To jest absolutne mistrzostwo świata, tak skonstruować postać w książce, że momentalnie nas ona wkurza (jeszcze Magdalenie Salik się udało, we "Wścieku", napiszę o tym) i trwa to naprawdę długo, bo ta postać jest mega wkurzająca. Mega! Mowa o panu Hopkinsie, hodowcy drobiu z zapadłej angielskiej prowincji.
Ten szanowany (tak lubi o sobie myśleć), majętny, nudny i płytki umysłowo człowiek oprócz tego, że hoduje kury, należy też do Brytyjskiego Towarzystwa Księżycowego. Podczas jednego z zebrań, uniesiony entuzjazmem, deklaruje sfinansowanie zakupu nowego teleskopu astronomicznego, czego oczywiście prawie natychmiast żałuje, jest bowiem równie skąpy, co nudny. I oto ten nasz bohater dowiaduje się - na kolejnym zebraniu tegoż towarzystwa - że Ziemi zagraża katastrofa. Całkowita zagłada, apokalipsa, wyginiemy. Pan Hopkins stoi osłupiały, ale cóż on sobie pomyślał? Tak, już nie będzie musiał asygnować żadnych kwot na teleskop, bo po co on komu, jak Ziemię czeka koniec? Tak, to właśnie taki typ człowieka i aż jęknęłam w duchu, że z nim właśnie będę się bujać do końca powieści, to będzie przecież jakaś porażka!
Przejdźmy jednak do katastrofy. Obserwatorzy astronomiczni wykryli i obliczyli, że Księżyc opuścił swoją stałą orbitę i zaczyna zbliżać się do Ziemi. Czy w nią uderzy, czy przeleci obok, na przykład zabierając atmosferę ze sobą, czy też rozpadnie się na milion kawałków - trudno powiedzieć. Na pewno będzie to coś strasznego.
Wtajemniczenie (w tym pan Hopkins) mają na razie trzymać te rewelacje w tajemnicy, by nie budzić paniki. Dostajemy więc opis rozterek bohatera, z jednej strony bardzo chce dotrzymać tego zobowiązania, z drugiej aż się skręca, by informację zdradzić mieszkańcom swojej wioski i w ten sposób poczuć się ważną osobą.
Słuchajcie, dochodzi do tego, że ja rozkładam na czynniki pierwsze charakter i osobowość pana Hopkinsa, zamiast przejąć się nadciągającą katastrofą, daję słowo! Oto siła sugestywnie napisanej postaci. A do tego wszystkiego pod koniec powieści ze zdumieniem złapałam się na tym, że już mnie Hopkins nie irytuje, bo w gruncie rzeczy całkiem poczciwy z niego człowiek. Owszem, próżny, mało lotny, ale robi wszystko, co do niego należy najlepiej jak potrafi.
A Księżyc? No nie zdradzę, bo przecież trzeba samemu to odkryć. Nie zdradzę jednak wiele, jeśli napiszę, że nie nasz satelita jest tu ważny, tylko co ludzkość czyni w obliczu zagłady. Tę powieść apokaliptyczną czytałam z myślą z tyłu głowy, że znowu okazało się, iż autorzy sf nie wierzą w ludzi. Nie wierzą, że umielibyśmy stanąć jako społeczeństwo na wysokości zadania, zjednoczyć się we wspólnej sprawie, ech. Wyginiemy. No chyba żeby jednak nie, dzięki jednemu czy drugiemu panu Hopkinsowi.
Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję wydawnictwu Rebis.
"Rękopis Hopkinsa" R. C. Sherriff, przełożył Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań, 2024.
O. Jakoś nie polubiłem się wielce z serią Rebisu. I nawet nie wiem, czemu...Ale to wygląda na na dobrą okazję, żeby się pogodzić.
OdpowiedzUsuńTo całkiem fajna seria! Spróbuj chociaż :)
Usuń