wtorek, 9 października 2012
"Maria i Magdalena" Magdalena Samozwaniec - kolejna książka o Kossakach
Były sobie dwie siostry, Maria i Magdalena Kossakówny... Już tak zaczynałam notkę, prawda? Ano, bo ta książka jest nawet bardziej o dwóch siostrach niż poprzednia. Tamta, "Zalotnica niebieska" skupiała się na Marii, czyli Lilce. Tu zaś pani Samozwaniec opisała siebie i swoją siostrę, przy okazji ciepło odmalowując całą swoją rodzinę z Mamidłem i Tatkiem na czele.
Ta biografia (autobiografia) jest chyba mało obiektywna, bo jak tu obiektywnie pisać o sobie samej? Co nie zmienia faktu, że to bardzo sympatyczna rodzinka i Kossaków można polubić. Zwłaszcza ojca, człowieka utalentowanego, uśmiechniętego, eleganckiego, przystojnego i ogólnie przyjaznego dla środowiska (niech mi tu tylko zacofany czy kto inny nie wyjeżdża z jego flamami, bo o nich wiem i zdania nie zmienię). Mamidło zaś jest kochane. Jak każda mama.
Liczni mężczyźni sióstr są różni, od beznadziejnych przez znośnych do całkiem niezłych.
Wszystko opisane jest językiem wyjątkowo przyjemnym, pod tym względem nie mam pani Samozwaniec nic do zarzucenia. I koniec, przestaję pisać o tej książce, bo zaczynam pisać banały bez sensu, a ona na to nie zasługuje.
"Maria i Magdalena" Magdalena Samozwaniec, Wydawnictwo Wibet/Rachocki, 1992.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
MiM to rozkoszna książka, ale grafik powinien mieć zakaz wykonywania zawodu za tę okładkę:P
OdpowiedzUsuńNo fakt, po kiego grzyba podkolorował ten fragment portretu w takie wściekłe kolory?
UsuńJakby nie można było zamieścić obrazu w oryginalnym wyglądzie...
Mnie tam jakoś okładka ani grzała, ani ziębiła...
UsuńCiepła i piękna biografia/autobiografia. Chyba najlepsza książka Samozwaniec.
OdpowiedzUsuńChciałabyś Niezabitowskiego: 30 lat życia z Madzią? Chętnie pożyczę :)
Olimpia
Olimpio, mam jeszcze od Doroty biografię Lilki autorstwa Anny Nasiłowskiej, muszę to skończyć, a i to nieprędko, bo przecież nawet najsympatyczniejsza rodzina może się znudzić.
UsuńNie jestem aż taką entuzjastką książki i rodzinki, jak co poniektórzy, ale Marię i Magdalenę czytało się naprawdę nieźle. I popieram ZWL - okładka do bani; zresztą jak wiele dzisiaj okładek; tyle, że nie do końca jestem pewna czy to wina grafika, czy on jedynie spełnia oczekiwania wydawnictwa; bo ktoś to przecież musi zatwierdzić.
OdpowiedzUsuńOkładki te współczesne, zwłaszcza obyczajowe, często (och, zbyt często) tłuczone są jakby na jedno kopytko: postać dziewczęcia, albo sama buzia - z banku twarzy - okoliczności przyrody wokół i tyle.
UsuńZgadzam się - super książka. A iluż ciekawostek obyczajowych z przedwojennej epoki można tam posmakować:)
OdpowiedzUsuńMnie podobał się rozdział o Madzi jako ambasadorowej. :)
UsuńZdecydowanie wolę te wspomnienia Samozwaniec, niż "Zalotnicę...", którea wydawała mi się przesadnie przesłodzoną opowieścią o siostrze, co nie zmienia faktu, że lekkie pióro i poczucie humoru autorki bardzo do mnie przemawia:)
OdpowiedzUsuńPrzesłodzone? Może troszkę - ale z drugiej strony widać, że Madzia Lilkę kochała bardzo i przywiązana była do niej. Taka mocna miłość siostrzana.
Usuń