymyślne kłopoty. Tym razem wdaje się w korespondencyjny romans z Polakiem mieszkającym w Anglii. Adres znalazła pod podszewką jakiegoś paltcika z paczki z UNRY.
Listy pisane z zapałem i coraz większą namiętnością wędrują z Polski do Wielkiej Brytanii i z powrotem. Fotografie też wędrują, o, przepraszam, fotografia tylko jedna, Krystyny. Zwrotnej Reginald (tak naprawdę Józef, ale Reginald BRZMI) nie wysyła, ha! To powinno dać do myślenia Krystynie, zapalić jej lampkę ostrzegawczą. Nie daje i nie zapala.
Znajomość kwitnie, Reginald przesyła próbki tapet Krystynie, by wybrała, jak mają wyglądać ściany w ich domku (w Anglii oczywiście), opisuje, jak pięknie im będzie razem, przecież tak doskonale się rozumieją! No przecież to śmierdzi z daleka!
Zaślepiona Krystyna łyka to wszystko jak młoda gąska, przyjmuje zaproszenie do Anglii, szykuje się z drżeniem serca do wyprawy. Tuż przed wyjazdem Reginald łupnie jej wiadomością, od której skarpetki się rolują na kostkach. No i co teraz? Czy Krystyna mimo wszystko pojedzie?
Droga czytelniczko, a Ty byś pojechała? Z wciąż biednej i nie do końca odbudowanej Polski do świata, który wydaje się lepszy, bogatszy, pozwalający na głębszy oddech? Ja tak. Ona też.
Ojciec Krystyny też pojechał do Anglii, na zaproszenie ich krewnej. Spotykają tam się wszyscy (Krystyna, jej ojciec, Reginald, Agnisia, Piotruś), a co przeżywają, to już trzeba sobie samemu doczytać, bo to tragifarsa, a w tym kierunku Nepomucka jest wybitnie uzdolniona i czytać to warto.
Jeszcze dorzucę pierwsze zdanie, bo talent do pierwszych zdań również autorka posiada.
"- Mordy macie białe jak dupy aniołów... - ojciec popatrzył na nas z niesmakiem".*
---
* "Miłość niedoskonała" Krystyna Nepomucka, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991, s. 5.
wtorek, 18 marca 2014
"Saga Sigrun" wędruje do....
W wyborze szczęśliwca, do którego powędruje "Saga Sigrun" pomógł mi Krzyś - bowiem nie umiałam jednoznacznie wybrać najbardziej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Na małych karteczkach napisałam nicki osób, które się zgłosiły, przykleiłam do kartonowych zwierzątek, poukładałam i poleciłam synkowi, by zamknął oczy i wymacał sobie jedno zwierzątko.
Posłusznie zamknął i wymacał baranka, pod którym kryła się Scathach.
Gratuluję i poproszę na maila adres do wysyłki! :)
niedziela, 16 marca 2014
"Blacksad. Czerwona dusza" Canales, Guarnido - ładny portret USA
Kolejny kryminał noir pod szyldem czarnego kota. E, zaraz, stop. Tym razem to nie jest do końca kryminał, choć jest i tajemnicze zniknięcie, i morderstwo, no i oczywiście rozwiązywanie zagadki. Ale akcent jest trochę przesunięty, jakby autorzy bardziej skupili się na oddaniu pewnego stanu ducha, jaki ogarnął Amerykę w latach 50. i 60. ubiegłego wieku.
Nad Ameryką wisiała wtedy jak miecz Damoklesa groźba światowego konfliktu, zimna wojna mroziła aż miło, a nuklearne wybuchy oglądało się jak dobrą rozrywkę (na przyjęciach, z okularami przeciwsłonecznymi na nosach). Listy czarownic, szukanie komunistów, nagonka i histeria.
Echa drugiej wojny światowej brzmią jeszcze całkiem głośno. I na przykład taki jeden profesor z ciemną nazistowską przeszłością zostaje z hukiem strącony z piedestału naukowego splendoru, gdy tylko ta przeszłość wyjdzie na jaw. Ale przecież u Canalesa nic nie jest całkiem czarne lub białe lub czerwone. Profesor jest... skomplikowany.
No dobrze, ale gdzie w tym wszystkim Blacksad? Ach, głównie romansuje i filozofuje.
Jego rozważania, właściwie dialog z naczelnikiem policji nad wieczorną amerykańską ulicą jest mocno inspirowany Eisnerem i to mi się podoba*. Tak jak i tonacja całego albumu, czerwienie, brązy, nasycone, mocne kolory, jak krwisty stek.
P.S. Faceci zwierzęta są zwierzęcy, przynajmniej w tej widocznej spod ubrania części, natomiast kobiety mają zawsze gładkie, delikatne buzie, dozwolony jest co najwyżej lekki wąsik. Urocza niekonsekwencja, ukłon w stronę dam.
* - Tak naprawdę bardziej podoba mi się to, że udało mi się to zauważyć :P
"Blacksad. Czerwona dusza". Scenariusz: Juan Díaz Canales, ilustracje: Juanjo Guarnido, tłumaczenie: Maria Mosiewicz, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2007.
Bardzo dziękuję Oisajowi za pożyczenie komiksu do czytania!
sobota, 15 marca 2014
Tysięczny post na blogu! Książka do zgarnięcia!
Jak to się stało, że klepię tu już tyle, że nazbierało się tysiąc postów? Jakoś się stało. Nic, tylko się cieszyć, że wciąż mi się chce pisać - ale to związane jest z tym, że wciąż chce mi się czytać. Jak przestanie chcieć mi się czytać i stan ten trwał będzie dłuższy czas, to znaczy, że umarłam. :)
Dla uczczenia tego wydarzenia - ogłaszam, że można zdobyć książkę! Aby to zrobić, należy napisać w komentarzu "Chcę", albo "Wybierz mnie" albo "Tutaj, do mnie, tutaj!" lub też coś równie wyszukanego. Czas - do końca poniedziałku - czyli do 17 marca godz. 23:59. Potem wybiorę (bo losowania są kontrowersyjne) zwycięzcę, czyli autora najbardziej wyszukanej wypowiedzi.
Książka to "Saga Sigrun" Elżbiety Cherezińskiej, czytana przeze mnie i opisana tutaj. Jest świetna!
Powodzenia! I proszę się częstować torcikiem!
piątek, 14 marca 2014
"Pan Brumm tego nie rozumie" Daniel Napp - bo nie ma obowiązku, żeby wszystko rozumieć
Jest sobota. Pan Brumm ogląda mecz. Typowy facet, kobieta by się krzątała, ścierała kurze, no nie wiem, kwiatki podlewała? A facet ogląda telewizję.
Nagle pstryk - i ekran gaśnie. Tego pan Brumm nie rozumie, a im bardziej angażuje się w rozwiązanie zagadki, tym gorzej. Udaje mu się wyrwać kabel ze ściany (nie róbcie tego w domu!), spaść z dachu (tego też nie róbcie), na szczęście wychodzi z trybu destrukcyjnego i przechodzi w wędrowniczy. Polnymi dróżkami dociera do bobrów naprawiających jakąś maszynerię.
Co prawda dalej nie rozumie, o co chodzi z maszynerią, ale jego niedźwiedzia siła zostaje odpowiednio wykorzystana, a w nagrodę telewizja znów działa! :)
Napp zakpił z edukacyjnych nurtów w literaturze dziecięcej, nic nie tłumaczy, nie objaśnia. Pokazuje świat oczyma dziecka i na tym poprzestaje. I dobrze, bo czy zawsze trzeba wszystko objaśniać czy dodawać morał?
Zobaczcie, jaka śliczna tapeta w tulipanki!
Uwaga: dobra wiadomość - są rysuneczki ukrywanki! Żabki w trawie, konewki pod domem i takie tam. Wytęż wzrok!
"Pan Brumm tego nie rozumie" Daniel Napp, przełożyła Elżbieta Zarych, Bona, Kraków 2011.
środa, 12 marca 2014
Liebster Blog - Koot rządzi. Nie znacie Koota? Jak to?
Całkiem niedawno Ktrya zarzuciła na mnie łańcuszek z haczykiem, zwany dla niepoznaki Liebster Blog, podziękowałam, pytania starannie skopiowałam i zaczęłam odpowiadać, po czym przypomniałam sobie, że dawno temu Bibliomisiek też taki na mnie zarzucił, a ja sobie zapisałam i ukryłam na blogu w kopiach roboczych. Tak się nie godzi! Wyciągam! Oto pytania Bibliomiśka:
1. Do której książki z dzieciństwa wracasz jako dorosły (i ew. dlaczego)?
Do Jonatana Koota, Kubusia Puchatka, do Dziadka do Orzechów i wielu innych. Często bywa tak, że jakaś książka mi się przypomni, jej ślad, cień, wrażenie, że była, że odcisnęła mi się w zwojach mózgowych - muszę ją wtedy ponownie odkryć, przeczytać, sprawdzić, czy warto było szukać... Przeważnie warto. Tak było z Królem Cukrowym, Piotrusiem czy Szkatułką z malachitu. Ale i tak Koot rządzi.
2. Masz książki, już "dla dorosłych", do których mniej lub bardziej regularnie wracasz (i ew. dlaczego)?
Chmielewska.Jak to Chmielewska, niby się ją już zna na pamięć, ale i tak się czyta, tak samo mam z Tey. Bo się to lubi, bo się to kocha, oto dlaczego.
3. Jakie było Twoje największe literackie zaskoczenie (np. książka, pisarz, gatunek itp.; i ew. dlaczego)?
"Welin" Duncana. To w ogóle wcale nie jest łatwa książka, pełno w niej zawijasów, skoków w czasie, odniesień kulturowych. Wymaga od czytelnika sporego skupienia - i bardzo dobrze. Zaskoczenie polegało na tym, że przeczytałam ją i byłam zachwycona, choć jednocześnie uwierało mnie mocno, że wiele, zbyt wiele mi z tej książki umknęło, że nie zrozumiałam wszystkiego. Natychmiast zaczęłam czytać ją po raz drugi. O matko! Jakby niebiosa się rozstąpiły i zesłały światło. Rozumiałam wszystko, pojęłam powiązania, śledziłam zależności. Orgia szczęścia.
4. Czy o jakiejś książce możesz powiedzieć, że Cię zmieniła (i ew. dlaczego)?
No nie bardzo. Jakoś nie mam wrażenia, że książki mnie zmieniają, ja to wciąż ja. Książki wchłaniam przez skórę, być może każda z nich mnie po troszeczku zmienia, ale w sposób dla mnie niezauważalny.
5. [U mnie musi być coś o filmach; to pytanie uzupełnia zeszłoroczną zabawę "30 dni z książkami".] Znasz jakąś ekranizację lepszą od jej literackiego pierwowzoru?
Blade Runner. Choć od razu się sama naprostuję, to nie ekranizacja, idealnym określeniem jest "wariacja na temat książki". Upierać się będę do ostatniego tchu, że reżyser rozszerzył znacznie wizję autora, a na dokładkę pięknie to sfilmował.
6. Masz jakieś własne gadżety-fetysze bibliofilsko-piśmiennicze (przykład: mój ołówek do podkreślania, koniecznie 4B, koniecznie taki w czarno-żółte paski)?
Notesy, notatniki, wieczne pióra - to do pisania o książkach. Przy czytaniu samych książek uwielbiam mieć pod ręką karteczki zakładeczki, znane w świecie pod nazwą zakładki indeksujące, najlepsze są foliowe, a w już w ogóle przecudowne są kolorowe foliowe na sztywnej linijce, która może służyć jako zakładka. Szał ciał. Jedyny minus takich zakładeczek to to, że przyciągają oko i dzieci mi je wydłubują z książek.
7. Twoje główne źródło lektur (niekoniecznie zakup)?
Zakup to już teraz na końcu, ograniczam się. Szukam na fincie. Biorę udział w konkursach. Pożyczam od znajomych. Wymieniam się przy różnych okazjach. Dostaję od wydawnictw do recenzji.
8. Kupujesz książki raczej nowe czy używane?
Dla dzieci kupuję nowe. Dla siebie - różnie, nie ma to większego znaczenia.
9. Jaką masz najstarszą książkę w swoim księgozbiorze?
Herodota.Gdzieś o tym pisałam, o tu.
10. Jaką książkę chciałabyś mieć w swoim księgozbiorze, ale nie masz (i dlaczego)?
Hm, nie wiem. W biblionetce mam pełen schowek książek, które bym chciała przeczytać, ale to tak bez parcia na kupno. Natomiast co do posiadania... jest parę komiksów, które bym chciała mieć, ale są drogie i na razie ich sobie nie kupię. Choćby Habibi.
11.Wydarzyła Ci się jakaś zabawna, anegdotyczna sytuacja związana z książkami?
Kupiłam książkę w empiku, przeczytałam i okazało się, że ma wady, błędy drukarskie, niewielkie, ale jednak. Poszłam wymienić, ale już jej nie było, wzięłam więc inną, komiks Satrapi, stał jeden na półce. Przeczytałam i okazało się, że ma błędy drukarskie, pomylone strony. Poszłam wymienić, ale - ha, tak! - nie było innych egzemplarzy, wzięłam więc coś innego - co mój mąż skomentował:
"- Ale upewniłaś się, że wzięłaś ostatnią książkę z półki i że czegoś jej brak, prawda? Wszystko jasne, rozszyfrowałem cię, właśnie znalazłaś darmowe źródło książek :)"
Na tym koniec pytań i odpowiedzi, ale niebawem pojawią się te od Ktryi
1. Do której książki z dzieciństwa wracasz jako dorosły (i ew. dlaczego)?
Do Jonatana Koota, Kubusia Puchatka, do Dziadka do Orzechów i wielu innych. Często bywa tak, że jakaś książka mi się przypomni, jej ślad, cień, wrażenie, że była, że odcisnęła mi się w zwojach mózgowych - muszę ją wtedy ponownie odkryć, przeczytać, sprawdzić, czy warto było szukać... Przeważnie warto. Tak było z Królem Cukrowym, Piotrusiem czy Szkatułką z malachitu. Ale i tak Koot rządzi.
2. Masz książki, już "dla dorosłych", do których mniej lub bardziej regularnie wracasz (i ew. dlaczego)?
Chmielewska.Jak to Chmielewska, niby się ją już zna na pamięć, ale i tak się czyta, tak samo mam z Tey. Bo się to lubi, bo się to kocha, oto dlaczego.
3. Jakie było Twoje największe literackie zaskoczenie (np. książka, pisarz, gatunek itp.; i ew. dlaczego)?
"Welin" Duncana. To w ogóle wcale nie jest łatwa książka, pełno w niej zawijasów, skoków w czasie, odniesień kulturowych. Wymaga od czytelnika sporego skupienia - i bardzo dobrze. Zaskoczenie polegało na tym, że przeczytałam ją i byłam zachwycona, choć jednocześnie uwierało mnie mocno, że wiele, zbyt wiele mi z tej książki umknęło, że nie zrozumiałam wszystkiego. Natychmiast zaczęłam czytać ją po raz drugi. O matko! Jakby niebiosa się rozstąpiły i zesłały światło. Rozumiałam wszystko, pojęłam powiązania, śledziłam zależności. Orgia szczęścia.
4. Czy o jakiejś książce możesz powiedzieć, że Cię zmieniła (i ew. dlaczego)?
No nie bardzo. Jakoś nie mam wrażenia, że książki mnie zmieniają, ja to wciąż ja. Książki wchłaniam przez skórę, być może każda z nich mnie po troszeczku zmienia, ale w sposób dla mnie niezauważalny.
5. [U mnie musi być coś o filmach; to pytanie uzupełnia zeszłoroczną zabawę "30 dni z książkami".] Znasz jakąś ekranizację lepszą od jej literackiego pierwowzoru?
Blade Runner. Choć od razu się sama naprostuję, to nie ekranizacja, idealnym określeniem jest "wariacja na temat książki". Upierać się będę do ostatniego tchu, że reżyser rozszerzył znacznie wizję autora, a na dokładkę pięknie to sfilmował.
6. Masz jakieś własne gadżety-fetysze bibliofilsko-piśmiennicze (przykład: mój ołówek do podkreślania, koniecznie 4B, koniecznie taki w czarno-żółte paski)?
Notesy, notatniki, wieczne pióra - to do pisania o książkach. Przy czytaniu samych książek uwielbiam mieć pod ręką karteczki zakładeczki, znane w świecie pod nazwą zakładki indeksujące, najlepsze są foliowe, a w już w ogóle przecudowne są kolorowe foliowe na sztywnej linijce, która może służyć jako zakładka. Szał ciał. Jedyny minus takich zakładeczek to to, że przyciągają oko i dzieci mi je wydłubują z książek.
7. Twoje główne źródło lektur (niekoniecznie zakup)?
Zakup to już teraz na końcu, ograniczam się. Szukam na fincie. Biorę udział w konkursach. Pożyczam od znajomych. Wymieniam się przy różnych okazjach. Dostaję od wydawnictw do recenzji.
8. Kupujesz książki raczej nowe czy używane?
Dla dzieci kupuję nowe. Dla siebie - różnie, nie ma to większego znaczenia.
9. Jaką masz najstarszą książkę w swoim księgozbiorze?
Herodota.Gdzieś o tym pisałam, o tu.
10. Jaką książkę chciałabyś mieć w swoim księgozbiorze, ale nie masz (i dlaczego)?
Hm, nie wiem. W biblionetce mam pełen schowek książek, które bym chciała przeczytać, ale to tak bez parcia na kupno. Natomiast co do posiadania... jest parę komiksów, które bym chciała mieć, ale są drogie i na razie ich sobie nie kupię. Choćby Habibi.
11.Wydarzyła Ci się jakaś zabawna, anegdotyczna sytuacja związana z książkami?
Kupiłam książkę w empiku, przeczytałam i okazało się, że ma wady, błędy drukarskie, niewielkie, ale jednak. Poszłam wymienić, ale już jej nie było, wzięłam więc inną, komiks Satrapi, stał jeden na półce. Przeczytałam i okazało się, że ma błędy drukarskie, pomylone strony. Poszłam wymienić, ale - ha, tak! - nie było innych egzemplarzy, wzięłam więc coś innego - co mój mąż skomentował:
"- Ale upewniłaś się, że wzięłaś ostatnią książkę z półki i że czegoś jej brak, prawda? Wszystko jasne, rozszyfrowałem cię, właśnie znalazłaś darmowe źródło książek :)"
Na tym koniec pytań i odpowiedzi, ale niebawem pojawią się te od Ktryi
wtorek, 11 marca 2014
"Skazana" Hannah Kent - smutność wielka
Książka -debiut. Australijka napisała powieść o Islandii. Nie, to nie mogło się udać, jakim cudem ktoś z kraju, gdzie chodzi się do góry nogami, zdołałby się dobrze wgryźć w tę skalistą zimną wyspę.
NIE - MOŻ- LI - WE. I to jeszcze w dodatku ktoś młody i bez sukcesów (jeszcze) na gruncie literackim. Powtórzę - NIEMOŻLIWE.
Oczywiście, myliłam się. Powstała bardzo zgrabna, autentyczna i przejmująca opowieść. Tytułową skazaną jest Agnes Magnúsdóttir, kobieta, która została oskarżona o morderstwo, osadzona w więzieniu i w końcu stracona. (Nawiasem mówiąc, cóż za oględne i gładkie słówko określające skutek egzekucji. Nie mówimy: umarła, została zabita, została zamordowana, odebrano jej życie - wszystko w majestacie prawa, a jakże - nie, tylko stracona. Stracona dla świata. Ach, co za żal, obłudny żal.) Razem z nią uwięziono jeszcze dwoje ludzi, oskarżonych o tę samą zbrodnię. Ale oni nie są ważni. Ważna jest Agnes oraz jej pobyt u rodziny Jónsson, czyli jej areszt domowy przed egzekucją. Dlaczego Agnes jest taka ważna? Nie wiem tego do końca. Bo jest winna? Bo jest niewinna? Bo została skazana na śmierć? Bo czuje się oszukana i zdradzona? A może dlatego, że podświadomie od zawsze czuła się skazana na przegraną?
Agnes jest nieszczęśliwa tak bardzo, że trudno być bardziej. Miała plany, marzenia, kochała mężczyznę - wszystko to rozwiało się jak plewy na wietrze. Pff - i nie ma! Przez jakieś dziwne zakręty i sploty losu, który w końcu zacisnął się wokół niej, dławiąc i prawie odbierając dech. Agnes próbuje rozplątać to, co ją dusi. Zaczyna od tego, że prosi o przysłanie do niej duchownego, który ma pomóc jej przygotować się na spotkanie z ostatecznością. E tam przygotowania - czy da się przygotować na śmierć?
Tak naprawdę Agnes chce, żeby ktoś jej wysłuchał. Opowiada o tym, co ją spotkało, nie tylko okoliczności morderstwa, ale właściwie całe swoje życie. O rany, jakie smutne ma to życie, mówię sobie, czytam i zasmucam się coraz bardziej. To taka historia, przy której trzeba się smucić.
Muszę jeszcze wspomnieć, koniecznie, o tym, jak Hannah Kent opisała życie w Islandii w XIX wieku. Takie mniej wystawne:
"Kiedyś ściany były wyłożone norweskim drewnem, lecz Jón zdjął boazerię, by spłacić dług rolnikowi z drugiego krańca doliny. Teraz nagie ściany z darniny kruszyły się latem, brudząc łóżka trawą i ziemią, a w zimie nasiąkały wilgocią i porastały grzybem, który sypał się na wełniane koce i zalegał w płucach domowników". [1]
Źródło - Wiki
I bardziej eleganckie:
"Blöndal otworzył drzwi do wypełnionego światłem gabinetu. Na błękitnych ścianach wisiały dwie solidne półki zastawione książkami oprawnymi w skórę. Pośrodku pokoju stało duże biurko, jego powierzchnia lśniła w promieniach słońca, które wpadały przez okienko umieszczone w pobliżu szczytu dachu.
- Pięknie - westchnął z zachwytem wikariusz. [...] Nie zdawał sobie sprawy, że ludzie z północy tak żyją."[2]
Przyznaję, to udany debiut. Przyznaję, że moje obawy były nieuzasadnione. Przyznaję - kolejna książka tej autorki może liczyć u mnie na zainteresowanie.
---
[1] "Skazana" Hannah Kent, przełożył Jan Hensel, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, s. 60
[2] Tamże, s. 193
czwartek, 6 marca 2014
"Blacksad. W śnieżnej bieli" Canales, Guarnido - czarny kot tylko dla pełnoletnich!
Mam takiego malutkiego literackiego bzika, bziczka właściwie - otóż im mroźniej jest w powieści, im więcej śniegu i lodu - tym bardziej notowania powieści rosną. Kiedy zobaczyłam okładkę drugiego tomu "Blacksada", aż sapnęłam z zachwytu (nie westchnęłam, za stara jestem na sentymentalne wzdychania): zima, śnieg, zawierucha! I w tym wszystkim czarny kot. Piękne.
Środek mnie z tym śniegiem trochę zawiódł, bo nie było tyle, ile chciałam, ale mniejsza z tym, pierwszy kadr mnie zachwycił z jeszcze innego powodu. To widok pióra sunącego po papierze - Blacksad stoi na rogu ulicy i notuje, co mu w duszy gra. Notesy, pióra wieczne i ręczne notatki to moja pasja, toteż ten tom serii od razu stał mi się szczególnie bliski (dopóki nie przeczytałam... ale nie uprzedzajmy faktów).
Caneles w tym komiksie wziął na warsztat temat rasizmu i faszyzmu, szeroko komentowany w literaturze, ale chyba skąpo reprezentowany w komiksie. Kot detektyw z rasizmem styka się przy okazji rozwiązywania zagadki zniknięcia małej dziewczynki, ale jak już się styka, to na całego. Wiece, na których biały lis wywrzaskuje, zapluwając się:
"Już niedługo świat znowu będzie należał do białych, tych, których sam Bóg ustanowił na ziemi, żeby panowali nad innymi". *Ulotki propagandowe, bary z napisem "No colored-people ALLOWED" (ej, jakich people?), Ku-Klux-Klan ze spiczastymi kapturami i płonącym krzyżem... Złe to wszystko i Canales jednoznacznie to piętnuje, ale... idzie też krok dalej, a właściwie to cofa się o krok, by mieć lepszy widok na CAŁOŚĆ sytuacji. Nie każdy bowiem pamięta o drugiej stronie, czyli o tych gnębionych i upokarzanych - w tym przypadku czarnych - którzy nienawidzą, uwaga, nie gnębicieli, a wszystkich białych, niezależnie od światopoglądu. Sensowniej byłoby napisać - nienawidzą wszystkich oprócz czarnych.
Jako kryminał noir, czym przecież "W śnieżnej bieli" jest, komiks sprawuje się idealnie przeciętnie. Intryga kryminalna mało wyrazista, taka do szybkiego zapomnienia. Co więc ma zostać w pamięci? Otóż rysunki. Oisaj zwrócił mą uwagę jeszcze na przejścia kolorów w miarę rozwoju akcji, przyznam się, że puściłam to mimo oczu, bo zafascynowały mnie szczegóły. Zresztą mam wrażenie, że i autor, Guarnido, chciał zwrócić na szczegóły uwagę, nie na kolor, cały album utrzymany jest bowiem w tonacji bieli, brązu, sepii.
Rysunki. Takie jak dumnie wyprężony ogon lisa, biorącego w posiadanie, hm, kobietę, samicę (?) na stronie 22.
Takie jak delikatny haft na figach w kolorze śniegu. Bez podtekstów seksualnych proszę, figi okrywają zwłoki (s. 24).
Takie jak przepiękne sceny pogrzebu w padającym śniegu, z krwistoczerwonymi różami (s. 48-49).
Oraz ostatnie strony, śnieg w słońcu, coś, co pozwala uśmiechnąć się na koniec (s. 54-56).
Świetny pierwszy kadr, malarsko piękny ostatni. Gdzie przycisk "Lubię to"?
---
[*] "Blacksad. W śnieżnej bieli". Scenariusz: Juan Díaz Canales, ilustracje: Juanjo Guarnido, tłumaczenie: Marta Jordan, Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 2003, s. 7.
Bardzo dziękuję Oisajowi za pożyczenie komiksu do czytania!
niedziela, 2 marca 2014
"Tatami kontra krzesła" Rafał Tomański
Tak się zastanawiałam podczas czytania, co to za gatunek? Reportaż? Doszłam do wniosku (przewrotnie nieco), że to publikacja naukowa na temat Japonii. Nie przeczę, napisana całkiem zgrabnie i przystępnie, ale tak naszpikowana faktami, że przytłacza.
Nie jestem w 100% przekonana, że obraz nakreślony przez autora jest idealnym odzwierciedleniem Japonii. Opieram się (no dobra, nieco chwiejnie) na swojej pamięci, która gdzieś zachowała wpis na jakimś blogu poświęcony hotelom kapsułowym dla przepracowanych Japończyków. Nie to, że takich przybytków nie ma, bo zapewne są, ale raczej nie są czymś codziennym ani zwyczajnym na japońskiej ulicy. Natomiast autor, mam wrażenie, każe przypuszczać, że wszystko, co opisuje, począwszy właśnie od hoteli kapsułowych, poprzez automaty z zużytymi majtkami, po farbowanie włosów na brązowo - jest dla Japonii typowe. Co zdaje mi grubą przesadą.
Tak czy siak, fajnie to było przeczytać, z całą pewnością przydał mi się rozdział, w którym autor bierze na tapetę poczucie humoru Japończyków, do tej pory kompletnie dla mnie niezrozumiałe. Kto oglądał jakiś japoński program rozrywkowy, ten wie, o co mi chodzi.
"Dlaczego ci śmiertelnie poważni Japończycy, potrafiący z kamiennymi twarzami rozcinać sobie kiedyś brzuchy, sami mówiący o sobie »majime na ningen«, czyli poważni ludzie, są w stanie stworzyć i oglądać tak prymitywny humor?"[1]
"Długie panowanie samurajów spowodowało, że śmiech zszedł na dalszy plan. Japończycy przybrali maski ludzi bez emocji, pozwalając sobie na prawdziwe przeżywanie jedynie w głębi siebie. Z tego powodu japoński humor ma skłonność do przybierania skrajnych form, które mogą kojarzyć się z reakcjami histeryka". [2]
Nie jestem znawcą Japonii, nie chcę nim być, ten kraj jest po prostu ciekawy, bo unikalny. Sporo się o nim dowiedziałam, ale mimo wszystko wolę poczytać bloga Ikedy, pooglądać tam zdjęcia (och, środowe beno!), poprzeglądać komentarze. Jest ciekawiej i chyba bliżej życia.
To, że autor pisze o Japonii jako kraju, który jest na równi pochyłej "nieznacznie, ale jednak prowadzącej w dół"[3] - hm, to chyba pisane bardzo na wyrost. Albo inaczej - jeśli tak, to na takiej równi znajduje się dziś wiele krajów, jeśli na przykład wziąć pod uwagę tak banalne kryterium jak finanse.
Książka przeczytana w ramach akcji "Podaj książkę dalej".
---
[1] "Tatami kontra krzesła. O Japończyka i Japonii" Rafał Tomański, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, 2011, s. 188
[2] Tamże, s. 189
[3] Tamże, s. 262
Subskrybuj:
Posty (Atom)