Moje spotkanie z panem Jackiem zaczęło się od Teleekspresu. W któryś dzień tygodnia jest kącik literacki i polecają to i owo oraz tego i owego autora pokazują. Zdarzyło się więc, że zobaczyłam szczupłego, miłego facecika w okularach z książką w ręku. Powiedział kilka słów o swoim dziele sympatycznym głosem i zniknął. Z ekranu, oczywiście, nie na zawsze. No i zapomniałam.
Ale kiedy udałam się od Empiku celem nabycia kilku kilogramów literatury, przypomniałam sobie o miłym faceciku i o dziwo, pamiętałam nawet, jaki tytuł nosiła jego książka. Szast prast, z półki w Empiku na półkę u mnie, sięgnęłam, poczytałam i powiem: fiu fiu.
A teraz tłumaczę czemu fiu fiu. Otóż ja generalnie na tych nowych, młodych, polskich pisarzach nie znam. No, Masłowska i ci od s-f to jeszcze, ale to wyjątek, natomiast tych od literatury pięknej i/lub popularnej no nic, serio. Może się zraziłam, jak mi wpadł Shuty w ręce (zaraz ze wstrętem wypuściłam i z obrzydzeniem wytarłam ręce w spodnie), a może jeszcze co innego. Natomiast książka pana Jacka jest przemiła.
To książka o jego babci – od dzieciństwa zwanej Lalą. Babcia opowiada o życiu, a wnuk słucha (czasem po wielokroć tych samych opowieści), by to potem spisać. Spisać trochę tak, jak babcia mówi, wielowątkowo, dygresyjnie, kwieciście, a trochę próbuje to uporządkować, by czytelnik nie zgubił się jednak w tej chronologii ze szczętem. Tu zaznaczy „jeszcze do tego wrócimy”, potem napomknie „a teraz będzie o tym, co to pisałem, że do tego wrócimy”. Całość opowieści przeplata się z obserwacją schyłku życia babci, i tak to się toczy: tu życie Lali opowiadane, do przodu i do przodu, tu życie Lali przeżywane, do przodu, choć z coraz większym trudem.
To piękna opowieść i pięknie napisana. Wspomnienia kobiety energicznej, pięknej i żyjącej pełnią życia kobiety przefiltrowane przez wnuka pisarza są jak tkany starannie gobelin, kolorowy, bogaty i dopieszczony w każdym calu.
Dehnel naprawdę pięknie pisze. Gładko, nienachalnie, sympatycznie. Jestem pełna uznania dla jego warsztatu.
A tak jeszcze na koniec mi się nasunęło: iluż z nas ma/miało starsze osoby w domu, ze swoimi opowieściami? Póki one były, były i opowieści, częstokroć tak często powtarzane, że aż nużące. Zabrakło osób (babć, dziadków, ciotek, wujków), znikły i ich historie, nigdzie nie spisane, nie uwiecznione, powoli zacierające się w naszej pamięci. Ech, przepadło w mrokach dziejów i czegoś żal. Jacek Dehnel umiał uchwycić to, co już już miało przepaść w tychże mrokach i jemu na pewno nie żal. Podziwiam.
Miałam takie odczucia jak Ty, świetna receznja.
OdpowiedzUsuńAż chce się dodać - święta prawda.:)
OdpowiedzUsuńDokładnie nic dodać nic ująć. Mi się bardzo podobała Lala
OdpowiedzUsuńDobra recenzja. Ja też się zachwyciłem i wzruszyłem.
OdpowiedzUsuń