Przeczytałam 285 stron z 727 i więcej już nie dam rady. Ta książka po prostu nie jest dla mnie, choć początkowo myślałam, że pójdzie mi lepiej. Jestem entuzjastką kryminalnych seriali typu "Kości" czy "CSI", gdzie policyjni technicy drobiazgowo zbierają ślady z miejsca przestępstwa, aby błyskawicznie rozwiązać zagadkę morderstwa czy innej niegodziwości. Wszystko jest ważne: ślad krwi, koci włos, odprysk lakieru. W tych serialach wszystko jest takie proste, takie łatwe. Maszyny do badania DNA, spektroskopy, mikroskopy, komputery, skanery, szast prast i są wyniki.
"Godzina detektywów" opowiada o tym, jak ludzie pracowali na to, by teraz było tak łatwo. Badania nad krwią, jej grupami, czynnikiem Rh, badanie świeżych i zaschniętych plam, inne ślady biologiczne - autor opisuje to wszystko BARDZO szczegółowo, od czasu do czasu okraszając te drobiazgowe wywody opisem jakiejś szczególnie ciekawej sprawy karnej, gdzie badania takie pozwalały uzyskać rozwiązanie zagadki. Niestety, te właśnie szczegółowe opisy okazały się dla mnie koszmarnie nudne, a kiedy złapałam się na tym, że i te przytaczane ciekawe przypadki zaczynajś mnie nudzić, nie patyczkowałam się i odłożyłam książkę.
Z całą pewnością są pasjonaci, do których książka jest kierowana, ale ja do nich nie należę.
Brzmi bardzo interesująco, choć zniechęcasz skutecznie. Ale spróbuję, bo chciałem spróbować wszystkich książek z 50na50.
OdpowiedzUsuńMyślałam, że tylko ja porzuciłam "Godzinę detektywów", chociaż także myślałam, że to książka dla mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Grześku, zajrzeć zawsze można - i sprawdzić, czy książka odpowiada.
OdpowiedzUsuńCaitri - uff, nie jestem sama :)