czwartek, 26 maja 2016
"Shylock się nazywam" Howard Jacobson - projekt Szekspir
Dzień dobry, Projekcie Szekspir! Właśnie zaczęłam z Tobą przygodę, co prawda od drugiego tomu, ale to przecież nic nie szkodzi.
"Shylock się nazywam" to próba napisania na nowo "Kupca weneckiego", tylko już bez rymów i o akcji umieszczonej we współczesnym Nowym Jorku (czy tam gdzieś).
Teraz z grubsza, o czym to jest (ale odsyłam też do notki o "Kupcu weneckim"): potentat finansowy, kolekcjoner sztuki i Żyd Simon Strulovitch spotyka na cmentarzu Shylocka. Tak, TEGO Shylocka, z szekspirowskiej sztuki wskoczył prosto w tę powieść, w literaturze to przecież nie problem. Strulovitch zaprasza Shylocka do domu - prowadzą odtąd długie rozmowy, roztrząsają problemy, szukają rozwiązań. Strulovitch to taki dzisiejszy Shylock, także ma córkę, która ucieka z gojem, no i także ma pewne zasoby, za które współczesny Antonio (tu: D'Anton) jest w stanie dużo zaoferować. Nic więc dziwnego, że chciałby skorzystać z doświadczeń starszego pobratymca.
I tak przez całą książkę sobie rozmawiają, rozprawiają i wymieniają poglądy. "Oni dwaj przez cały ten rejs" - przychodzi mi na myśl tytuł książki Andrzeja Perepeczki.
Nie była to dla mnie łatwa lektura - bo wiecie, rozmiłowana jestem w nieco innych klimatach literackich. Konkrety, lubię konkrety, literackie mięso. Tu zaś dużo dzieje się pod skórą, pod powierzchnią, nie wprost. To taka wewnętrzna debata o tym, jak to jest być Żydem. Bo wiecie, choć Strulovitch urodził się Żydem, to nie przestrzega prawa szariatu, lekceważy nakazy religijne, czyli odrzuca swoje dziedzictwo. Czy na pewno?
Bo jednak tkwi w nim ta historia dziejowa, ta ucieczka z Egiptu, ta Ziemia Obiecana. W geny mu weszło i już nie popuści. Gdy więc, tak jak Shylock lata temu, żąda od wierzyciela kawałka jego ciała, to nie osobiste animozje przez niego przemawiają, tylko ta historia.
Cała książka pełna jest rozważań o żydostwie jako stanie ducha i umysłu. O odgradzaniu się od reszty społeczeństwa coraz bardziej międzynarodowego. Żydzi mają w sobie poczucie wyjątkowości, a może wykluczenia, które każe im traktować gojów z chłodem i dystansem. Goje zaś, świadomie czy nie, odwdzięczają się tym samym. Albo nawet czymś gorszym, przecież tak samo było w "Kupcu weneckim" - wzgarda, nienawiść do Shylocka spowodowały, że tak bardzo narosła w nim chęć odwetu. Spirala niechęci zaczęła się nakręcać, kto odpuści, ten jest słabeuszem.
Dziwna to książka, albo nie, co ja piszę. Trudna to dla mnie książka, porusza tematy mocno mi odległe i zmusza (a właściwie delikatnie sugeruje), by się zastanowić nad sprawami tak mi odległymi mentalnie, że hej.
Na przykład, czy ten funt ciała Antonia u Szekspira to miało być jego serce czy napletek (pomijając już różnicę w wadze, chodzi o symbolikę).
Cała ta powieść jest pełna symboliki. Uprzedzam, bez czytania sztuki Szekspira raczej nie powinno się do niej podchodzić, za dużo tam nawiązań i odniesień.
Tak się rozpisałam, a czy coś sensownego z tego wyszło? Chyba to, że Szekspir jest wiecznie żywy, można go czytać i pisać wciąż na nowo.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Dolnośląskiemu za możliwość przeczytania książki!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jestem ciekawa tej książki. Przy okazji odświeżę sobie sztukę Szekspira, zaś odnajdowanie nawiązań do niej w tejże książce może okazać się niezłą zabawą. No i ciekawa jestem swoich wrażeń po skonfrontowaniu pierwowzoru z powieścią Jacobsona. :)
OdpowiedzUsuńJeśli trzeba, oferuję pożyczkę!
UsuńU mnie już czekają kolejne dwie książki z tej serii :)