Świetnie słucha mi się audiobooków Gordona, toteż rozpędem wzięłam się za Mankella, bo to też kryminał. No i na tym kończy się podobieństwo. Mason to silny, pewny siebie adwokat z Los Angeles (czy tam innej Kalifornii). Odnosi same sukcesy, znany jest z błyskotliwych zwycięstw na sali sądowej, na u boku piękną kobietę, Dellę Street.
Kurt Wallander to szwedzki policjant z Ystad, świeżo rozwiedziony, z poszarpanymi relacjami z córką. Ma na głowie ojca, wydział w policji (jego szef ma urlop), lekką nadwagę i okropne morderstwo. Całkowite przeciwieństwo Masona.
Zdobył jednak moją sympatię swoją konsekwencją, uporem, no i jeszcze czymś, czego nie umiem dokładnie określić jednym słowem - ale ta sympatia zaczęła się w momencie, kiedy słuchałam, jak nocą śledzi podejrzanego. Jedzie za nim, niemalże błądząc w nieznanym mu terenie, trzęsąc się z zimna, z bolącą głową, na której rośnie olbrzymi guz po poprzednich perypetiach - oto obraz budzący współczucie, nieprawdaż? Aby pozostać niezauważonym, Kurt Wallander nurkuje do najbliższej bramy, żeby się schować i z rozmachem wali głową w niski strop. Bach! rozcina czoło, krew się leje, głowa boli jeszcze bardziej - poziom mojego współczucia też rośnie, no oczywiście, biedny i na ptysiu ząb złamie.
Ale następna scena to już zwala z nóg. Nie mnie, Wallandera. Podczas śledzenia podejrzanego włazi bowiem na rusztowanie i podpatruje przez okno spotkanie, które się kończy, trzeba więc ruszyć za podejrzanym. I wtedy Wallander zlatuje z rusztowania, a ja nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, bo Kurt zlatuje z naprawdę wysoka i niechybnie by się zabił, gdyby mu nie uwięzła noga między deskami - zawisł tak głową w dół jak nietoperz, pół metra nad chodnikiem, a mnie to nagromadzenie absurdu i czarnej groteski rozbroiło zupełnie i położyło na łopatki.
I jak tu nie lubić Kurta Wallandera, który sam o sobie mówi, że nie jest śmiejącym się policjantem, puszczając oko do czytelnika obytego w skandynawskich kryminałach. Co jeszcze napisać o książce? Morderstwo jest okrutne, śledztwo drobiazgowe i mało skuteczne, pogoda wciąż pod psem (a to wieje, a to leje, a to zimno), a Kurt jest ciągle przygnębiony.
Szczerze polecam!
Ocena: 4,5/6.
Ja tam go nie lubię, bo widzę w nim przede wszystkim depresyjnego ksenofoba. Ale kocham i kochać będę po wieczne czasy klimat skandynawskich kryminałów. Niby chłodna, praworządna Północ, a tu takie namiętności i zbrodnie pod spodem :)
OdpowiedzUsuńW świecie rzeczywistym nie cierpię takich ludzi jak Wallander, ale jako postać literacką bardzo go lubię :). Miejscami jest wręcz rozczulający ;).
OdpowiedzUsuńKocham Wallandera. Widzę, że jesteś przy pierwszym tytule cyklu. Wiele przyjemności przed Tobą. Ja czekam już tylko na "Niespokojnego człowieka". Kurt będzie tak dreptał w kółko, niewiele się zmieni, ale owszem, będzie atakowany coraz silniej przez sceptycyzm i pesymizm.
OdpowiedzUsuńCiepły człowiek i taki, na którym można polegać. Smęci tylko dlatego, że świat schodzi na psy.
Aha, piszę dlatego, że bardzo zabawnie go przedstawiłaś. Lekko przerysowałaś, ale uchwyciłaś rys charakterny.
Sceny karkołomnych potknięć zupełnie wypadły mi z głowy. No tak, "biedny i na ptysiu ząb złamie".
:)
Kavka - ten klimacik też czuję (czujesz? tak, teraz czuję i lubię, ale chyba nie we wszystkich skandynawskich kryminałach jest obecny - i dobrze, bo by się nie różniły od siebie :)
OdpowiedzUsuńMaya - hm, ciekawe, w ogóle go sobie nie przenosiłam do świata rzeczywistego, tak się od razu umiejscowił w szufladce "postać książkowa, że wołami by nie ruszył.
tamaryszku - będę jeszcze czytać o Wallanderze, będę. Albo czytać, albo słuchać, a słyszałam, że i filmy są, z Branaghem, a ja go lubię, oj, lubię!