Długo szukałam tej książki, oj, długo, ale w końcu udało się.
Przeczytałam szybciutko i okazało się, że dość trudno mi tę powieść zaklasyfikować. Ni to kryminał, ni to powieść współczesna, ni to psychologiczna, zahacza odrobinę o klimaty baśniowe, choć to nie baśń, ale te niezwykłe dzieje bohaterów, tak niezwykłe, że aż nieprawdopodobne.
Główny bohater pierwszej części, pod tytułem „Pau”, Marek, jest zwykłym, szarym człowiekiem, żonatym, dzieciatym, wprzęgniętym w kierat codziennego życia: dom, praca, dom. Wędruje wciąż tymi samymi drogami, spotyka tych samych ludzi. Aż nagle wyskakuje z tej wydeptanej przez siebie ścieżki, bo w drodze do pracy nie spotyka biegacza, którego widział codziennie idąc do pracy. I to był ten kamyczek, który uruchomił całą lawinę. Bo Marek, pchnięty irracjonalnym impulsem, zaczyna biec, chcąc wynagrodzić światu, a może sobie, brak stałego elementu porannego krajobrazu, jakim był biegacz. I od tego wszystko się zaczyna. Wszystko, czyli to, że Marek - podsłuchawszy rozmowę osiedlowych blokersów - próbuje pomóc pewnej dziewczynie imieniem Paulina; to, że trafia do bardzo dziwnego mieszkania, gdzie jest seksualnie wabiony i nęcony; to, że ucieka, ratując zdrowie i życie (kolejność obojętna, on sam nie wie), przez ogródki działkowe Wrocławia; to, że spotyka kolegę z dawnych lat, trochę pomylonego z miłości. Nie, nie zdradzam tu fabuły, gdyż jest ona tak misternie wpleciona w powieść, że nie da się zamknąć w paru słowach, ba, w paru zdaniach nawet bym nie zdołała.
Bo jest jeszcze część druga, pod tytułem „Tony”, a Tony to tenże biegacz właśnie, przez którego Marek wpadł w tak rozliczne tarapaty. To niespełniony muzyk jazzowy, on z kolei chce pomóc innej kobiecie, okazuje się, że ta kobieta jest związana z Markiem, pojawiają się kolejne osoby i nagle uświadamiamy sobie, że to wszystko jest ze sobą ściśle związane jak włóczka w sweterku.
Jacek Bierut bardzo ciekawie wpisał się w światek młodych polskich pisarzy, po swojemu, nie naśladując nikogo (co prawda mogłabym wymienić parę nazwisk, z którymi mi się kojarzą niektóre z elementów powieści, ale tego nie zrobię, bo to by mogła być moja nadinterpretacja, zresztą, on tego nie potrzebuje, naprawdę). Tworzy słowami bardzo specyficzny klimat, doskonale oddaje zarówno język żulerii, bajania chorego z miłości, jak i wewnętrzne przemyślenia – wszystko to jest tak autentyczne i mocne, jak poranny błysk słońca pod powiekami. Wiele razy łapałam się na tym, że jakieś zdanie, jakiś akapit uderzył mnie mocno, aż zatrzymywałam się w rozpędzie czytania i zastanawiałam się chwilę, zanim mogłam czytać dalej.
Bierut jest laureatem nagrody Fundacji Kultury w konkursie „Promocja najnowszej literatury polskiej” - moim zdaniem całkowicie zasłużenie.
No i Wrocław Bieruta jest moim zdaniem dużo ciekawszy niż Wrcoław Krajewskiego.
A można to jakoś dostać? Bo brzmi bardzo, bardzo ciekawie, ale piszesz, że ciężko dostępne. W każdym razie się zainteresuję, bo i Wrocław, i powieść współczesna to jest to, co lubię, mimo, że nieprawdopodobne :)
OdpowiedzUsuńZaliczę ci to jako czerwcowa wyzwaniowa książka, dobrze? :D
Hm, chyba tylko na allegro, to raczej nie jest popularna książka. Co do zaliczenia - hm, ale ja nie biorę udziału w tym wyzwaniu, właściwie to nie biorę udziału w żadnym wyzwaniu, ale w sumie możesz mnie tam gdzieś umieścić, nie przeszkadza mi to absolutnie :)
Usuń