Nie jestem pewna, czym się kierowałam wybierajac sobie tę właśnie książkę do czytania. Chyba spodziewałam się czegoś w rodzaju reportażu Kapuścińskiego prosto z afrykańskiej głuszy, czy też może literatury podróżniczej pokroju Bruczkowskiego. A to zupełnie coś innego.
Książka jest napisana przez misjonarza, zakonnika, ojca kapucyna pochodzącego z Krakowa, któy wyjechał do Afryki, by nieść tam wiarę katolicką. Osiadł w Republice Środkowoafrykańskiej. To tyle tytułem wstępu.
Myślałam, że to będzie o tym, jak nawraca się Afrykanów, jak następuje proces wyrugowania z ich umysłów wiary w bóstwa, amulety i szamanów. Jak to się dzieje, że zmieniają swoje przekonania, w których wyrośli i zaczynają chodzić do kościoła i modlić się. Dla nas, od małego wychowywanych w chrześcijaństwie, kościoły i księża są czymś znanym i naturalnym, a tam nie. Jednak przeczytałam o czymś zupełnie innym.
Mianowicie o tym, jak czuje się zakonnik misyjny, gdy kraj, w któym mieszka, wstrząsany jest wojną domową. Gdy na jego misję napadają rebelianci i trzymając zakonników na muszce, plądrują pomieszczenia w poszukiwaniu pieniędzy, paliwa, jedzenia, radia, baterii... Gdy grożą karabinem i każą oddać kluczyki do auta, bo rebelianci muszą się czymś przemieszczać. Gdy trzeba czym prędzej ukrywać czarnoskórych braci, bo o ile przed białymi napastnicy czują jeszcze jakiś respekt, to czarnych gnębią bez pardonu. Gdy z wioski nieopodal leżącej przybiegają z ostrzeżeniem “znowu jadą”, a czasu jest tyle zaledwie, że można jedynie wejść do kaplicy i się pomodlić. I tyle, jeśli chodzi o modlenie się.
Misjonarze czynem dają świadectwo swojej wierze, co dobitnie książka mi ukazała. Chętnie porozmawiałabym z ojcem Robertem na żywo, przy kawie.
Ocena: 4/6
Perspektywa szerzej nie znana, może tylko tym, którzy w PR1 o godz 18.45 słuchają ciekawe audycji katolickiej.
OdpowiedzUsuń