Kiedy pojawił się "Ciemny Eden" i udało mi się go przeczytać, byłam zachwycona. Wizja tworzenia od nowa cywilizacji przez rozbitków, gdzieś na odległej planecie, choć przecież nie tak znów odkrywcza, miała w sobie porządny ładunek socjologii, odwagi i emocji i porwała mnie bez reszty. Na drugą część czekałam bardzo, ciekawa, czy "Matkę Edenu" tak samo dobrze będzie mi się czytać.
Z wielką przyjemnością oznajmiam, że czytało się znakomicie. Co świadczy właściwie jedynie o tym, że Beckett zręcznie pisze. Jeśli chodzi o treść, to nie jestem już tak zadowolona...
Akcja powieści toczy się jakiś czas (no nie pamiętam, ile lat, kilkadziesiąt, sto?) po wydarzeniach opisanych w "Ciemnym Edenie". Na planecie istnieje społeczeństwo, które po rozłamie zapoczątkowanym przez Johny'ego Czerwoniucha, rozpełzło się po całym dostępnym im świecie, a ludzie, w zależności dostępnych im zasobów, są na różnym poziomie technologicznym i społecznym. Kształtuje się też u nich religia - nie, źle napisałam, religia była od samego początku, jeśli religią nazwać wiarę w przodków.
Dziewczyna z plemienia żyjącego mocno na uboczu i trudniącego się wyrobem łódek, Gwiazdeczka Strumyk namawia bliskich na daleką, jak dla nich, wyprawę. Płyną do miejsca, gdzie przed laty rozbił się lądownik (czyli do Domu Lona Downika), gdzie teraz jest miasto i kwitnie handel. Tam dziewczę trafia na mężczyznę swojego życia i jedzie z nim w nieznane, taki Kopciuszek. I tak jak w bajce o Kopciuszku, tylko młody książę ją uwielbia, a jego świta widzi w niej głównie dzikuskę i kocmołucha.
Gwiazdeczka w nowym domu jest oszołomiona poziomem technologii i przerażona skalą, na jaką w nowym państwie jedni wykorzystują drugich i postanawia coś zmienić (Johny Czerwoniuch w wersji żeńskiej). Ponieważ młoda królowa w sobie ogromne pokłady empatii, energii i ma wizję, jak powinien wyglądać świat, podejmuje działania, by zmienić system społeczny w państwie męża. Potężnym atutem jest też posiadany przez nią pierścień Geli (tak, tej Angeli, która spadła z nieba).
Tylko czy to wystarczy? Gwiazdeczka ma niewątpliwie wyczucie chwili i naturalną intuicję stratega, słabo jednak u niej z zapleczem. Natura buntowniczki kontra brutalna siła przeciwników. I jak to widzicie?
W chwili, gdy uświadomiłam sobie, dokąd zmierza autor i co chce mi pokazać, jakoś mi zainteresowanie osłabło. Z tyłu głowy pojawiły się myśli, że przecież ja to już czytałam, gdzieś, kiedyś, w innych książkach.
No oczywiście, Ursula Le Guin (inni też, ale Urszulę kocham) i te wszystkie opowieści o Ekumenie, o innych planetach wciąż z tymi samymi problemami: rasizm, wyzysk, dyskryminacja jednej płci, zakłamywanie historii. To są bardzo ważne tematy, jasne, że zdaję sobie z tego sprawę. Dla młodszych czytelników bądź tych, którzy nie obczytali się Urszulą po pachy, będzie to świetne odkrycie i w ogóle powieść na tip-top. Dla mnie jednak to był kolejny utwór omawiający znane mi już tematy, dlatego też nie urzekł mnie tak bardzo, jak pierwsza część cyklu.
Ciekawa jestem, co Beckett weźmie na tapetę w kolejnym tomie. Wiem jednak już teraz, że przed zakupem przyjrzę mu się uważniej.
Kolejna doskonała pozycja z "Uczty wyobraźni". Dobrze, że w mojej bibliotece jest pełno książek z tej serii, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSeria jest znakomita. Co prawda nie wszystko będzie każdemu odpowiadać, ale i przecież nie o to chodzi.
Usuń