poniedziałek, 21 marca 2011
"Psy z Rygi" Henning Mankell
Skoro spodobał mi się Kurt Wallander po pierwszym razie, to musiałam sprawdzić, czy za drugim razem będzie tak samo dobrze. I było!
Zaczyna się posępnie, oczywiście. Jest zimno, wieje wiatr i pada śnieg, a szyper na kutrze przemytniczym dostrzega na morzu ponton z dwoma ciałami w środku. Trupy jak nic, zimne i sztywne. Ponton dociera do Ystad - i tak komisarz Wallander rozpoczyna śledztwo. Trudne i skomplikowane. Na tyle trudne, że do Ystad przyjeżdża major z Rygi, wiele bowiem wskazuje na to, że z Łotwy pochodzą zabici mężczyźni. Całkiem sympatyczna osoba ten major, polubiłam go, choć kopci papierosy jak komin, ale zanim zdążyłam go porządnie poznać, już ktoś go sprzątnął z tego łez padołu. Nie zdradzam tutaj jakichś straszliwych tajemnic fabuły, bo cała emocjonująca historia zaczyna się właśnie tutaj, od tego miejsca.
Kurt wypływa na szerokie wody polityki, przekrada się potajemnie przez granicę, posługuje się fałszywym paszportem, ukrywa się przed władzami, zakochuje się, działa w konspiracji, usilnie stara się uniknąć śmierci i równie usilnie próbuje rozwiązać zagadkę morderstwa majora.
Po raz pierwszy spotkałam się z takim szczerym i bezpardonowym opisem emocji targających duszę Wallandera, jak również sensacji szarpiących jego żołądek. Scena z blaszanym koszem na śmieci - przednia! Tragikomiczna i zapadająca w pamięć.
Jeszcze jakaś jedna czy dwie książki z serii i będę mogła pokusić się o sprecyzowanie, za co tak naprawdę lubię Kurta Wallandera.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja się dziś w tę książkę zaopatrzyłam, więc za niedługo będę czytać :)
OdpowiedzUsuńdla mnie Kurt to pewniak czytelniczy (chociaż nie wiem, czy go lubię).
OdpowiedzUsuńjej, zapomniałam o koszu na śmieci, faktycznie świetna scena i taka prawdziwa.
OdpowiedzUsuń