Młoda Amerykanka Felicity, cierpiąca na syndrom odrzucenia przez matkę, staje przed problemem: oto nagle zniknęła jej matka. Jak się okazało, matka wyjechała do Europy po znalezieniu w rzeczach niedawno zmarłej babci Felicity swojej włoskiej metryki. Córka jedzie za matką do Rzymu, a na miejscu dochodzi do głosu babcia, nic nie szkodzi, że nie żyje, bo mówi poprzez pamiętnik. Babcia o imieniu Deborah opisuje całe swoje życie, szczęśliwe dzieciństwo w Niemczech przed wojną, potem trudne czasy bez ojca (Żyda), dalej trudny związek z ojczymem nazistą. Deborah, delikatna dziewczyna, dostaje mocno w kość od życia i choć stara się jak może, by móc decydować o sobie - kiepsko jej to wychodzi. Można by przypuszczać, że dziecko, które urodzi, da jej odrobinę szczęścia, ale nie. Tak to się ciągnie, to poczucie winy i odrzucenie przechodzi z pokolenia na pokolenia, aż do Felicity...
Autorka ładnie prowadzi narracji przez te wszystkie meandry czasowe. Od przedwojnia, czyli od małżeństwa Elizabeth i Gustawa, protoplastów rodu, rodziców Deborah, przez burzliwe czasy w Niemczech tuż przed wojną , w końcu w trakcie drugiej wojny światowej. Jednak czytając miałam wrażenie, że to wszystko jest jakieś lekkie. Te same czasy opisane przez Falladę w "Każdy umiera w samotności" czy Eltona w "Dwóch braciach" robią o wiele większe wrażenie. Natomiast Hanni Münzer jakby nieco ślizgała się po wierzchu, nie drążąc głębiej prawdy historycznej. Ba, od razu widać, co było celem napisanie tej powieści: wydać książkę obyczajową, wplatając w nią dla urozmaicenia postacie znane z historii, jak Hitler czy Eichmann.
Wplatanie było dość zręczne, póki autorka trzymała się terytorium Niemiec. Gdy jej bohaterka przewędrowała do Polski - było źle.
Może jestem przewrażliwiona, ale zobaczcie sami: gdy główna bohaterka trafia do mieszkania konspiratorów, szef oddziału podziemnego wita ją słowami "Napijesz się czegoś? Mamy wodę, wino, a nawet niemiecką kawę."Serio? Brwi mi podjechały na pół czoła. Potem:
"[...] za jego plecami przydreptała maleńka staruszka w długiej czarnej sukni. Postawiła na stole tacę z dzbanem wina i trzema szklankami, uśmiechnęła się do Debory bezzębnymi ustami i zniknęła jak duch." [1]Serio? Nie pomyliła się autorce Polska z Italią?
A gdy młody konspirator oderwie się już od swojej młodej przyjaciółki, wtedy ma do przepracowania tyle spraw!
"Musiał obmyślić plan odbicia Justyny, zorganizować atak na konwój z zaopatrzeniem, powielić wiadomości, które tego dnia otrzymał z Warszawy, i wreszcie przerzucić do getta przeszmuglowaną broń i żywność. No i rozejrzeć się za nową kryjówką dla Józefa i Jana.[...] Wieczorem czekało go jeszcze trudne spotkanie z przedstawicielami polskiej partyzantki. Od miesięcy starał się skoordynować działania żydowskiego i polskiego ruchu oporu, by w ten sposób nadać ich akcjom większy rozmach, lecz obie grupy wciąż niechętnym okiem patrzyły na ewentualną współpracę." [2]
Zdaje mi się, że autorka czego się dowiedziała o podziemiu w Krakowie, to upchała do tej jednej postaci, nie dbając o to, że nieprawdopodobnym jest, by jedna osoba zajmowała się tym wszystkim, ot, choćby ze względów bezpieczeństwa. Zresztą, ta sama zapracowana osoba już następnego dnia spotyka się z Deborą, po czym na całe pięć dni znikają dla świata. Furda konspira, furda getto, furda okupacja, trzeba się nasycić sobą...
Co do całości książki, to jest to saga rodzinna zgrabnie wymieszana z wątkiem holocaustu, całkiem nieźle osadzona w realiach wojennych, doprawiona sporą dawką seksu i przemocy (och, to się sprzedaje). Miejscami nieco zbyt patetyczny język nieco odpycha, na szczęście fabuła jest na tyle interesująca, że to się czyta.
Pokuszę się o stwierdzenie, że to miała być poczytna książka - i jest. Jest miłość, śmierć, przemoc, seks, wojna - same chwytliwe tematy. Autorka poległa na szczegółach, ale ja świeżo jestem po lekturze doskonałej Cherezińskiej i wyczulone mam oko na niuanse. Zgrzytały mi więc potężnie. Na szczęście nie było tego dużo.
---
[1] "Miłość w czasach zagłady" Hanni Münzer, przełożył Łukasz Kuć, Insignis Media, Kraków, 2016, s.364
[2] Tamże, s. 372
Kiedyś mogłabym ją przeczytać, ale teraz nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam do siebie w wolnej chwili ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Dziękuję za odwiedziny i zaproszenie :)
UsuńTeraz jest wysyp książek o czasach II wojny światowej , holokauście a także powojennych losach również Niemców.
OdpowiedzUsuńAle odnoszę wrażenie, że to pisanie pod zapotrzebowanie.
Najlepsze książki o tej tematyce mogły powstać w XX wieku. Dzisiaj pisze się tak, by książka "chwyciła" i przyniosła profity.
Oczywiście "Legion" to zupełnie inna sprawa, bo to ksiązka prawie historyczna....
Nie nie, dziś też powstają znakomite, dobre książki o tej tematyce - i wcale nie mam na myśli akurat Cherezińskiej.
UsuńTo kwestia podejścia pisarza, tylko i wyłącznie.
A ja jakoś nie mogę się przekonać do historii wojennych opowiadanych przez dzisiejszych autorów....
UsuńA wspomniana już Cherezińska? Też nie?
UsuńJa też nie lubię jak autor zaplącze się w szczegółach. Czytam właśnie "Żonę podróżnika w czasie" i trochę się zdziwiłam, gdy znajomy amerykańskich bohaterów, Polak, wznosi toast za rewolucję "która wyniesie proletariat na szczyt, bogaci zostaną zjedzeni, a kapitalizm ustąpi miejsca bezklasowemu społeczeństwu". Są lata 90 XX w., może ja się nie znam na Polakach w Hameryce, ale coś mi tu zgrzyta... Autorka książki jest Amerykanką. Może nasi bracia zza oceanu troszku nas tak jakby nie odróżniają od naszych innych braci zza Buga?
OdpowiedzUsuńA Cherezińska - mistrzyni. Tej ufam bezgranicznie :)
Polak, a nie Rosjanin to był? Proletariat? :D Paradne.
UsuńWłaściwie to się trochę zmartwiłam, bo "Żonę..." dopiero co pożyczyłam od koleżanki z nadzieją na doskonałą lekturę. Ech.
Co do pani Munzer - nie jest Amerykanką, jest Niemką...
Żonę przeczytaj koniecznie. Jest świetna. Na proletariat przymknij oko i potraktuj jako smaczek :)
Usuń