Trzeba szybko napisać recenzję, bo Bazyl chce to przeczytać, trzeba prędko wysłać. No to piszemy. Książka wpadła mi w łapki przypadkiem, przeglądałam półkę w księgarni i grzbiet, podobny do "Rio Anaconda", zwrócił moją uwagę. Tytuł coś odgrzebał w mrokach pamięci (czy tam niepamięci), ktoś polecał, biorę.
O czym to jest, najlepiej opisuje tytuł. Bo tak to właśnie było, autor chwycił za rower i ruszył przed siebie. Zabrał namiot, śpiwór, aparat fotograficzny, trochę pieniędzy, notatnik i długopis. Wyjechał, by zagłuszyć ból po zdradzie żony, w myśl zasady, że wysiłek fizyczny jakoś wygładzi zadry w sercu. Nie jestem pewna, czy to mu się udało, bo co jakiś czas w książce wyłazi spod liter tęsknota albo żal albo rozpacz. Co nie zmienia faktu, że podróż, jaką odbył Robb, i książka, jaką na podsatwie tego napisał, robi wrażenie.
Po pierwsze, ze względu na długość trasy, siedem tysięcy kilometrów to nie w kij dmuchał.
Po drugie, ze względu na autentyzm bijący z kart książki, to nie pełne ciekawostek show podróżnicze, tylko relacja z podróży. Czasem sucha, bo autor zmęczony i zniechęcony, bo mu zimno, bo go okradli, bo brak mu prywatności czy ciepłej wody. Czasem pełna zachwytu nad właśnie mijanym drzewem, nad niespodziewaną uprzejmością tubylców, nad pięknem poranka. A czasem pełna emocji, bo właśnie przypomniała się ta nieszczęsna żona.
Po trzecie, zdjęcia. Są cudne, są śliczne, są nastrojowe. Pogrupowane tematycznie, przedstawiają jeden, wybrany motyw w różnych ujęciach. Obejrzyjcie mgłę. Obejrzyjcie osiedla. Obejrzyjcie chińskie pisanie i chińskie targowiska. Zachwycicie się, tak sądzę.
Jest jedna łyżka dziegciu, łyżeczka nawet - dalekie echa fascynacji książkami Coelho, widoczne co jakiś czas, najbardziej pod koniec. Uhgrrrh. Ale że to tylko łyżeczka, łyknąć łatwo. A przy takich ciekawostkach, jak poniżej, to czasem nawet się nie zauważy.
"Sklep z bielizną. Kilkadziesiąt staników. W kilkudziesięciu kolorach i w jednym rozmiarze. Wszystkie z żelowymi wkładkami kilkucentymetrowej grubości. Dosłownie wszystkie. [...] Tymi wkładkami «zwyczajne» Chinki leczą się z kompleksów niewielkich piersi. Bogate Chinki robią sobie w Hongkongu operacje plastyczne" [1].
"Przesiaduję godzinami na laotańskiej kawie, której plantacje położone są nie tak daleko stąd, a która jest tak mocna, że podają do niej szklankę zielonej herbaty" [2]. Niech mi ktoś przypomni, w jakim kraju do mocnej kawy podają szklaneczkę wody?
I bardzo mądre słowa dotyczące podróżowania:
"Tymczasem tak wielu stara się wiedzieć, dokąd i po co zmierza, zanim wyruszą. Będąc jeszcze w domu, tysiące kilometrów od miejsca, do którego zamierzają się udać, już są w hotelu, któy znaleźli w przewodniku. Czasem cała ich podróż skraca się do perfekcyjnie zaplanowanej, przemyślanej i przetrenowanej «teleportacji»" [3].
Ocena: 4,5/6
---
[1] "Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę" Robb Maciąg, Zysk i S-ka, Poznań 2008, s. 48
[2] Tamże, s. 154
[3] Tamże, s. 129
We Włoszech :-)
OdpowiedzUsuńBez pośpiechu, bo ja czytania mam furę :)
OdpowiedzUsuńMarpil, dzięki, właśnie tak, Italia!
OdpowiedzUsuńBazylu, za późno, już poszło.
Ech, chyba przeczytam, ten ostatni cytat bardzo do mnie przemówił. Czy to nie Kapuściński pisał że samoloty odarły podróże z podróżowania? Ostatecznie nie chodzi o przeniesienie się z punktu A do punktu B - podróż to wszystko, co jest pomiędzy nimi.
OdpowiedzUsuńDotarło. Dzięki piękne. Uwinę się jak będę mógł najszybciej. :D
OdpowiedzUsuń