sobota, 20 kwietnia 2013
"Saga o jarlu Broniszu" Władysław Jan Grabski - jak to Polacy po morzach wikingowali
"Saga o jarlu Broniszu" jest książką, którą czytałam przez blisko rok. Brałam do ręki, czytałam, potem odkładałam na długo, nie miałam ochoty, by do niej wracać, potem znów się do niej zabierałam, bo mnie wyrzuty sumienia zżerały, że pożyczone i przecież trzeba oddać. Swoje zrobiła też objętość dzieła. Niby tylko 550 stron, ale drobna czcionka, nikłe marginesy oraz niewielkie odstępy pomiędzy wierszami nie ułatwiały czytania (do licha, trochę już w życiu czytałam i oczy mam nieco zużyte). Jak to mój mąż stwierdził: "Jakby to teraz wydała Fabryka Słów, to by z tego ze cztery tomy wyszły".
Skusiłam się na Bronisza po przeczytaniu "Sagi Sigrun" Cherezińskiej. Taka nagła namiętność do historii średniowiecznej. No i dostałam sporą porcję tej historii, ale żebym była z tego jakoś szaleńczo zadowolona, to nie.
Bronisz to rycerz, poddany Bolesława zwanego później Chrobrym; rycerz, którego rzuca po całym świecie, oczywiście tym dostępnym: Polska, Niemcy, Dania, Szwecja, Norwegia, Bałtyk. Rycerz a to wozi jakieś poselstwa, a to towarzyszy siostrze Bolesława, Sigrydzie, a to się zakochuje i zaręcza... Ciekawe życie, można by powiedzieć. Ale tak naprawdę czytałam o tym z pewnym znudzeniem. Dopiero potem zaczęło robić się nieco ciekawiej, głównie przez perypetie małżeńskie Sigrydy. Ta dzielna, waleczna i dumna kobieta, piękna w dodatku, miała ten niefart, że pokochała niewłaściwego faceta. Przystojny, owszem, stanowisko też niezłe (to król), ale charakter typowego samca i macho, co babę tylko do kuchni i alkowy zapędza. Co oczywiście Sigrydzie władczyni wcale się nie podoba, toteż robi go w bambuko i bierze za męża innego króla. Odepchnięty amant mści się na miarę swoich możliwości, między innymi zabiera narzeczoną Bronisza, Helgę, i wydaje ją za znajomego Anglika. Ten wywozi dziewczę do swojego kraju, a Bronisz organizuje zbrojną wyprawę, żeby ją odbić. Pomagają mu bracia, przyjaciele, sam książę Bolesław. Wyprawa się udaje Helgę udaje się odbić, a jej męża unieszkodliwić. Bronisz z tryumfem przywozi narzeczoną-wdowę-dziewicę (co za kuriozum!) do... nie, nie do siebie do Polski, wszak żałoba po mężu, niechby nawet i białym, potrwać musi ze dwa lata.
Zwróciłam uwagę na niezręczność autora, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Oto Anglik, póki potrzebny jest, żeby Helgę trzymać w czystości, odmalowany jest jako dobry człowiek, który zaprzysięga żonie, że jej nie tknie, póki ona sama nie zechce. Ale jak tylko Bronisz z kamratami majaczy na horyzoncie, zmienia się, pije na umór, żonę nagabuje, że jednak by wziął, co jego, mimo wcześniejszych obietnic, słowem, robi co może, żeby go czytelnik znielubił i żeby go można było od razu ubić bez żalu. Mało wiarygodny ten zabieg.
Co dalej? Bronisz poślubia Helgę, ta staje się panią we dworze, szczodrze i gęsto przewijają się wątki religijne, bo to przecież czas krzewienia chrześcijaństwa wśród pogan, także czas, kiedy święty Wojciech oddał życie za wiarę.
Bardzo dokładnie pochylił się autor nad zjazdem gnieźnieńskim, widać, że tęgi z niego historyk, bo ta część opowieści aż kapie od szczegółów i szczególików, a to dywan purpurowy, a to naczynia szczerozłote, a to rozmowy Bolesława z Ottonem (nawiasem, niezły manipulator z Bolesława, dziś by się powiedziało dyplomata), a to spowiedź wiernych - można się dużo dowiedzieć.
Następnie pstryk - i przechodzi pan Grabowski znów do sprawy Sigrydy i porzuconego amanta. Wątek kończy się bitwą morską, bardzo mocno osadzoną w historii (o czym dowiedziałam się z posłowia), ale za to kiepsko opisaną przez autora.
Całość więc nierówna i pewnie dlatego tak długo mi się to czytało. No i zima, brak światła słonecznego przez tę cholernie drobną czcionkę dokuczał mi bardzo.
Rzutem na taśmę, zanim odesłałam książkę właścicielce, wypisałam sobie kilka cytatów.
"Do dnia przybycia Bronisza obcięto już paru złodziejaszkom ręce, setnika z drużyny gnieźnieńskiej okastrowano za gwałt dokonany na córce wędrownego kupca, a teściowej łowczego kujawskiego wybito dwa przednie zęby za to, że gorszyła swoich domowników, obżerając się mięsem w czasie Wielkiego Postu". [1]
No, to faktycznie całkiem niezłe wyroki sądowe, że tak powiem, radykalne.
"Chór męskich głosów zagłuszył pluskot fal [...]". [2]
A to wynotowałam dla pamięci, jako że umieszczono tu słowo, które było pierwowzorem mojego rodowego nazwiska. Pluskot. Śliczne słowo, nie?.
"[Danowie] Ze szczególną niechęcią ustępowali swoich przydziałów paltbröda, świeżo nadesłanego ze Szwecji, a wypieczonego z żyta zaprawionego krwią renów. Danów ułagodził nieco zapas soczystych szynek i kiełbas słynnego szczecińskiego wyrobu, za które odwdzięczyli się Wendom łokciowym balem prasowanego a odgoryczonego mchu islandzkiego fjälgras, który nadawał się jako pyszna przyprawa do bryi. Polacy nie poznali się, niestety, na tym przysmaku, gdyż cuchnął im stęchłymi grzybami. Woleli swoją kwaszoną kapustę. Z przydziału normańskiego najbardziej smakował im glohoppa, poręczny do gryzienia w zasuszonym stanie". [3]
Rarytasy, ha! Poguglowałam, choć tak na szybko tylko i wyszło mi że paltbröd to coś w rodzaju chleba, tyle że z krwią. No, w końu my, Polacy, też wcinamy czerninę i kaszankę.
Fjälgras - to właśnie nie wiem, majaczy mi się chrobotek islandzki, ale formy nie umiem z niczym porównać.
Glohoppa to zdaje się ciasto, jakby piernikowe, a może czekoladowe? Porządnie wysuszone może smakować jak słodkie sucharki. :)
Jeśli ktoś wie coś więcej na temat tych pyszności (za wyjątkiem bryi, tego akurat nie jestem ciekawa), niech napisze koniecznie.
---
[1] "Saga o jarlu Broniszu" Władysław Jan Grabski, Wydawnictwo Książnica, Katowice 2004, s. 381
[2] Tamże, s.383
[3] Tamże, s.270-271
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czytałam kilkanaście lat temu nie znając wtedy jeszcze oczywiście fantastycznej prozy Cherezińskiej - i wtedy, no kurczę, podobało mi się! Niezręczność autora w sprawach damsko-męskich zauważyłam, ale raczej mnie to wzruszyło, niż zirytowało:) Ciekawe, jak odebrałabym książkę teraz:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Teraz, jak już znasz Cherezińską... hm. Ona chyba jednak ma lepsze pióro. Za to Grabski, mam wrażenie, ma większą wiedzę historyczną, albo inaczej - więcej tej historii w powieści zamieszcza.
UsuńTytuł mi się latami o oczy otrzaskiwał, ale sama nie wiem, czy sięgnę.
OdpowiedzUsuńNo... lektura jednak nieobowiązkowa, rzekłabym.
UsuńCzytałam kiedyś recenzję tej książki, bardzo pochlebną swoją drogą - mimo to nie przeczytałam do tej pory, może tym razem się skuszę :)
OdpowiedzUsuńJeśli już, wybierz może inne wydanie, w trosce o oczy :)
UsuńTo książka dla mężczyzn, a nie kobiet.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, dzięki.
UsuńMnie się podoba. Właśnie skończyłam czytać II tom - najnowsze wydanie podzielone jest na trzy tomy, ma fajną czytelną czcionkę i papier (w sensie, że nie śnieżnobiały, od którego blasku bolą oczy...).
OdpowiedzUsuńPomiędzy Grabskim a Cherezińską jest spora różnica, spowodowana chociażby różnicą ok 60 lat pomiędzy jedną a drugą sagą... Inna jest stylistyka, inny sposób patrzenia na pewne sprawy, inna wiedza historyczna.
Mam wrażenie, że Grabski swoją książkę pisał trochę "pod Kraszewskiego" - te opisy przyrody, dzielni mężowie, cnotliwe dziewice, wspaniałość polskiego władcy i jego ponadprzecietna inteligencja, długo by wymieniać.
Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że chociaż obydwoje umieścili akcję swoich powieści w tym samym czasie, to jednak opisują ją z dwóch różnych perspektyw: Polaków i Norwegów`. Dla jednych Olaf był bohaterem, dla drugich już niekoniecznie...
A tak przy okazji - coś mi się tak ze studiów majaczy, że to nie Sygryda odtrąciła Olafa, a raczej on nie chciał się żenić z bezpańską wdową. Co by Grabski nie pisał - Szwedzi mogli ja kochać, ale w życiu by się nie zgodzili, żeby im baba panowała. Nawet siostra jednego z ważniejszych europejskich władców.
Mignęło mi właśnie, że to czytasz, zajrzę do ciebie na pewno i poczytam.
UsuńA różnice w pisaniu widoczne, to prawda. Jednak wolę Cherezińską.
:)
Dziękuję za obszerny komentarz.