Och, kryzys czytelniczy, moja zmora w styczniu i lutym tego roku! Znacie ten stan? W gronie ŚBK znamy go doskonale (to post tematyczny w tym miesiącu w naszym gronie). Śmiem twierdzić, że to zjawisko znane jest każdemu zapalonemu czytelnikowi. Na czym polega kryzys? Ano, zwyczajnie, nie chce nam się czytać, choć wcześniej pochłanialiśmy książki jak szaleni. Na pełne półki patrzymy z niechęcią, naładowany czytnik wtykamy gdzieś w kąt, żeby nie leżał na wierzchu i nie kłuł w oczy.
Mnie osobiście bardzo ten stan rzeczy uwiera. Z czytaniem jestem związana tak mocno, że czas, kiedy mogłabym poczytać, a wcale nie chcę, uważam za stracony. Racjonalna część mojej natury wie, że wcale tak nie jest, że umysł potrzebuje resetu dla higieny psychicznej. Nieracjonalna część wyje z żalu nad marnacją czasu. Ot, ambiwalencja.
Jak z tym walczyć? Mam kilka sposobów, niekiedy całkiem się wykluczających. Nigdy nie wiem, który z nich zadziała i czy w ogóle jakiś zadziała. No dobra, mam jednego pewniaka, ale nie zawsze mogę z niego skorzystać.
Pierwszy sposób
Drugi sposób
Trzeci sposób
Czytam komiksy. Ponieważ to głównie obrazy, nie mam poczucia, że coś czytam, tylko że oglądam. W ten sposób oszukuję blokadę czytelniczą, bo przecież oglądam obrazki, o co chodzi, jakie czytanie. Niestety, najlepiej nadają się do tego komiksy nieme, a tych jest naprawdę mało. Inne wciąż jednak zawierają literki, niektóre zbyt dużo (tak, istnieją przegadane komiksy).Czwarty sposób - PEWNIAK
Biorę do czytania gardnerki. To są kryminały napisane przez E.S. Gordona, gdzie głównym bohaterem jest adwokat Perry Mason i jego sekretarka Della Street. Kocham te kryminałki w stylu noir, przeczytałam trzydzieści siedem, na blogu napisałam o trzydziestu, do przeczytania zostało mi dwanaście. Problem w tym, że coraz ciężej upolować te, których jeszcze nie czytałam.Zwykle pod taką notką pytam, czy Wy też tak macie. Tym razem nie pytam, bo jak macie, to sami się przyznacie, a jak nie macie, to ja nie chcę tego wiedzieć, bo natychmiast zacznę wam zazdrościć z całej siły. ;)
To ja chyba jestem jakaś dziwna, albo mol książkowy ze mnie podrabiany, bo nie miałam nigdy czegoś takiego jak kryzys czytelniczy. Bywały okresy, że czytałam mniej lub więcej, ale to było zawsze uwarunkowane jakimiś obiektywnymi okolicznościami... A książki pożeram od wczesnego dzieciństwa.
OdpowiedzUsuńCo mi się zdarzyło, to kryzys recenzencki - a i owszem. Kilka lat temu prowadziłam bloga recenzenckiego i z powodu kryzysu na jakiś czas zrobiłam sobie przerwę, która wydłużyła się do kilku lat, ale to już nie dlatego, że wena tak długo nie wracała, tylko dlatego, że w moim życiu nastąpiło wiele różnych zawirowań i zwyczajnie blog był "fanaberią", która zeszła na dalszy plan. Teraz powoli wracam do blogowego świata. :)
No patrz, a ja kryzysu blogowego nie miałam! A czytelniczy zdarza mi się regularnie. :)
UsuńA u mnie ostatnio coraz częściej jedno i drugie zatwierdzenie. I coraz rzadziej jak mówi pan Stanisław z kabaretu "leci na bieżąco" :)
UsuńGłupia autokorekta. Miało być "zatwardzenie" :P
UsuńDomyśliłam się :D
UsuńOczywiście, że tak mam :P Wtedy na chwilę odstawiam książkę i oglądam seriale, gram w gry. Jak sobie zaaplikuję taki reset, to nabieram ochoty na czytanie .:D
OdpowiedzUsuńDobrze, że masz patent na to. :)
UsuńDla mnie kryzys czytelniczy jest czymś zupełnie innym. Nie miewam okresów, kiedy nie chce mi się czytać. ZAWSZE chce mi się czytać, ale niestety nie zawsze jestem w stanie. I kryzys czytelniczy mam właśnie wtedy, kiedy chcę, ale nie jestem w stanie. I nie znam na to lekarstwa. Zmuszanie się do czytania wtedy nie działa, bo skoro nie jestem w stanie czytać, to nie rozumiem, co czytam - czytanie wtedy jest stratą czasu, bo potem wszystko trzeba czytać od początku, a zmuszanie tylko frustruje. Nie miewałam takich okresów wcześniej, więc podejrzewam, że to kwestia demencji. :( Zresztą to przez demencję czytam 200 książek rocznie zamiast 1000. :(
OdpowiedzUsuńDaga, życzę Ci, aby dni z takim stanem było jak najmniej!
Usuń