piątek, 30 kwietnia 2010

Brak czasu, brak, brak, ach!

Notorycznie brak mi czasu na wszystko, a już najbardziej na pisanie recenzji. Usiłuję czytać "Shantaram", ale to ciężkie i ręce mdleją ;) Dotarła do mnie książka z podaja "Skrzynka demona" Keseya, ale kiedy, ach kiedy się za nią zabiorę?..
Krzyś roześmiany i ma apetyt, tyle żę katar go męczy i czasem kaszel, pasiemy go syropkiem z rzepki. Miłość do literatury wciąż w nim kwitnie!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Stosik empikowy na płasko

Światowy Dzień Książki zaowocował olbrzymim zamówieniem. Rozłożyłam na płasko, bo tak lepiej widać, niż same grzbiety okładek. Co my tu mamy:


1. "Miasto niepokoju" Dennis Lehane. Wzięte z blogosfery.
2. "Światło" M. John Harrison. To miał być "Welin" i "Atrament" Duncana, ale któregoś z nich nie było, więc zagłębiłam się bardziej w serię Uczta Wyobraźni i wydłubałam sobie właśnie to.
3. "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" Shaffer, Barrows. Po pierwsze, blogosfera. Po drugie, tytuł cudo. Po trzecie, o książkach!
4. "Bez pożegnania" Barbara Rybałtowska - w końcu mam pierwszą część, której mi brakowało do skompletowania całości. Z pewnością pożyczę mamie, bo już się dopytywała, czy kupiłam czy nie. Kupiłam :)
5 i 6. "Baby blues: To będzie trudniejsze, niż myśleliśmy" oraz "Ona już to robi!" Rick Kirkman i Jerry Scott. Wynikło z dyskusji nad Fistaszkami, Snoopym i Calvinem. I cudnie, że wynikło, rzuciłam tylko okiem i prychnęłam śmiechem, mąż mi teraz zabrał, czyta, ogląda (to komiks) i co pięć minut się chichocze, a co siedem wybucha śmiechem. W przerwach się uśmiecha.
7. "Pokój na Itace" Sandor Marai. Wzięte z blogosfery.
8. "Gniazdo światów" Marek S. Huberath. Też z blogosfery.
9. "Droga" Cormac McCarthy. Również.

I tylko mi szkoda, że nie zawsze pamiętam, czyja recenzja popchnęła mnie ku temu czy owemu, bo podziękowałabym imiennie, a tak to dziękuję ogólnie, wam wszystkim, za cenne przemyślenia na temat książek.

To będzie fajne czytanie, ale najpiew muszę skończyć "Shantaram", wielkie, ciężkie tomisko, cudna, piękna, wspaniała książka (jestem w 1/3 i podoba mi się bardzo).

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

"Sekretne życie pszczół" Sue Monk Kidd

Amerykańskie południe, senne, ciepłe, biało-czarne. Właśnie zaczyna wrzeć, właśnie czarni zaczynają podnosić głowy, teoretycznie już wiele mogą, a praktycznie wciąż jest źle, wciąż te nawarstwione i skamieniałe przez lata poglądy białych na rolę czarnych w Stanach trudno skruszyć. Dobry temat na ksiażkę. Ale nie tę książkę. Bo "Sekretne życie pszczół" to książka o Lily, dziewczynce, która musi się zmagać ze światem, z ojcem, z samą sobą. Gdyby nie trafiła w odpowiednim momencie na trzy siostry, byłoby z nią... źle? Na pewno niewesoło. Ale trafiła, zamieszkała, z trzema Murzynkami, uciekając przed złym światem, swoim myślami i przed ojcem. Trafiła w świat pszczół, miodu, ciepła i miłości.

Jak dobrze jest mieć takie miejsce, gdzie można wypłakać wszystkie zapiekłe łzy, wylizać rany duszy i serca.
Nie ma co się łudzić, że zamieszkała u wróżek, które jednym machnięciem różdżki usuną przyczynę jej problemów, odmienią charaktek ojca, a przeszłość zmienią w taką, którą można opowiadać bez ściskania w gardle. Nie. Ale to wszystko można oswoić, a dzięki trzem siostrom staje się to łatwiejsze.

To książka z gatunku tych, gdzie czytelniczka, czyli ja, przywiązuje się do bohaterki, czyli Lily, trzyma za nią kciuki i wytrwale sekunduje, do ostatniej strony, do ostatniego zdania, do ostatniego słowa książki. Przeczytajcie, warto.

Ocena: 5/6.
Sekretne życie pszczół [Sue Monk Kidd]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

niedziela, 25 kwietnia 2010

"Anna już tu nie mieszka" Bożena Boczarska

Opis na okładce informuje nas, że to książka o życiu. Ja zaś twierdzę, że to książka o niczym. Istotnie, jest to zapis życia jednej kobiety od urodzenia(a nawet wcześniej, skoro opisane jest jej poczęcie) aż do... nie, nie do śmierci. Do pewnego, wybranego przez autorkę punktu, a dla mnie jako czytelniczki, wybranego dość przypadkowo. Życie to dość nijakie i przeciętne, Anna rodzi się, idzie do szkoły, potem na studia, nie kończy ich, zachodzi w ciążę, wychodzi za mąż, oddaje się prowadzeniu domu, mąż ją kocha, niestety wyjeżdża za granicę, Anna znajduje sobie kochanka, mąż wraca, kochanek wyjeżdża, mąż choruje...

Streściłam olbrzymią część książki, czy coś z tego was zainteresowało? Myślałam, że jakieś ciekawe wspomnienia dotyczące PRL-u będą. Nie było. Myślałam, że może jakieś rozważania dotyczące miłości, zdrady, poczucia winy znajdę. Nie znalazłam. Myślałam, że chociaż jakaś błyskotliwa puenta podratuje lekturę. Nie podratowała.

Za to niesłychanie mnie zirytowała wyjątkowo lekceważącym podejściem do kwestii przecinków, stawianych gdzie popadnie. Naprawdę. Zobaczcie: "Dzisiaj, odzyskać kamienicę znaczy wpakować się w tarapaty [...]" [1] czy "To prawda, ale potem, mówię o darach z Czechosłowacji, w czasach, kiedy u nas sklepy, świeciły pustkami" [2]. Tego było mnóstwo.

Ale mimo wszystko jakiś morał z tej książki wyniosłam. Do tej pory bowiem myślałam, że aby napisać powieść, wystarczy usiaść i dobrze opisać swoje życie. Nikt nie wie więcej o nim niż my sami, od nas zależy, jak je zaprezentujemy, jak te wszystkie nasze małe, słodkie i gorzkie chwileczki splatają się w nasz wizerunek. Szczypta talentu, dużo pracy - i może powstać dobra książka. A otóż jednak nie. Samo opisanie swoich losów nie wystarczy. Trzeba jeszcze czegoś, błysku, iskry, małego pioruna - żeby to trafiło w czytelnika.

Książka "Anna już tu nie mieszka" jest nudna, przegadana, nie trafiła do mnie i miała słabego korektora (o ile w ogóle jakiś był).

Ocena: 1,5/6.

---
[1] "Anna już tu nie mieszka" Bożena Boczarska, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2003, s. 186
[2] Tamże, s. 178.

sobota, 24 kwietnia 2010

"Oko jelenia" Andrzej Pilipiuk - cztery tomy cyklu

Recenzja dotyczy czterech tomów cyklu, czyli:
- "Droga do Nidaros"
Oko Jelenia. Droga do Nidaros [Andrzej Pilipiuk]  - KLIKAJ I 
CZYTAJ ONLINE 
- "Srebrna Łania z Visby"
Oko Jelenia. Srebrna Łania z Visby [Andrzej Pilipiuk]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
- "Drewniana twierdza"
Oko Jelenia. Drewniana Twierdza [Andrzej Pilipiuk]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
- "Pan Wilków"
Oko Jelenia. Pan Wilków [Andrzej Pilipiuk]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś nadzwyczajnie ceniła twórczość tego pisarza. Owszem, Jakuba Wędrowycza trochę poczytałam, trochę opowiadań tu i ówdzie. Potem w moje ręce dostał się cykl "Oko jelenia" i całkiem zgłupiałam. Czytałam podczas karmienia Krzysia, czytałam w toalecie, czytałam podczas śniadania, czytałam synowi podczas zabawy, jak się turlał po piankowych puzzlach (pilnie słuchał), czytałam w KAŻDEJ wolnej chwili. Kończyłam jedną książkę, natychmiast brałam drugą, potem trzecią i czwartą. Tu dygresja - myślałam, że się skończy na czwartej, ale nie, jest następna, tylko koleżanka, która mi to pożyczała, jeszcze nie była zaopatrzona i teraz czuję niedosyt, bu. Mąż na mnie dziwnie popatrywał, w końcu podsunęłam mu pierwszy tom, wsiąkł podobnie jak i ja, przez pierwszy tom zarwał nockę, bo czytał do trzeciej nad ranem, dopóki nie skończył. Następnego dnia był rozpaczliwie niewyspany, co mu nie przeszkadzało w czytaniu kolejnych tomów, byle w rozsądnych porach.

Co takiego jest w tych książkach, że aż tak przykuwa? No właśnie sama nie wiem. Pomysł przeniesienia ludzi nam współczesnych w daleką przeszłość (średniowiecze) wcale nie jest taki nowy. Pomysł unicestwienia świata za pomocą kataklizmu kosmicznego też nie. Pomysł szukania arcyważnego artefaktu - no przecież, że nie. A jednak Pilipiuk zgrabnie połączył te wszystkie elementy i to sięczyta, to się tak czyta, że hej.

Dwóch mężczyzn, uratowanych przez kosmitę przed niechybną zgubą, trafia na jego polecenie do szesnastego wieku, tam spotykają innych ludzi, przeniesionych tak samo jak oni, tylko jeszcze z innych czasów: przedwojenna Praga czy czasy powstania styczniowego. Łączy ich jedno: mają znaleźć tytułowe "Oko jelenia" - coś w rodzaju mikroczipa. No i szukają, jak mogą, a że nie zawsze mogą, to całkiem zrozumiałe. Wszak przerzuceni tylko w tym, co na sobie mieli, bez znajomości realiów codziennego życia, bez ówczesnych pieniędzy, bez domu, bez... tak można wymieniać i wymieniać. Co mają? Ano, łasicę, mechaniczne zwierzątko do wydawania rozkazów. Do tego mają to, co w głowach. Wyjątkowo interesujące jest zderzenie teorii z praktyką, świetnie widać to chociażby wtedy, kiedy to bohaterowie usiłują wytworzyć penicylinę.

Czy znajdą artefakt? No, przez cztery tomy mają aż nadto czasu na to. Poza tym wikłają się w międzynarodowe intrygi, wędrują po całej Skandynawii, zyskują i przyjaciół i wrogów, pojawiają się następni przybysze z przyszłości, niekoniecznie przyjaźnie nastawieni, tu i ówdzie tli się iskra uczucia... Mój mąż, przed chwilą zapytany, czemu nie mógł się oderwać od tycj książek, powiedział: "Bo tam cały czas coś się dzieje".
Święta prawda, akcja tam jak ciuchcia, cały czas do przodu, wartko i żwawo. Nie można się oderwać! Tylko że jak się za szybko to wszystko przeczyta, to szczegóły umykają, jak z kryminału czytanego przed laty, zostaje w pamięci tytuł i strzępki akcji.

Ocena: 4/6 (dla wszystkich tomów).


czwartek, 22 kwietnia 2010

"Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg

Trzeba szybko napisać recenzję, bo Bazyl chce to przeczytać, trzeba prędko wysłać. No to piszemy. Książka wpadła mi w łapki przypadkiem, przeglądałam półkę w księgarni i grzbiet, podobny do "Rio Anaconda", zwrócił moją uwagę. Tytuł coś odgrzebał w mrokach pamięci (czy tam niepamięci), ktoś polecał, biorę.

O czym to jest, najlepiej opisuje tytuł. Bo tak to właśnie było, autor chwycił za rower i ruszył przed siebie. Zabrał namiot, śpiwór, aparat fotograficzny, trochę pieniędzy, notatnik i długopis. Wyjechał, by zagłuszyć ból po zdradzie żony, w myśl zasady, że wysiłek fizyczny jakoś wygładzi zadry w sercu. Nie jestem pewna, czy to mu się udało, bo co jakiś czas w książce wyłazi spod liter tęsknota albo żal albo rozpacz. Co nie zmienia faktu, że podróż, jaką odbył Robb, i książka, jaką na podsatwie tego napisał, robi wrażenie.

Po pierwsze, ze względu na długość trasy, siedem tysięcy kilometrów to nie w kij dmuchał.
Po drugie, ze względu na autentyzm bijący z kart książki, to nie pełne ciekawostek show podróżnicze, tylko relacja z podróży. Czasem sucha, bo autor zmęczony i zniechęcony, bo mu zimno, bo go okradli, bo brak mu prywatności czy ciepłej wody. Czasem pełna zachwytu nad właśnie mijanym drzewem, nad niespodziewaną uprzejmością tubylców, nad pięknem poranka. A czasem pełna emocji, bo właśnie przypomniała się ta nieszczęsna żona.
Po trzecie, zdjęcia. Są cudne, są śliczne, są nastrojowe. Pogrupowane tematycznie, przedstawiają jeden, wybrany motyw w różnych ujęciach. Obejrzyjcie mgłę. Obejrzyjcie osiedla. Obejrzyjcie chińskie pisanie i chińskie targowiska. Zachwycicie się, tak sądzę.
Jest jedna łyżka dziegciu, łyżeczka nawet - dalekie echa fascynacji książkami Coelho, widoczne co jakiś czas, najbardziej pod koniec. Uhgrrrh. Ale że to tylko łyżeczka, łyknąć łatwo. A przy takich ciekawostkach, jak poniżej, to czasem nawet się nie zauważy.

"Sklep z bielizną. Kilkadziesiąt staników. W kilkudziesięciu kolorach i w jednym rozmiarze. Wszystkie z żelowymi wkładkami kilkucentymetrowej grubości. Dosłownie wszystkie. [...] Tymi wkładkami «zwyczajne» Chinki leczą się z kompleksów niewielkich piersi. Bogate Chinki robią sobie w Hongkongu operacje plastyczne" [1].

"Przesiaduję godzinami na laotańskiej kawie, której plantacje położone są nie tak daleko stąd, a która jest tak mocna, że podają do niej szklankę zielonej herbaty" [2]. Niech mi ktoś przypomni, w jakim kraju do mocnej kawy podają szklaneczkę wody?

I bardzo mądre słowa dotyczące podróżowania:
"Tymczasem tak wielu stara się wiedzieć, dokąd i po co zmierza, zanim wyruszą. Będąc jeszcze w domu, tysiące kilometrów od miejsca, do którego zamierzają się udać, już są w hotelu, któy znaleźli w przewodniku. Czasem cała ich podróż skraca się do perfekcyjnie zaplanowanej, przemyślanej i przetrenowanej «teleportacji»" [3].

Ocena: 4,5/6

---
[1] "Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg, Zysk i S-ka, Poznań 2008, s. 48
[2] Tamże, s. 154
[3] Tamże, s. 129

środa, 21 kwietnia 2010

"Światowy dzień książki" obniżki cen!

Koleżanka napisała mi, że w empiku jest promocja, trzy książki w cenie niemalże dwóch - niemalże, bo z każdych trzech książek, trzecia, najtańsza, sprzedawana jest po 2 grosze. To z okazji Światowego Dnia Książki :)
Acha, nie lećcie do najbliższego empiku, to działa tylko na książki zamawiane przez stronę. Ja osobiście, gnana nieopanowaną namiętnością, pobuszowałam sobie najpierw w swoim empikowym koszyku, potem w swoim empikowym schowku, potem w biblionetkowym schowku, potem w biblionetkowych polecankach, potem w alternatywnych polecankach, potem na dwóch czy trzech blogach, wielokrotnie dokonując przesunięć w tę i we wtę (czy tak to się pisze?), po czym, po dwóch godzinach, ocierając pot z czoła, kliknęłam wreeszcie na przycisk "kupuję". Tyle czasu wybierałam dziewięć książek! I miałam wcześniej w koszyku tak ze sześć, niby pewniaków, ale jak przyszło co do czego, wszystko jest względne i podlega wartościowaniu. No. To teraz czekam na przesyłkę, nie omieszkam zaprezentować nabytków, jak tylko dojdą.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Podsumowanie wyzwania czytelniczego

Jak poszło mi wyzwanie "Amerykańskie Południe w literaturze" ? Całkiem, całkiem nieźle.

Z listy lektur planowanych ostał mi się tylko jeden nieprzeczytany tytuł: "Nocny jeździec" Warrena, ale nie żałuję, bo zajrzałam do niego i nie porwał mnie ani ciut, ciut.

"Dom na wzgórzu"  Caldwella, "Długie lata szczęście"  Price'a oraz "Przebudzenie"  Chopin - no ciekawe, ale tylko z punktu wyzwania właśnie, nie wniosły dużego ładunku w moje książkowe życie. Natomiast "Wybawienie"  Dickey'a to strzał w dziesiątkę, mocna książka, znakomita, z wieloma pytaniami i odpowiedziami. To lubię.

Dodatkowo poza wyzwaniem (bo po terminie) przeczytałam "Sekretne życie pszczół" i polubiłam tę książkę, a sięgnęłam po recenzjach zamieszczonych podczas tego wyzwania właśnie.
I o to chodziło w tym wyzwaniu, prawda? Wymieniać się doświadczenia i polecać wzajemnie to, co warto przeczytać.

P.S. Dziś mam imieniny, dostałam wisiorek :)

Wróciliśmy ze wsi


Byłam u Mamy, odebrałam od niej trochę moich książek, ba, nawet takich, o których myślałam, że mi gdzieś zaginęły - pamiętałam, że kupiłam, ale nie mogłam zlokalizować. Bardzo podobały jej się "Listy" Raszewskiego, wspomnienia o Joe Alexie jeszcze jej zostawiłam, bo nie skończyła. Poniżej lista:

- Chmielewska "Porwanie", "Zapalniczka", "Rzeź bezkręgowców"
- Marquez "Rzecz o mych smutnych dziwkach"
- Rees "Statek ladacznic"
- Woolf "Pani Dalloway"
- Lee "Zabić drozda"
- Raszewski "Listy do Małgorzaty Musierowicz"

Natomiast od niej pożyczyłam sobie:
- "Anna już tu nie mieszka" Bożeny Boczarskiej
Zobaczymy, co to.


A cała wizyta upłynęła pod znakiem kwitnącej forsycji, tulipanów, hiacyntów, prymulek, niezapominajek, szafirków i bukszpanu z mnóstwem pszczół.

piątek, 16 kwietnia 2010

Dla elegantek - książka pod pachę!

Jeśli czujemy nieodpartą potrzebę zaznaczenia w towarzystwie, że jesteśmy miłośniczkami książek i literatury, to kupmy sobie torebkę. Tutaj link na Lula.pl.


Niestety, cena odrobinę zaporowa :)

Zresztą, dla zaznaczenia literackich sympatii to chyba prościej po prostu książkę wsadzić pod pachę, nieprawdaż? Ale tak czy siak, torebka ładna, oryginalna i estetycznie wykonana.
 
A tak swoją drogą, lubicie torebki małe, kopertówki, czy też duże pojemne torbiszcza, co to można i książkę i zakupy upchać?

czwartek, 15 kwietnia 2010

"Pocałunek fauna" Iwona Banach

Jedna z tych książek, które trafiają do mnie przypadkiem, bo ani ich nie zamawiam, ani nie czytałam recenzji, ani nic. Trafiła, przeczytałam. I nie wiem, czy gdybym wiedziała, o czym jest, jaka jest ta książka, chciałabym ją przeczytać. Może tak, może nie. To przez ten ogrom emocji, ogrom nieszczęścia wylewajacego się z kart powieści. Pierwszoosobowa narracja, urywane wątki, retrospektywne obrazy nie pasujące do niczego. Głowa bolała od domysłów, co, kto, z kim, kiedy i dlaczego. Jakby ktoś walnął młotkiem we wzorzysty talerz, kawałki leżą, pokruszone, nijak nie można powiedzieć, czy ładny ten talerz, czy brzydki, bo jeden kawałek taki, a drugi inny...

Czytając dopasowywujemy jedne kawałki do drugich, po kolei, wskakują na swoje miejsce. Każdy wątek ma swój sens, każda retrospekcja też. Pod koniec mamy swój talerz w całości. Talerz, na którym jak na tacy mamy podane losy grupki przyjaciół, od dzieciństwa do teraz. Wtedy: kolorowe wakacje, śmiech, łzy, rozpacz i szaleństwo. Teraz: powtórne spotkanie, zrozumienie, wybaczenie, gniew i ulga.

To mocna książka, ale nie wiem, czy ją polecać. Za dużo w niej cierpienia.

Ocena: 4/6.
Pocałunek Fauna [Iwona Banach]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

środa, 14 kwietnia 2010

Książki są bardzo szkodliwe dla zdrowia!

Tak, tak, moi drodzy, poczytajcie sobie, jak bardzo!


Tutaj link.


Na szczęście na to niezwykłe zagrożenie zdrowia istnieje recepta: albo odkurzamy odkurzaczem (najlepiej z miękką końcówką, ale niekoniecznie), albo nie odkurzamy w ogóle, licząc na cudowne, samoistne zdematerializowanie się kurzu. Niestety, ja sama, dopóki nie przeczytałam artykułu, posługiwałam się miotełką kurzową, nieświadomie wzbijając w powietrze miliony drobinek kurzowych. Dobrze, że astmy nie dostałam... ;)

A wy odkurzacie książki?

wtorek, 13 kwietnia 2010

Trzy wywędrowały, jedna się pojawiła

"Szklany klosz" Sylwia Plath
"Dom na wzgórzu" Erskine Caldwell
"Przebudzenie" Kate Chopin

  Te trzy książki wystawiłam na podaju i znalazły chętnych. To znaczy wystawiłam więcej, te trzy już poszły w świat.

Dziś na sekundę wpadłam do księgarni i znalazłam "Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg. Bazyl to chyba zachwalał, ale nie umiem guglem wydłubać tego z jego bloga. A może ktoś inny o tym pisał? Tak czy siak, miałam w schowku w biblionetce, mogę wyrzucić.

Edit: Bazyl nie pisał, ale podesłał linka - brulion be.el. - tam jest o tym rowerowym podróżniku. Dziękuję!

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

"Dziewczyna, która igrała z ogniem" "Zamek z piasku, który runął" Stieg Larsson

Odkryłam tajemnicę imponującej objętości jego kryminałów. Ten Szwed jest po prostu pedantem i dokłdanie opisuje, co chce opisać. Kojarzy mi się to z Murakamim, który, jak odkrył kolega czytający jego książki, cierpiał na nerwicę natręctw i musiał, po prostu musiał dokładnie prasować koszule, dokładnie myć ręce i mieć mnóstwo innych rytuałów*.

Larsson natomiast zwiększa ilość stron, dokładnie sprzedając nam informacje, że Mikael kupił sobie czterdzieści deko spaghetti do zjedzenia, po czym odgrzał to spaghetti i zjadł. Istotne jest to czterdzieści deko? Albo to, w jakim sklepie je kupił?
A Lisbeth kupuje umeblowanie w IKEI: sofy Karlanda, fotele Poang, ławę Svansbo, stoliki Lack, komplet Ivar, regały Bonde, stolik pod tv z regałem Magiker, garderobę Pax Nexus i komody Malm. Do sypialni: łóżko Hemnes, łóżko Lillehammer, do kuchni stół Rosfors plus krzesła, do gabinetu biurko Galant, krzesło Verksam. No i co komu z tego, że autor wziął sobie katalog ikeowski, powybierał, co mu się spodobało i spisał skrupulatnie, czy to jakoś w akcji pomoże albo jest istotne? Nie, ale zawsze to jedna strona więcej.

Zgryźliwe to troszkę, co napisałam, ale i prawdziwe. Na szczęście są i tego zalety, mamy dokładnie odmalowane sceny, ulice, rozklad pomieszczeń występujących w powieści i kolejność uderzeń w jakiejkolwiek bójce. Czyli plastyczne i dokładne tło, czyżby gotowa podkładka pod scenariusz filmowy?

No dobrze, napisałam to, co mnie ociupinkę drażniło podczas lektury, teraz czas na poważniejsze przemyślenia. Co sprawiło, że "Millenium" to taki bestseller? Lisbeth oczywiście. Janosik, Robin Hood, Aragorn, William Wallace, SherlockHolmes, Kewin Mitnick, Czarma Mamba, Rambo i Chuck Norris w jednym. No, jeszcze parę postaci by się znalazło, każdy sobie sam doszuka. Ale postać drobniutkiej dziewczyny, która radzi sobie z absolutnie wszystkiem, co ją spotyka, jest wyjątkowa. Po pierwsze, jest nieprawdopodobna. Po drugie, jest oszałamiająca. Po trzecie, w ogóle jest. To, że Larsson ją wymyślił i opisał, to świetna sprawa. Zazwyczaj jest tak, że podczas czytania utożsamiany się z głównym bohaterem, który akurat w "Millenium" jest niejednoznaczny, bo najpierw to Mikael, a dopiero potem Lisbeth wysuwa się na pierwszy plan. Ale odłóżmy na bok "Mężczyznę...", piszę wszak o drugiej i trzeciej części cyklu. Utożsamiamy się z dziewczyną, bo jej zazdrościmy. Tych niesamowitych umiejętności komputerowych, fotograficznej pamięci. Kobiety będą zazdrościły tego, że potrafiła pięknie odpłacić za gwatł i upokorzenie. Mężczyźni tego, że umie boksować. A może odwrotnie? Zazdrościmy jej masy pieniędzy, które zdobyła( to znaczy ukradła, ale to nieważne, wszak ukradła przestępcy). Zazdrościmy, bo jest nieśmiertelna, niestraszna jej kula w głowie, niestraszne pochowanie żywcem. Da sobie radę. Jest wielka. Jest połączeniem tych wszystkich osób, które wymieniłam wyżej. Jest Lisbeth.

To właśnie jest sekret powodzenia "Millenium". Życzę miłego czytania.


Ocena: "Dziewczyna" - 4,5/6; Millennium: Dziewczyna, która igrała z ogniem [Stieg Larsson]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
 "Zamek" - 4/6. Millennium: Zamek z piasku, który runął [Stieg Larsson]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

---
* - nie traktujcie tego śmiertelnie poważnie, aczkolwkiek fragment o prasowaniu koszuli w którejś książce Murakamiego jest.

sobota, 10 kwietnia 2010

Sobota

Dzisiejszy dzień jest dniem przerażającym, smutnym i wciąż jakby nieco niedowierzającym. Bo też w głowie się nie mieści tak niszczycielski tajfun historii, który w jednym momencie wymiata tylu Polaków. Tyle wartościowych osób. Prezydent, pani prezydentowa, ministrowie, politycy...

Jest mi smutno i nieswojo.

piątek, 9 kwietnia 2010

"Zamczysko w Otranto: Opowieść gotycka" Horace Walpole

Pożyczyłam to na spotkaniu biblionetkowym, a dlaczego? To odrobinę skomplikowane. Przeczytałam recenzję książki "Kwiaty na poddaszu" Virginii Andrews. Zaintteresowałam się, dlaczego tak wiele ludzi ma ją w schowku (przeważnie jako poszukiwane). Zajrzałam na allegro, ceny powalają, 80, 150 zł - o matko z córką. Zapytałam więc kolegi, czy czytał, co o niej sądzi, czy to warte takich pieniędzy. Odparł, że to takie połączenie filmu "Inni" i książki Horacego Walpole'a, właśnie "Zamczyska". No to wzięłam do przeczytania, z ciekawości.

Książkę wydano po praz pierwszy w roku 1764, to dość dawno temu, choćby ze względu na to właśnie warto było opowieść przeczytać, jako ciekawoskę - jak to dawniej pisano.

I jak? I dobrze pisano. To opowieść pełna łez, krwi, starych rodzinnych tajemnic, miłości - całe spektrum ludzkich uczuć i emocji. Plus szczypta magii, bo jakże inaczej wyjaśnić pojawienie się nadnaturalnej wielkości zbroi, a w końcu rycerza?
Ale, nieszczęściem, jednak całość mocno, mocno trąci myszką, jak na moje gusta, toteż oceniłam niezbyt wysoko.

Ocena: 3,5/6.

czwartek, 8 kwietnia 2010

"Róża Selerbergu" Ewa Białołęcka

"Jakby na potwierdzenie tej teorii najbardziej obszarpany, brodaty i dodatkowo jednooki zbir podsunął mu pod nos lufę garłacza, proponując z profesjonalną chrypą:
- Forsa albo życie!
Landgraf z namysłem potarł podbródek.
- A może kurczaka? - spytał zachęcającym tonem.
- Forsa!
- Ależ kto bierze ze sobą pieniądze na majówkę? Raczysz żartować, dobry człowieku - odparł landgraf. - Pierożka?
Zbójca podniósł klapkę, zlustrował talerz z pierożkami oboma oczami, i jednak zdecydował się na kurę. Po czym wrócił się z pytaniem do swoich ludzi:
- Jakiś mały gwałt, chłopcy?
Brodaci, kosmaci i modnie uszargani „chłopcy" zmierzyli nieufnymi spojrzeniami matronę w zaawansowanej ciąży, nastolatkę w bryczesach i krasnoludzkich glanach oraz surową damę, wyglądającą jak nauczycielka dobrych manier w prywatnej szkole dla trolli. Na tych kawałkach twarzy, które były widoczne spod zarostu, odmalowało się głębokie zwątpienie.
- Eeee... szefie, kiedy dziś świętego Bonawentury, no i... no, nie wypada gwałcić w święto - wykrztusił mniej brodaty, za to przyozdobiony pięknym zezem. Reszta drużyny zgodnie go poparła, że tak, jasne, oczywiście, jak tak można, nie wypada gwałcić w dzień tak poważanego patrona, jak święty Bonawentura...
- Czuję się ograbiony - zapewnił herszta zbójców landgraf, dodatkowo wciskając mu miskę z sałatką. - Miłego dnia.
- Do widz... - odpowiedział zbój odruchowo, zaciął się, poczerwieniał i poratował nadszarpniętą reputację wybuchem szyderczego śmiechu.
- Buaaachachacha-cha-cha...!
- Litości... litości... - odparł von Selerberg ze znudzeniem.
- No...!"


---
"Róża Selerbergu" Ewa Białołęcka, Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2006, s. (mniej więcej) 18.

środa, 7 kwietnia 2010

"Niedzielni poeci" Agnieszka Stefańska

Z książek opisujących szare, brudne blokowiska przychodzi mi na myśl "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" Doroty Masłowskiej. Agnieszka Stefańska też pisze o blokowisku, łódzkich Bałutach. Ktokolwiek chciałby jednak porównać te dwie książki, nie znalazłby za dużo podobieństw. Masłowska stara się oddać te wszystkie brudy i śmieciuchy, które przeważnie walają się po kątach, bramach i melinach. A Stefańska szarość i bylejakość ludzi opisuje w wyjątkowo kolorowy sposób, jakby lubiła, i to bardzo, świat, jaki by on nie był. A może ma na nosie różowo-złoto-zielone okulary?

Ta książka to historia Mileny Fortuny, która w zostaje młodą wdową, bez pracy, z dwójką dzieci i z długami męża. To historia Irka Bladego, który się w niej zakochuje. To historia nagrody milionzłotowej dla najlepszego poety w mieście. To historia gadającego karpia, mówiącego co prawda tylko do jednego człowieka, ale za to mówiącego tak przekonująco, że sami nadstawiamy uszu. To fantastyczna historia, tchnąca "Dużą rybą" Wallacego, a może nawet bardziej jej ekranizacją i Burtonem. Zwykli ludzi plus szczypta magii - wychodzi nadzwyczaj ciepła i sympatyczna książka. Pisana do tego pięknym językiem, poetyckim, pełnym metafor i humoru.

Jeśli sięgnięcie i przeczytacie, zrobi wam się cieplej na sercu.

Ocena: 4,5/6.

wtorek, 6 kwietnia 2010

"Kocie opowieści" James Herriot

Otworzyłam książkę, przeczytałam pierwszą historię przedstawioną przez autora i zaczęłam mieć skojarzenia z czymś, co czytałam, o kotach, no i jakoś dobrych wspomnień nie zachowałam. Chodzi tu o książkę pod tytułem "Balsam dla duszy miłośnika kotów" . Nie poddałam się jednak wrażeniu dejavu i dzielnie czytałam dalej. I bardzo dobrze, że czytałam, dalej, bo wrażenie dejavu i jakiekolwiek uprzedzenia zniknęły jak sen jaki złoty.


Bardzo fajna książka, jeszcze dla osoby, która lubi koty, to już w ogóle. Bo tu nie ma milusich i przesłodzonych historyjek, jak to kociak uratował dziecko w kołysce, głośno miaucząc pod drzwiami sąsiada, a pożar właśnie był w zarodku... tfu, tfu, co ja piszę?
Herriot po prostu opisuje koty, z jakimi miał do czynienia podczas wieloletniej praktyki weterynaryjnej. Niektóre wyjątkowo miłe i przyjazne, inne dzikie jak lisy, jeszcze inne co prawda udomowione, ale za to paskudnie nieufne i z ostrymi pazurami. Bo takie właśnie koty są - niektóre puchate i kłębiaste, niektóre ostre i zębiste. Mam w domu taki jeden egzemplarz kota, bardziej z gatunku tych zębistych, więc uparta przyjaźń i sympatia, jaką otacza autor każdy egzemplarz, ujęła mnie za serce. Bo to wcale niełatwe, kochać kociaka, co potrafi pazurem zahaczyć, czy na kanapę nasikać.
Herriot to potrafi. Pisać o tym też potrafi, choć bardziej w jego pisarstwie broni się autentyzm, niż warsztat literacki. Chętnie sięgnę po inne jego książki, poczytam jak pisze o innych zwierzętach, nie tylko o kotach.

Ocena: 4,5/6.