wtorek, 3 listopada 2009
"Mroczne materie" Philip Pullman
Na wiki piszą: Akcja trylogii obraca się wokół dwóch wątków. Zasadniczy opowiada o wędrówce głównych bohaterów, Lyry Belacqua i Willa Parry'ego przez wieloświat równoległych wymiarów. Drugi traktuje o zmaganiach pomiędzy światem ziemskim i niebiańskim. W cyklu występuje wiele unikalnych, fantastycznych elementów świata przedstawionego, takich jak pancerne niedźwiedzie i dajmony, będące duszą pod postacią zwierzęta obrazującego charakter jej właściciela. Pullman odwoływał się też do klasyki, na przykład kreując postaci czarownic. W miarę rozwoju akcji, wydarzenia nabierają alegorycznych znaczeń. Autor czerpie z szerokiego wachlarza dziedzin, takich jak np. fizykai fizyka kwantowa, teologia, symbolika (w tym symbolika biblijna) oraz filozofia religii.
Pancerne niedźwiedzie są jak centaury, to taka moja prywatna uwaga – takie nienaturalne istoty, które generalnie nie istnieją, a na kartach książki z powodzeniem sobie egzystują i nawet budzą niechętną sympatię. Centaury budziły po prostu sympatię. Mnogość różnych bytów budzi podziw i dodaje kolorytu powieści. Mnogość odniesień też. Mitologia, proszę: zejście po umarłego do świata zmarłych, no, Orfeusz, prawda. Religia, proszę: motyw Adama i Ewy, do tego anioły i ich bunt. Do tego wierzenia ludowe, czyli czarownice, upiory, spersonifikowana śmierć, albo też coś w rodzaju wróżek, skrzatów, krasnali, no, malutcy ludzie. I jeszcze literatura, Romeo i Julia choćby, a więcej to już anomalocaris napłodził (ja tam nie umiem tak na zawołanie sobie przypominać, gdzie i kto o tym czy owym pisał, to pewnie przez sklerozę). A żeby nie było, że to tylko ładnie skompilowane wątki pościągane zewsząd, Pullman dodaje dajmony, istoty nierozerwalnie związane z człowiekiem, aczkolwiek będące niezależnymi bytami. Żeby to wszystko pomieścić, trzeba światów równoległych. No trzeba. Przeróżnych, dziwnych i całkiem normalnych. Bohaterowie wędrują po nich w tę i z powrotem, żeby coś zdobyć, coś wykonać, coś znaleźć... Wspierają się wzajemnie, Lyra i Will, wyciągając za uszy z przeróżnych opresji. To takie budujące.
Pytanie brzmi: czy mi się podobało? Otóż – i tak i nie. Tak – ze względu na tę obfitość wszystkiego, co Pullman zamieścił w trylogii i takie to wszystko zgrabne, takie przemyślane, takie mądre. Serio teraz piszę, wcale się nie nabijam. Nie – bo jakoś nie potrafiłam się utożsamić z bohaterami tak bardzo, jak bym chciała. Nie umiałam wczuć się do końca w ich historię, współczuć im, sekundować, trzymać kciuki. Takie czytanie bez przekonania. Dla porównania – „Inny Świat” wciągnął mnie nieporównanie bardziej. Nie mam pojęcia, od czego to zależy, czemu ten mniej, a tamten bardziej, ja tylko piszę, co czuję. Tym niemniej stanowczo stwierdzam, że warto przeczytać.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Szlag, coś mi się poprzestawiało i mam dziwnie duże odstępy pomiędzy wierszami i czcionkę też jakąś inną....
OdpowiedzUsuńCzytałąm tylko pierwszą część i jakoś na następne już nie miałam ochoty. W tym miesiącu jestem jednak zmuszona zapoznać się z całą trylogią, zobaczymy, może te odniesienia jakoś uprzyjemnią mi lekturę ;)
OdpowiedzUsuńO, a czemu zmuszona? Serio jestem ciekawa.
OdpowiedzUsuńLektura na studiach ;)
OdpowiedzUsuńTo muszą być świetne studia! :)
OdpowiedzUsuńAnglistyka ;) Seminarium mam właśnie o utopijności w książkach dla młodzieży.
OdpowiedzUsuń