poniedziałek, 6 czerwca 2011
"Smoczy pazur" Artur Baniewicz (jakby toporem rąbać)
Ależ się wkurzałam podczas czytania tej książki, o rany... ale o tym później.
Kto czytał opowieści o Arivaldzie z Wybrzeża (Jacka Piekary), ten bez trudu znajdzie analogię pomiędzy Arivaldem a Debrenem z Dumayki. Pierwszy wędrował i miał przygody, z których sprytem się wywijał, a drugi wędruje i ma przygody, z których sprytem i rozumem się wywija.
Przygody, w jakich Debren, czarokrążca, bierze udział, znałam już wcześniej, czy to z bajki o Kopciuszku, czy to z tej o smoku, który na wyspie żyje i dziewic żąda, czy to wreszcie z powieści o błędnym rycerzu don Kiszocie, walczącym z wiatrakami.
Lubię takie przeróbki, lubię patrzeć, jak pisarze wywracają na nice znany schemat, już ograny, jak doprawiają smokom falbanki, a wodę malują na zielono, żeby było inaczej.
Lubię też takich bohaterów jak Debren. Magik, ale używający czarów oszczędnie i rzadko, człowiek z dobrym sercem i tęgim rozumem, wychodzący z opresji głównie dzięki sztuce dedukcji, a nie umiejętnościom magicznym (wcale nie nadzwyczajnym) czy sile.
Lubię też takie fantasy, gdzie autor puszcza oko do czytelnika, fantasy nawiązujące do naszych czasów - choćby rozdzielczością i zasięgiem czarodziejskiej szklanej kuli, lub też Bogiem, którego symbol to koło, na którym tenże jest rozpięty.
To lubię, tamto lubię - a czytanie książki było dla mnie udręką i skończyłam ją tylko dlatego, że się zawzięłam. Skąd ten paradoks? Myślałam o tym. I przyszedł mi do głowy las. Piękny, stary, z bogactwem drzewm krzewów, tu zwalone drzewo, tam bystry strumyczek z czystą wodą. Dzika przyroda, czysta, nieskażona natura. Mrau.
Wybieram się więc na spacer po tym lesie, śliczny zielony mech na polanie, głębiej też śliczny, o jejku, jaki cudowny spacer. Tylko że noga wpadła do dziury, no nic, wyjąć nogę i dalej. O, krzaki jeżyn, czepiają się łydek, próbuję do przodu, ale krzaki za gęste, trzeba zawrócić i szukać innej drogi, ale las dalej śliczny, wiewióreczka na gałęzi, cudo, a tu drzewo zwalone w poprzek ścieżki, trzeba obejść, bo górą trudno, ale z jednej strony wykrot, a z drugiej grząskie bagienko, znów trzeba się cofnąć i szukać jeszcze innej drogi. Las śliczny i cudowny, ale co z tego, jak mnie zaraz szlag jasny trafi, bo pół godziny się miotam i wciąż na brzegu prawie stoję.
Tak właśnie wyglądało moje czytanie "Smoczego pazura". Po drugi tom przygód czarokrążcy może sięgnę, jak z tego się otrząsnę i nabiorę sił.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Co by nie mówić, fantastyczne zobrazowanie towarzyszących Ci podczas lektury emocji.
OdpowiedzUsuńChoć sama ocena troszkę zniechęca, to sposób jej "wygłoszenia" sprawia, że osobiście chcemy odwiedzić ów "cudowny las" :)
Świetnie to napisałaś - tzn. metafora z lasem jest genialna ;) Też tak miewam, ale z uporem maniaka brnę do końca...
OdpowiedzUsuńJuż nie ma czasu, jeśli coś naprawdę męczy przerzucam na inną książkę. Szkoda czasu.
OdpowiedzUsuńNie wracaj do Baniewicza. Bo o ile w kolejnych częsciach nie ma takiego chaosu w dialogach (który to buył według mnie największa bolączką "Smoczego Pazura", tak pan Artur zarzuca cżłowieka nowymi wciąż i wciąż wątkami, które niby się ze sobą łączą, ale tak naprawdę tylko męczą.
OdpowiedzUsuńProśba o kontakt, wygrałaś Edwarda:).
OdpowiedzUsuńDzięki za recenzję, ubawiłam się, a do książki nie zajrzę na pewno:-D Zauważyłam w ogóle, że SuperNOWA trochę szowinistyczna jest, wydaje facetów, nawet jeśli są słabi, a kobiet tam jak na lekarstwo...;-)
OdpowiedzUsuńNo to chyba jednak za drugi tom Baniewicza się nie zabiorę, rzeczywiście można poczytać w tym czasie coś innego, choćby Huberatha nowego, mam, a leży odłogiem, o ja niedobra!
OdpowiedzUsuń