"Wieczna wojna" obnażała bezsens bezustannego wojowania, więc mogłoby się zdawać, że upragniona przez weteranów Mandellę i Marygay "wieczna wolność" jest spełnieniem jej marzeń. Udało im się odnaleźć w czasie i przestrzeni, udało im się zamieszkać razem na odosobnionej planecie o znamiennej nazwie Middle Finger, pobrać i mieć dzieci. Niby dobrze: spokojne życie, własna farma, dzieci uczęszczające do miejscowych szkół, sąsiedzi w podobnej sytuacji, też po wojennych przejściach. Wszystko ok, a jednak coś uwiera porucznika, gryzie i nie daje spać.
To Człowiek i Taurańczycy. Przypomnę, że pod koniec "Wiecznej wojny", po niewyobrażalnej ilości lat spędzonych na tłuczeniu się wzajemnym, konflikt skończył się jak ucięty nożem. Dogadali się, Taurańczycy i Człowiek, głównie dlatego, że ludzie to już nie ludzie, tylko Człowiek, nowe istoty, klony mające wspólną świadomość (w dużym uproszczeniu). Taurańczycy także u siebie mają wspólną świadomość (także w dużym uproszczeniu). To właśnie uwiera mieszkańców planety MF - że świat aż tak bardzo się zmienił, że Człowiek jest za mało ludzki, a ich, weteranów, toleruje przede wszystkim ze względu na ich różnorodną pulę genową.
Dlatego weterani chcą się wymiksować z tego towarzystwa, wziąć statek, polecieć w przestrzeń kosmiczną, zawrócić i osiąść z powrotem na planecie Middle Finger po czterdziestu tysiącach lat. Chcą zobaczyć, co stanie się z Człowiekiem, z Taurańczykami, ze wszystkim. Trochę ich rozumiem.
Co będzie z ich podróżą, czy Człowiek pozwoli im na ten lot, czy nie, co mają do powiedzenia na ten temat Taurańczycy - o tym już wolę nie pisać, żeby nie zepsuć przyjemności lektury tym, którzy się na nią zdecydują. Czuję się jednak w obowiązku uprzedzić was, że ta warstwa fantastyczno-przygodowa jest bardzo długim i bardzo udanym wstępem do wydarzenia, które wywróciło całą książkę do góry nogami. Albo nie, po prostu przeniosło Ludzi, weteranów i Taurańczyków do innej rzeczywistości, albo nie, nie przeniosło, tylko uświadomiło im, że się w takiej znajdują od dawna, choć nie mieli o tym pojęcia. Dla mnie to było wielkie zaskoczenie, bardzo pozytywne, lubię, jak autor wchodzi na wyższy poziom dialogu z czytelnikiem.
Dajcie się skusić na tę kosmiczną przygodę z porucznikiem Mandellą.
Książka przeczytana w ramach współpracy z Domem Wydawniczym Rebis.
"Wieczna wolność" Joe Haldeman, przełożył Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021, seria "Wehikuł czasu".
Po pierwszym tomie nie chciałam już kontynuować tej serii, ale może jednak zmienię zdanie?
OdpowiedzUsuńMówisz o serii "Wehikuł czasu"? Ja za nią przepadam! :)
UsuńTeż lubię, kiedy autor książki wciąga mnie w czytelniczy dialog. Wszystkie tak napisane książki są dla mnie bardzo cenne. :)
OdpowiedzUsuńPrawda? To jest cudowne w literaturze!
UsuńWygląda mi to na tytuł do wyzwania - mam go dopisać?
OdpowiedzUsuńA niech mnie, ależ mi dałaś teraz do myślenia. Bo wyzwanie to spotkanie kosmitów, taki jest ogólny sens, nieprawdaż? I o ile w "Wiecznej wojnie" nie miałam wątpliwości, bo ludzie polecieli, spotkali kosmitów, obcych, Taurańczyków i zaczęli się z nimi naparzać. Proste.
UsuńTu natomiast Taurańczycy są już czymś znanym, obcykanym i trochę już wrośniętym w kulturę ludzką, przepraszam, Ludzką.
Owszem, jest jeszcze jedna forma istnienia, która pojawia się w książce, ale nie ośmieliłabym się nazwać jej kosmitą.
Toteż odpowiedź brzmi: nie. Nie dopisuj jej, autorowi udało się zręcznie wywinąć się od tego hasztaga ;)