Opis na okładce informuje nas, że to książka o życiu. Ja zaś twierdzę, że to książka o niczym. Istotnie, jest to zapis życia jednej kobiety od urodzenia(a nawet wcześniej, skoro opisane jest jej poczęcie) aż do... nie, nie do śmierci. Do pewnego, wybranego przez autorkę punktu, a dla mnie jako czytelniczki, wybranego dość przypadkowo. Życie to dość nijakie i przeciętne, Anna rodzi się, idzie do szkoły, potem na studia, nie kończy ich, zachodzi w ciążę, wychodzi za mąż, oddaje się prowadzeniu domu, mąż ją kocha, niestety wyjeżdża za granicę, Anna znajduje sobie kochanka, mąż wraca, kochanek wyjeżdża, mąż choruje...
Streściłam olbrzymią część książki, czy coś z tego was zainteresowało? Myślałam, że jakieś ciekawe wspomnienia dotyczące PRL-u będą. Nie było. Myślałam, że może jakieś rozważania dotyczące miłości, zdrady, poczucia winy znajdę. Nie znalazłam. Myślałam, że chociaż jakaś błyskotliwa puenta podratuje lekturę. Nie podratowała.
Za to niesłychanie mnie zirytowała wyjątkowo lekceważącym podejściem do kwestii przecinków, stawianych gdzie popadnie. Naprawdę. Zobaczcie: "Dzisiaj, odzyskać kamienicę znaczy wpakować się w tarapaty [...]" [1] czy "To prawda, ale potem, mówię o darach z Czechosłowacji, w czasach, kiedy u nas sklepy, świeciły pustkami" [2]. Tego było mnóstwo.
Ale mimo wszystko jakiś morał z tej książki wyniosłam. Do tej pory bowiem myślałam, że aby napisać powieść, wystarczy usiaść i dobrze opisać swoje życie. Nikt nie wie więcej o nim niż my sami, od nas zależy, jak je zaprezentujemy, jak te wszystkie nasze małe, słodkie i gorzkie chwileczki splatają się w nasz wizerunek. Szczypta talentu, dużo pracy - i może powstać dobra książka. A otóż jednak nie. Samo opisanie swoich losów nie wystarczy. Trzeba jeszcze czegoś, błysku, iskry, małego pioruna - żeby to trafiło w czytelnika.
Książka "Anna już tu nie mieszka" jest nudna, przegadana, nie trafiła do mnie i miała słabego korektora (o ile w ogóle jakiś był).
Ocena: 1,5/6.
---
[1] "Anna już tu nie mieszka" Bożena Boczarska, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2003, s. 186
[2] Tamże, s. 178.
Ja też niedawno trafiłam na taką marną książkę.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że każde skonstruowane w niej zdanie sama bym potrafiła napisać, a może napisałabym je nawet lepiej, bo przecież w pamięci mam lektury które bardzo mi się podobały, ich język i styl, więc starałabym się powielać najlepszych, a nie pisać o swym życiu bez ładu i składu.
Zdecydowanie staram się unikać takich lektur, których jedynym plusem jest to, że można przez nie szybko przejść. Gdyby jeszcze był jakiś cudowny sposób na ich rozpoznawanie...
Pozdrawiam
Nie ma, właśnie nie ma. Jedyny sposób to przeczytanie. No, może jeszcze poposiłkować się trochę systemem ocen na biblionetce...
OdpowiedzUsuńNo ale na szczęście rzadko trafian na takie, a przedmiotową pożyczyłam od mamy, która to z kolei wygrała w jakimś konkursie albo krzyżówce. Sama by jej pewnie nie kupiła.